103. Gerritsen Tess - Zagrożenie, -BIBLIOTECZKA-

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tess Gerritsen
Zagrożenie
PROLOG
Serce omal nie wyskoczyło mu z piersi, gałęzie chłostały twarz,
ale nie przestawał biec. Czuł na plecach oddech prześladowcy i
wyobrażał sobie, jak kula przecina powietrze i wbija mu się w plecy.
A może już to się stało? Może zostawia za sobą strugę krwi? Był zbyt
sparaliżowany strachem, aby cokolwiek czuć, poza desperackim
pragnieniem życia. Lodowata kurtyna deszczu oślepiała go i tłukła w
martwe zimowe liście. Potknął się i wylądował w kałuży błota. Szczęk
tłumika i świst kuli tuż przy uchu świadczyły o tym, że tamten,
zaalarmowany trzaskiem gałęzi, go zauważył. Z trudem zerwał się na
nogi i ruszył zygzakiem w stronę autostrady. Tu, w lesie, jest już
trupem. Ale gdyby zdołał zatrzymać samochód, miałby jeszcze
szansę.
Hałas łamanych gałęzi i przekleństwa uświadomiły mu, że
ścigający go mężczyzna się przewrócił. Zyskał kilka cennych sekund
przewagi. Biegł dalej, kierując się tylko instynktownym zmysłem
orientacji. Poza ponurą poświatą chmur na nocnym niebie nie widział
żadnego światła. Droga jednak musi być tuż przed nim.
A jeżeli nie zdoła zatrzymać samochodu?
Chwilę później zobaczył pomiędzy drzewami ledwo widoczne
migotanie, dwa zalane wodą snopy światła. Przyspieszył. Płuca
płonęły mu żywym ogniem, oczy ślepły od strumieni deszczu i
uderzeń gałęzi. Kolejna kula przeleciała obok i z głośnym uderzeniem
wbiła się w drzewo, lecz ścigający go strzelec stał się nagle mało
ważny. Tylko te światła, nęcące obietnicą ratunku, mają teraz
znaczenie.
Przesuwały się gdzieś za drzewami. Czyżby samochód uciekł mu
i znikał już za zakrętem? Nie, jest, coraz wyraźniej widoczny. Biegł
mu naprzeciw, cały czas świadomy, że teraz, na otwartej przestrzeni,
stanowi łatwy cel. Reflektory auta skręciły w jego stronę. Usłyszał
trzeci strzał. Siła uderzenia sprawiła, że padł na kolana i
półprzytomnie zarejestrował, że kula rozdziera mu ramię. Poczuł
ciepło spływającej krwi, ale nie odczuł bólu. Pragnął tylko przeżyć.
Poderwał się na nogi i rzucił naprzód...
Światła oślepiły go. Nie miał czasu, aby usunąć się z drogi czy
spanikować. Opony zapiszczały na twardej nawierzchni, rozpryskując
kałuże wody.
Nie poczuł uderzenia. Wiedział tylko, że znalazł się nagle na
ziemi, deszcz wlewał mu się do ust i było mu bardzo, bardzo zimno. I
że ma zrobić coś ważnego.
Sięgnął do kieszeni kurtki i ścisnął palcami mały plastikowy
cylinder. Nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego jest taki ważny, ale
znalazł go tam i trochę mu z tego powodu ulżyło.
Ktoś go wołał. Kobieta. W strugach deszczu nie mógł dostrzec
twarzy, ale słyszał jej ochrypły spanikowany głos. Próbował coś
powiedzieć, ostrzec ją, że muszą stąd jak najszybciej uciekać, bo w
lesie czai się śmierć. Ale zdołał wydobyć z siebie tylko jęk.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pięć kilometrów za Redwood Valley drogę zablokowało zwalone
drzewo, a korki oraz ulewa sprawiły, że przedostanie się poza Willits
zajęło Catherine Weaver prawie trzy godziny. Dochodziła już prawie
dziesiąta i Catherine wiedziała, że nie dotrze do Garberville przed
północą. Miała nadzieję, że Sarah nie będzie na nią czekać. Ale na
pewno zostawi jej w piecyku ciepłą kolację i rozpali ogień w
kominku. Ciekawe, czy ciąża służy przyjaciółce? Sarah mówiła o
dziecku od lat, wybrała nawet imię: Sam albo Emma. Fakt, że nie
miała już męża, był bez znaczenia.
- Ile można czekać na właściwego ojca? - mówiła. - W końcu
trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.
I tak też zrobiła. Kiedy jej zegar biologiczny w szaleńczym
tempie odmierzał czas, Sarah odwiedziła Cathy w San Francisco i z
książki telefonicznej wybrała klinikę leczenia niepłodności.
Oczywiście taką o liberalnym nastawieniu, w której desperackie
tęsknoty trzydziestodziewięcioletniej samotnej kobiety spotkają się ze
zrozumieniem. Samo zapłodnienie okazało się zwykłą procedurą
kliniczną. Proszę się położyć, oprzeć tutaj stopy, i za pięć minut
będzie pani w ciąży. No, niezupełnie. Zabieg był prosty, dawca
nasienia z udokumentowanym dobrym stanem zdrowia, a co
najważniejsze, Sarah mogła w ten sposób zaspokoić swój instynkt
macierzyński bez tych wszystkich głupot związanych z małżeństwem.
Ta stara zabawa w małżeństwo. Obie przez nią wiele wycierpiały.
Po rozwodzie jakoś obie doszły do siebie, chociaż odniosły niemal
wojenne obrażenia.
Dzielna Sarah, pomyślała Cathy. Ma odwagę sama przez to
wszystko przejść.
Odczuła przypływ zadawnionej złości, ciągle jeszcze na tyle
silny, by sprawić, że jej usta się zacisnęły. Wiele potrafiła wybaczyć
swojemu byłemu mężowi Jackowi - egoizm, żądania, zdrady - ale nie
mogła mu darować, że nie dał jej dziecka. Mogła je mieć wbrew jego
woli, lecz chciała, by i on go pragnął. Czekała więc na właściwy
moment. Ale podczas dziesięciu lat ich małżeństwa jej mąż nigdy nie
uznał, że jest na to „odpowiedni moment".
Mam trzydzieści siedem lat, pomyślała. Nie mam już męża. Nie
mam nawet stałego partnera. Ale byłabym szczęśliwa, gdybym mogła
trzymać w ramionach własne dziecko. Przynajmniej Sarah dozna
niedługo tego błogosławieństwa.
Jeszcze tylko cztery miesiące i dziecko się urodzi. Cathy
uśmiechnęła się, mimo że deszcz zalewał szybę. Lało coraz mocniej i
chociaż wycieraczki pracowały na najwyższej szybkości, ledwo
widziała drogę. Zerknęła na zegarek i zobaczyła, że jest już wpół do
dwunastej. Droga była pusta. Gdyby pojawiły się jakieś kłopoty z
silnikiem, musiałaby spędzić całą noc na tylnym siedzeniu, czekając,
aż nadejdzie pomoc.
Wytężając wzrok, próbowała dojrzeć na jezdni białą linię, ale nie
widziała nic poza ścianą deszczu. Powinna była zatrzymać się w
motelu w Willits, ale denerwowałaby ją myśl, że jest tak blisko celu.
Zwłaszcza że przejechała już taki kawał drogi.
Drogowskaz poinformował ją, że do Garberville jest piętnaście
kilometrów. Bliżej, niż myślała. Potem jeszcze trzydzieści pięć do
zjazdu, i w końcu siedem przez gęsty las do domu Sarah. Dodała
staremu datsunowi gazu i przyspieszyła. Było to ryzykowne,
szczególnie w tych warunkach, ale wizja ciepłego domu i gorącej
czekolady kusiła.
Droga niespodziewanie przeszła w zakręt. Zaskoczona Cathy
szarpnęła kierownicą i samochód gwałtownie zjechał w bok.
Wiedziała, że nie powinna hamować. Opony straciły przyczepność na
kilka metrów, fundując jej przerażającą przejażdżkę, która
sprowadziła ją na sam skraj drogi. Myślała już, że zaliczy drzewa, ale
koła odzyskały przyczepność. Samochód poruszał się jeszcze z
szybkością trzydziestu kilometrów na godzinę, ale przynajmniej jechał
prosto. To, co stało się później, zupełnie ją zaskoczyło. Dopiero co
gratulowała sobie uniknięcia wypadku, a w chwilę potem przestała
dowierzać własnym oczom.
Ten człowiek pojawił się znikąd. Przykucnął na drodze, niczym
dzikie zwierzę w świetle reflektorów. Zahamowała, ale było za późno.
Piskowi opon towarzyszył głuchy odgłos ciała odbijającego się od
maski samochodu.
Odniosła wrażenie, że siedzi tak przez całą wieczność, ściskając
kierownicę i wpatrując się tępo w wycieraczki ślizgające się po
szybie. Gdy zdała sobie sprawę z tego, co się wydarzyło, otworzyła
drzwi i wyskoczyła na drogę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl