10-Daria Doncowa - Dasza Wasiliewa -Śpij kochanie, Daria Doncowa - KRYMINAŁY DO CZYTANIA
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Daria Doncowa
DARIA DONCOWA
ŚPIJ, KOCHANIE
Z rosyjskiego przełożyła
Ewa Niepokólczycka
Tytuł oryginału
Spjat ustalyje igruszki
Cykl
Rozdział1
Marzec w tym roku był ciepły. Już około dziesiątego zniknął
śnieg, a po piętnastym z ziemi wysunęły nosy pierwsze
źdźbła trawy, oszołomione mocnym słońcem. Moskwianie
skwapliwie zrzucili futra, kożuchy i ciężkie buty na grubych
podeszwach. Mieli ich serdecznie dość po całej zimie. W
mieście zaroiło się od dziewcząt w lekkich kurteczkach i
chłopców w rozpiętych płaszczach. Nie mogli się doczekać
upragnionej wiosny. Ale ja z rodziną mieszkam za miastem,
w Łożkinie, i choć od obwodnicy Kolcowej dzieli nas jedynie
pięć kilometrów, wkoło mamy las. W naszej okolicy zaspy
ledwo zaczynały tajać.
W piątek wieczorem, około piątej, szłam jak zwykle wzdłuż
nasypu. To, że dom wybudowaliśmy w tym miejscu, nie jest
bynajmniej przypadkowe. Chcieliśmy mieszkać
jednocześnie i w mieście, i na wsi, toteż wybór padł na
Łożkino. Stąd do Twerskiej jest piętnaście minut
samochodem, pierwszorzędna szosa pozwala uniknąć
korków, nawet jeśli jedzie się do stolicy w niedzielę
wieczorem. Nasz jednopiętrowy dom otaczają świerki,
warzywnika nie mamy, bo w całej rodzinie brak amatorów
grzebania się w ziemi. Najbliżsi sąsiedzi nie pchają się na
siłę z przyjaźnią. Przez kilkanaście lat zaprzyjaźniliśmy się
jedynie z bankierem Sołomatinem i jego rodziną. A to też
tylko dlatego, że ich kot, wielki czarny przystojniak,
regularnie odwiedza nasze kotki - trójbarwną Kleopatrę i
białą Fifinę. Kocięta, które w efekcie tych odwiedzin
pojawiły się na świecie, Masza nazywa „domino”. Bo też
istotnie przypominają kostki domina - czarne z białymi
łatkami.
Przez pierwszy tydzień po przeprowadzce do Łożkina
żyliśmy w stanie bliskim euforii, ale dość szybko
zorientowaliśmy się, że miejsce to ma jednak dość poważny
mankament. W odległości około dwóch kilometrów biegnie
linia kolejowa i hałas ustawicznie kursujących pociągów
początkowo doprowadzał nas do szału. Mój syn Arkady
oświadczył nawet w pewnej chwili:
- Dość tego, sprzedajemy dom i budujemy gdzie indziej.
Jego żona Olga, którą zresztą w domu wolimy nazywać
Kicią, powiedziała pojednawczo:
- Poczekajmy jeszcze trochę, zobaczycie, że przywykniemy.
- Jasne, a tymczasem Ańka i Wańka podrosną i pójdą się
bawić na torach. - Małżonek nie zamierzał ustąpić.
Ale bliźnięta, moje wnuki, ledwo skończyły roczek. Na krok
nie odstępowała ich niania Serafima Iwanowna, dlatego
wizja dzieci bawiących się na torach wydawała się tak
niewiarygodna, że Kicia nadal łagodnie upierała się przy
swoim:
- Jeszcze jedna budowa? Nigdy w życiu!
Mnie też ogarniało przerażenie na myśl o ponownym
użeraniu się z budowlańcami. Ale Arkady i Masza nie
zamierzali ustąpić - pociągi przeszkadzają im spać, jeść,
czytać, po prostu żyć. Przez dwa tygodnie kłóciliśmy się
zażarcie, a potem na dworcu otwarto nowy wielki
supermarket z działem zabawek i dyskietek
komputerowych. Mania spuściła z tonu. Osamotniony
Kiesza z rezygnacją machnął ręką. Po miesiącu
zorientowaliśmy się, że w ogóle nie słyszymy żadnego
hałasu, a nawet odkryliśmy wiele korzyści z sąsiedztwa
stacji. Kieszka kupuje tam gazety, kasety wideo i niekiedy
papierosy. Mania sieje spustoszenie w supermarkecie. Kicia
uwielbia buszować wśród motków wełny w butiku „Twój
relaks”. A ja znalazłam przyjemność w pieszych spacerach.
Na co dzień wiodę obrzydliwie siedzący tryb życia, nawet do
piekarni jeżdżę samochodem. Dwa kilometry w jedną
stronę i dwa z powrotem rześkim krokiem pozwalają mi
zachować figurę i prężne mięśnie.
Bezchmurne niebo cieszyło oczy, pachniało już wiosną i
czymś podniecająco znajomym. Nogi poruszały się szybciej,
plecy się prostowały - miałam takie uczucie, jakbym unosiła
się w powietrzu.
Z przodu rozległ się gwizd lokomotywy. Niby nic
szczególnego, bo pociągi pospieszne, zbliżając się do stacji,
na ogół wydają z siebie krótkie buczenie, żeby ostrzec
ewentualnych kierowców i gapiowatych pieszych. Ale ten
wydawał z siebie jakieś pełne lęku zawodzenie. Spojrzałam
na tory. Odwrócona plecami do nadjeżdżającego pociągu
stała tam kobieta. Skład pędził wprost na nią. Maszynista,
który nie miał szans, by zatrzymać pędzący pociąg
towarowy, nie przestawał gwizdać. Ale kobieta nawet nie
drgnęła.
Co sił w nogach rzuciłam się w dół nasypu. Boże, ona jest
pewnie głucha albo nienormalna. Ale to nie powód, by
umierać straszną, męczeńską śmiercią pod kołami pociągu.
Śnieg sypał mi się za kołnierz kurtki, wpadał do krótkich
botków i natychmiast zamieniał się w wodę. Czapkę gdzieś
zgubiłam, zresztą szalik i rękawiczki też. W głowie tłukła mi
się tylko jedna myśl: zdążyć za wszelką cenę. Lokomotywa
stała się nagle przerażająco wielka, kątem oka dostrzegłam,
że maszynista krzyczy, twarz ma wykrzywioną
przerażeniem. Brudny żelazny potwór z ogłuszającym
rykiem przemknął obok nas, bo w ostatniej dosłownie
sekundzie z nieludzką wręcz siłą zdołałam pociągnąć
kobietę za bezwolnie zwisającą rękę. Upadłyśmy na bok z
dziwnym odgłosem, niczym worki napełnione zgniłymi
kartoflami. Wagony towarowe przemknęły obok nas z
hukiem, łomotem i syczeniem. Od strony stacji, ślizgając się
na resztkach brudnego śniegu, biegli ludzie. Z przodu,
machając chorągiewką, pędziła dróżniczka Lusia. Znam ją
dobrze, zawsze oddaję dla jej córki rzeczy, z których wyrosła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]