10. Rozdzial 31 - 33, Moja wlasna ksiazka - Potega Milosci(PL), Moja Ksiazeczka - Potega Milosci, PDF
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 31.
Ciężka droga.
Noc zapadła nad rezydencją książęcą Tola-Wanga, w Ho-Kou. Zegary wskazywały północ,
gdy dwaj mężczyźni, książę Li-Fang i doktor Pechun, pięli się w górę wąską, mało uczęszczaną
ścieżką wiodącą do pałacu. Ciemność nocy rozświetlały liczne ruchome ognie na szczycie
wyżyny. Były to płonące pochodnie, trzymane przez demonstrujący tłum, który zbliżał się do
pałacu z dzikim wyciem i wrzaskiem.
- Precz z łotrami! - ryczeli - precz z mordercami naszego pana i władcy! Podpalić pałac, by
żaden z nich nie uszedł z życiem!
Doktor Pechun zatrzymał się.
- Musimy skręcić na lewo - zawołał z przestrachem - spróbujmy przedostać się przez mury
parku, w przeciwnym razie wpadniemy prosto w ręce rozwścieczonej tłuszczy!
Książę zgodził się w milczeniu. Ujął rękę starego lekarza i pociągnął go na lewo w stronę
parku. Wreszcie zatrzymali się pod murem okalającym park. Li-Fang wydostał się na szczyt
muru, wciągnął za sobą doktora, po czym obaj zeskoczyli do parku. Pobiegli naprzód, ścigani
zbliżającym się wrzaskiem opętanych ludzi.
Rozległy się wystrzały. Krzyki i jęki rozległy się przy głównym wejściu do pałacu.
- Idą do ataku! - zawołał doktor Pechun, ciężko dysząc - przybywamy zbyt późno! Wasza
Wysokość, na zmiłowanie Boże, cofnijmy się, Pomyśl o swojej młodej żonie!
Lecz Li-Fang nie słuchał starca. Jak szalony biegł naprzód i wreszcie wpadł przez małe boczne
drzwiczki na dziedziniec pałacu. Tutaj oczom jego ukazał się okropny widok. Ciężkie wrota
pałacu leżały w szczątkach, a rozszalały tłum przewalał się w wejściu, rycząc i strzelając.
Li-Fang skoczył w sam środek tłumu, wyrwał z rąk pierwszego napotkanego żołnierza szablę
i krzyknął donośnie, a głos jego zagłuszył dzikie wrzaski tłumu...:
- Opamiętajcie się, ludzie!... Rozkazuje wam, ja, wasz pan, książę Li-Fang, następca tronu
księcia Tola-Wanga!
Zapanowała głucha cisza.
Ludzie, którzy dotychczas tarzali się w dzikiej walce po ziemi, podnieśli się chwiejnie, inni zaś,
wpatrywali się szklanym wzrokiem w księcia, który nakazywał spokój, rozwydrzonym tłumom.
- Cofnij się do pałacu, księże,... skorzystaj z tej chwili ciszy - szepnął z trwogą doktor Pechun.
- wściekłość tych łajdaków może lada chwila wybuchnąć na nowo, a wówczas nic ich nie
powstrzyma.
- Pozostaw to mnie, doktorze. Przecież widzisz, że nie potrzebuję żadnej pomocy! Lepiej usuń
się do pałacu, by nie drażnić tych ludzi swoją osobą!...
Ledwo wymówił te słowa, gdy jeden z demonstrantów ochłonąwszy z szału walki ujrzał doktora
za plecami księcia.
- Ludzie patrzcie! - krzyczał - oto morderca naszego ukochanego księcia. Doktor Pechun
stoi obok księcia Li-Fanga. Czy potrzebujecie innych dowodów?
Słowa te podziałały na buntowników jak iskra w beczce prochu. Tłum poruszył się, ryki i
wrzaski stały się podobne do grzmotu. Zdawało się że już nic nie powstrzyma tych ludzi.
Strażnicy pałacowi wciągnęli szybko starego lekarza do pałacu.
A książę pozostał sam jeden w obliczu napierającego tłumu, nie cofając się przed nim ani na
jeden krok. Huknęły pojedyncze wystrzały. Jęki i okrzyki bólu rannych, nie powstrzymały
jednak opętańców.
Wtem do Li-Fanga przyskoczył ten sam człowiek, który pierwszy rozpoznał lekarza.
W prawym jego ręku błysnął nóż. Nie zdążył jednak zadać śmiertelnego ciosu, gdyż książę
uchwycił go żelazną dłonią. Nóż padł na ziemie z głośnym brzękiem, a zamachowiec potoczył
się jak gumowa piłka i upadł pociągając za sobą kilku innych ludzi.
- Cofnąć się! - grzmiał Li-Fang - ośmielacie się podnieść rękę na waszego przyszłego
księcia? - Opamiętajcie się, nie słuchajcie podszeptów złych ludzi i ich kłamliwych słów!
Czyżbym stał tutaj przed wami sam jeden, bez żadnej broni, gdybym czuł się winnym?
Czy sądzicie, że nie rozporządzam dostateczną władzą, by kazać was wystrzelać co do nogi,
gdybym tylko chciał zawładnąć przemocą tronem Tola-Wanga?
Książę Tola-Wang zaginął bez śladu! Przybyłem tutaj, by go odszukać za wszelką cenę.
Pomóżcie mi! Chwytajcie agitatorów, którzy was podburzają! Mego ojca porwali ci sami ludzie,
którym zależy na tym by zniszczyć cały ród księcia Tola-Wanga, a tym samym i mnie również.
Głupcy!... Staliście się bezmyślnym narzędziem w rękach waszych wrogów.
Rozejdźcie się w spokoju. Przysięgam, że wszystko, co wymówiły moje usta, jest czystą
prawdą! Idźcie i odszukajcie agitatorów i wichrzycieli, którzy podburzają was do terroru.
Oni unieszczęśliwią wasze żony i dzieci! Oddajcie tych ludzi w moje ręce! Będę sądził z
całą surowością tych zdrajców!
Książę Li-Fang, zdawało się, rósł w oczach. Niezwykła potęga biła z całej jego osoby i czyniła
go jakby nietykalnym.
Najwięksi krzykacze zamilkli pod wpływem jego grzmiącej mowy, a buntownicy, którzy przed
chwilą groźnie wymachiwali bronią, ugięli się przed jego piorunującym wzrokiem.
Podejrzliwym wzrokiem poczęli obrzucać jeden drugiego, po czym powoli,... bardzo powoli,
zaczęli cisnąć się do wyjścia z pałacowego dziedzińca.
Li-Fang sądził, że wygrał grę. Wtem wśród rozchodzącego się tłumu rozległ się zgrzytliwy
głos nasiąkły bezgraniczną wściekłością...:
- On kłamie!... Nie wierzcie ani jednemu słowu tego przyjaciela Europejczyków!
On nienawidzi Chiny i odpycha księżniczkę Lu-Tien dla swej jasnowłosej kochanki, którą
przywiózł z Europy... Przez nią zamordował naszego księcia Tola-Wanga.
Europejka zajęła miejsce księżniczki Lu-Tien. Gdy Li-Fang zacznie panować, będziecie musieli
się europeizować i popadniecie w niewolnictwo! Wasze żony i dzieci będą głodne, a jego
jasnowłosa kochanka będzie opływała w zbytku i rozkoszy!
Precz z Li-Fangiem! Pomścijcie zdradę, pomścijcie skrytobójczą zbrodnię, dokonaną na księciu
Tola-Wang!
Tłum zawył, grożące pięści znów uniosły się w górę, a buntownicy usiłowali dostać się z
powrotem na dziedziniec.
Nagle stała się rzecz niespodziewana.
Li-Fang zadrżał, jak gdyby ujrzał coś wstrętnego,... następnie rzucił się naprzód z
okrzykiem...:
- To jest morderca Bogdana Linieckiego!
Z niezwykłą siłą odepchnął na bok ludzi, usiłujących go zatrzymać.
Parł na przód, usiłując dosięgnąć zamaskowanego człowieka, który ukrył się za plecami tłumu
i nawoływał do buntu.
Twarz tego człowieka była całkowicie przesłonięta, tylko przez otwory w masce świeciły się
małe, złośliwe oczy, zmrużone szyderczo.
Li-Fang nie zdążył go jednak schwytać, otrzymał bowiem bolesny cios w rękę, a w następnej
sekundzie zamaskowany wichrzyciel zniknął w ciemnościach nocy.
Odważny czyn księcia wywarł wielkie wrażenie na demonstrantach.
Straż pałacowa otrzymała posiłki, nadesłane z koszar, i bez trudu rozproszyła tłum, zmuszając
go do ucieczki. Dziedziniec zabarykadowano i w ten sposób nie groziło na razie żadne
niebezpieczeństwo przebywającym w pałacu dygnitarzom.
Podczas tego Li-Fang stał na uboczu. Wysoka jego postać zgarbiła się, jakby od nadmiernego
brzemienia. Twarz jego pobladła, a usta szeptały...:
- To! był on!,... to był on, morderca Bogdana Linieckiego! Nigdy nie zapomnę jego oczu,
Tych samych oczu, które ujrzałem podczas przejażdżki w Alejach Ujazdowskich.
Książę otarł wilgotne od potu czoło. Tak,... to był ten sam człowiek, jego śmiertelny wróg,
który w Warszawie usiłował obarczyć go zbrodnią zabójstwa Bogdana Linieckiego, następnie
wysadził parowiec „Aleksandria” w powietrze, wreszcie podburzył tłum i skierował na
rezydencję księcia Tola-Wanga.
Próba otrucia starego księcia spełzła na niczym. Dlatego więc tajemniczy wróg porwał go,
po czym przy pomocy swoich agentów rozpętał powstanie, by również i jego, następcę tronu,
księcia Li-Fanga, pozbawić życia!
- Muszę go schwytać wreszcie i zdemaskować! - jęknął Li-Fang - muszę wiedzieć, kto to jest.
- Wasza Wysokość - rozległ się nagle poważny głos obok niego. Był to minister Ho-Dum,
starzec o długiej, siwej brodzie i mądrych oczach - Dziękuję Waszej Wysokości za okazaną
nagłą pomoc, podziwiam jego szaloną odwagę. Nie mogłem wprost uwierzyć własnym oczom,
gdy ujrzałem rozjuszone tłumy, cofające się przed osobą Waszej Wysokości. Obecnie nie
grozi żadne niebezpieczeństwo.
- Mylisz się ministrze - odparł Li-Fang z gorzkim uśmiechem - śmiertelny nasz wróg nie śpi.
Podburzy tłumy i niebawem przybędą jeszcze większe masy przed pałac.
- Zażądałem większych oddziałów żołnierzy.
- Zanim oni tutaj przybędą, powstańcy oblegną pałac!
Ho-Dum nie odpowiedział, przyznając w duchu księciu rację.
Rewolucja tak szybko nie ustanie. Nawet niektórzy żołnierze wahali się już strzelać do tłumów.
Policja donosiła telefonicznie z miasta, że nie jest w stanie opanować rozruchów.
Wielu stronników rządu zastrzelono po prostu na ulicy. Dygnitarze i starszyzna uciekli z miasta
i schronili się w murach pałacu książęcego.
Czy Li-Fang zdawał sobie sprawę, że będzie musiał wyrzec się swej miłości i swego szczęścia,
by ratować państwo Tola-Wanga od zagłady?
Pozostała tylko jedna droga ratunku: należało obalić kłamliwe wieści, rozpowszechnione przez
agentów tajemniczego wroga. Li-Fang będzie musiał oświadczyć się księżniczce Lu-Tien i
bezzwłocznie wstąpić z nią w związek małżeński. Wiadomość o małżeństwie księcia Li-Fanga
uspokoi wzburzony lud, a sytuacja polityczna rozjaśni się ostatecznie.
Tam, w pałacu, oczekiwała odpowiedzi rada starszyzny państwowej, lecz minister Ho-Dum,
który miał przynieść odpowiedź księcia, wątpił w głębi duszy, czy książę wyrzeknie się swej
ukochanej nad życie, Europejki.
Li-Fang wszedł do pałacu i zamknął się w błękitnym salonie.
- Uchodź,... uchodź stąd! - wołał wewnętrzny głos - wróć na wyspę Ti-Ri, a ministrom
pozostaw dzieło zaprowadzenia porządku!. Wróć do Janki, która z wiarą i nadzieją w sercu
oczekuje ciebie! Jakąż wartość posiada dlań królestwo Tola-Wanga wobec bezcennego
skarbu, który pozostał w Ti-Ri?
Lecz z drugiej strony stary książę Tola-Wang, który był prawdziwym ojcem, znajduje się w
najwyższym niebezpieczeństwie.
- Ratuj tego szlachetnego, dobrego starca! - wołał głos sumienia. - Jemu przecież
zawdzięczasz wszystko, co posiadasz. Nie powinieneś go pozostawić w rękach wrogów, gdyż
wówczas ty będziesz jego mordercą!
Li-Fang zerwał się z miejsca. Udręczone serce sprawiało mu dotkliwy ból.
Tam w wielkiej sali czekała nań starszyzna narodu, czekała w trwożnej nadziei na jego
postanowienie.
Czy ma prawo stanąć przed nimi w takiej chwili i opowiedzieć o swej wielkiej miłości?
Nie zrozumieją go, nazwą go tchórzem i niewdzięcznikiem.
- Janko, biedna moja Janeczko! - wyszeptał - przyrzekłem, że cię tutaj sprowadzę. Twe
kochane błękitne oczęta spoglądały na mnie z taką ufnością . Nie, nie zawiodę twego zaufania!
Zbliżył się chwiejnym krokiem do okna. Usta jego były zaciśnięte. Przycisnął rozpalone,
zgorączkowane czoło do chłodnej szyby okna.
Płomienie unosiły się z dala, nad miastem. Głuchy szum i huk wystrzałów dobiegał do jego
Uszu.
- Rewolucja! - wyjąkał Li-Fang - nie ma dla mnie innego wyjścia z tej sytuacji, nie ma innej
drogi. Albo pozwolę królestwu rozsypać się w gruzy, albo też....
O, Boże!... muszę coś przecież postanowić! Tam czekają ludzie na mą odpowiedź!
Rozdział 32
Pomiędzy miłością i obowiązkiem.
Wiedząc że nie istnieje dlań inne wyjście z tej okropnej sytuacji, książę Li-Fang dał za wygraną.
Twarz jego była śmiertelnie blada i znużona, oznaczona wewnętrzną walką.
W następnej chwili rysy jego twarzy wygładziły się,... a w oczach zabłysła wola oraz
stanowczość.
Na ulicy znów zbierały się w stronę pałacu tłumy rewolucjonistów, lecz tym groźniejsze
obecnie, gdyż milczące.
Li-Fang zrozumiał że nadszedł czas działania i stanowczym krokiem opuścił błękitny salon,
zmierzając do sali obrad.
Badawczym wzrokiem obrzucił zebranych. Ujrzał stanowcze, poważne oblicza członków
rady. Minister Ho-Dum siedział nieco na uboczu, a twarz jego była szaro-żółta.
- Nadchodzą! - usłyszał Li-Fang jego wystraszony okrzyk. - Nikt nie będzie w stanie ich
powstrzymać w pochodzie.
- Gdzie jest książę? - rozległ się pomruk dokoła. Jeden z nich krzyknął głośno:
- Jedno słowo księcia Li-Fanga wystarczy, ażeby uratować Ho-Kou oraz królestwo
Tola-Wanga. Czyż ukochany nasz kraj ma się rozpaść lub popaść pod panowanie władcy
sąsiedniego kraju?
- Nigdy to się nie stanie! - rozbrzmiał chór podnieconych głosów, lecz przekrzyczał je głos
mówcy:
- Książę Li-Fang musi uratować naszą ojczyznę! On wystąpi przed tłumem i oświadczy, że
jego związek nie miał poważnego charakteru i że poślubi księżniczkę Lu-Tien w ciągu
kilku dni.
Książę Li-Fang śmiertelnie blady i milczący stał we drzwiach niezauważony przez nikogo.
- Ri-Nan, masz najzupełniejszą słuszność. - rzekł, zwracając się do mówcy, po czym
uczynił kilka kroków naprzód.
Głos jego, aczkolwiek stanowczy, zdradzał wewnętrzne wzruszenie.
- Słuchajcie mnie, mężowie dostojnej Rady! - zawołał, unosząc głos - powracam na
dziedziniec, gdzie spotkam się z rewolucjonistami. Oświadczę im, że postanowiłem zgodnie
z wolą narodu poślubić księżniczkę Lu-Tien.
Na sali zaległo przygnębione milczenie, w następnej jednak chwili dało się słyszeć ogólne
westchnienie ulgi.
Ri-Nan wystąpił pierwszy i ucałował skraj książęcego kimona.
Li-Fang nie dostrzegł niczego. Stał ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma przed członkami
Rady, lecz tylko jego zaciśnięte usta, zdradzały straszliwe zdenerwowanie.
Głuche pomruki zbliżały się do pałacu. Na ścianach słabo oświetlonej sali posiedzeń tańczyły
słabe odblaski poruszających się pochodni.
- książę - wyjąkał minister Ho-Dum - już najwyższy czas, lecz nie pozwolę, by Wasza
Wysokość sama odbyła tę ciężką drogę, wobec czego pozwól mi tobie towarzyszyć.
- Nie, Ho-Dum, pójdę sam! - zabrzmiała krótka odpowiedź. - Wyślij natychmiast swych
gońców do Ho-Kou, niech rozgłoszą na wszystkich ulicach o mym postanowieniu, a potem
urządź jak najprędzej spotkanie z księżniczką Lu-Tien.
Minister cofnął się z opuszczoną głową, a Li-Fang opuścił salę posiedzeń.
W ślad za nim poczęli się tłoczyć mężowie stanu.
Na korytarzu stał doktor Pechun.
- Dokąd, książę? -zapytał przerażony. - Przed pałacem zebrały się znów nieprzejrzane tłumy
rewolucjonistów.
- Przepuść mnie, drogi przyjacielu - odpowiedział znużony - idę, by zakomunikować tym
ludziom o mym postanowieniu poślubienia księżniczki Lu-Tien. Sądzę, że ta wiadomość
wreszcie ich uspokoi.
Doktor Pechun cofnął się aż do ściany.
- Książę - wyjąkał - książę... to... to jest niemożliwe! Czyś zapomniał o swej młodej i
pięknej żonie, która umiera z trwogi o ciebie?
- Pechun - Li-Fang nagle chwycił ramiona starca - Pechun, czy ty wiesz, co to jest
obowiązek? Dlaczego mówisz mi teraz o tej kobiecie, która jest mi świętszą ponad wszystko
na świecie?
Janka nie jest dla mnie stracona, słyszysz doktorze?! Księżniczka Lu-Tien będzie musiała
zgodzić się na to, że będzie tylko nosić moje nazwisko, lecz żoną moją nigdy nie zostanie!
Żegnaj mi. To mówiąc, Li-Fang znikł za zakrętem korytarza.
Po paru chwilach jego potężny głos zabrzmiał wśród nocy...:
- Stać! Ani kroku dalej,... gdyż pożałujecie gorzko swego czynu! Powróćcie do
domu i przygotujcie się do uroczystości... Zerwałem z Europejką i poślubiam księżniczkę
Lu-Tien, która stanie się waszą dobrą panią!
Uroczystość zaślubin odbędzie się za dwa dni.
Tłum zatrzymał się osłupiały.
Książę Li-Fan bez cienia trwogi zbliżył się do nich i ciągnął dalej...:
- Powracajcie do waszych domów, gdyż inaczej nie będę znał dla was litości! Pomóżcie
złapać prowokatorów i nie zapominajcie, że wszystko, co czynicie teraz w obłąkanym
zaślepieniu, spadnie na wasze głowy!
Ten, który mnie teraz nie usłucha, zostanie ukarany śmiercią!
Przysięgam, że wszystko, co mówię, jest prawdą!
- Niech żyje księżniczka Lu-Tien!
Okrzyk ten rozbrzmiewał z tysiąca ust z początku cicho, a potem coraz głośniej.
Ryczący przed chwilą rozpętany motłoch zamienił się nagle w rozradowany tłum, cisnący się
do księcia, by ucałować rąbek jego szaty.
Niech żyje książę Li-Fang! Niech żyje księżniczka Lu-Tien!
Książę odwrócił się bez słowa i powrócił do pałacu. Zamknął się w osobnym pokoju.
Radosne okrzyki przebijały mury pałacu i docierały do niego, sprawiając mu nieopisany ból.
- Lud, biedny, niemądry lud - szeptał z rozpaczą. - Oni są jak dzieci, które przestają
krzyczeć, gdy im się coś podaruje. A ja uczyniłem im dar z serca Janki i z serca mego dziecka!
Czy to możliwe, że mój promyk słońca został mi na zawsze odebrany? Nieznośny ból drga
w mym sercu. Czuje dręczącą trwogę i strach przed przyszłością.
Czy Janka mnie zrozumie, czy zdoła pojąc to wszystko?
Tymczasem hałasy przed pałacem umilkły.
Tłumy rozeszły się w spokoju. Ludzie poczęli opuszczać wzgórze, a głosy ich i radosne śpiewy
cichły w oddali.
Tam na dole, w Ho-Kou, światła i płomienie gasły jeden za drugim i wkrótce miasto utonęło
w ciemnościach.
- Lu-Tien! - książę wymówił z nienawiścią imię kobiety, która nagle weszła na drogę jego
życia. - Za późno jednak, by się cofnąć!
Dałem słowo, a teraz muszę poświęcić moje życie,... życie ukochanej mej żony i dziecka,
które nosi w łonie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]