10 Sprague de Camp Lyon, #Conan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robert E. Howard
L. Sprague de Camp
Conan mściciel
Tytuł oryginału Conan the Avenger
Przełożył Cezary Frąc
PROLOG
W komnacie panował mrok, rozpraszany z trudem przez długie, cienkie świece osadzone w
żelaznym lichtarzu. W ich nikłym blasku trudno było zobaczyć siedzącą przy stole postać w
kapturze i długich szatach. Jeszcze głębsze cienie skrywały drugą osobę, pogrążoną w cichej
rozmowie z tą pierwszą.
Wtem przez pokój przemknął podmuch wichru, wywołany jakby uderzeniem olbrzymich
skrzydeł. Świece zamigotały szaleńczo i postać przy stole nagle została sama.
I
SKRZYDŁA Z CIEMNOŚCI
Na tle ciemnego nieba rysowała się dostojna sylwetka królewskiego pałacu w Tarancji. Wzdłuż
blanków przechadzali się wartownicy z halabardami, jednak ich czujność była osłabiona. Wszyscy
oni zbyt często spoglądali w stronę bramy pałacu, gdzie po zwodzonym moście i pod podniesioną
kratą płynął tłum barwnie ubranych rycerzy i ich dam.
Bystre oczy mogły dostrzec hrabiego Prospero, prawą rękę króla, ubranego w szkarłatny kaftan
z poitaińskimi lampartami wyszywanymi na piersiach złotą nicią. Jego długie nogi obute były w
kamasze ze świetnej skóry z Kordawy. Za nim szedł Pallantides, dowódca Czarnych Smoków,
potem Trocero, dziedziczny hrabia Poitanii, którego szczupła i wyprostowana sylwetka zadawała
kłam siwym włosom, dalej hrabiowie Manary i Couthen, baronowie Lor i Imirusu oraz wielu,
wielu innych. Wszystkim towarzyszyły damy w pysznych jedwabiach i satynach. Pachołkowie z
orszaków odnosili lektyki i odprowadzali pozłacane rydwany, w których przybyli ich państwo.
W Aquilonii od ponad roku panował pokój. Dwanaście miesięcy minęło od próby podboju
przedsięwziętej przez króla Nemedii, który przy pomocy wskrzeszonego archeońskiego
czarnoksiężnika Xaltotuna chciał wydrzeć królestwo Conanowi.
Na szczęście intryga Nemediańczyka spełzła na niczym, a wysuszona mumia martwego
Xaltotuna, uniesiona przez jego tajemniczy rydwan, zniknęła w ciemności odległych części pieła.
Potęga króla Conana stawała się coraz większa, a coraz liczniejsi uchodźcy wracali do kraju na
wieść o jego mądrym i sprawiedliwym panowaniu. Jedynych kłopotów przysparzali dzicy
Piktowie, najeżdżający regularnie zachodnią granicę. Tych jednak utrzymywał w ryzach
zaprawiony w bojach legion stacjonujący nad Grzmiącą Rzeką.
Była to noc balu. Pochodnie płonęły jasno i gęsto, a mieniące się kolorami kobierce z Turanu
przysłaniały surowe, kamienne płyty. Służący pomykali spiesznie, popędzani krzykami
majordomusa. Król Conan wydawał królewską ucztę na cześć swojej królowej, Zenobii, niegdyś
jednej z niewolnic w królewskim seraju w Nemedii. To ona pomogła mu uciec, gdy był uwięziony
w lochach Belwerus i za to została nagrodzona najwyższym zaszczytem, jaki mógł przypaść w
udziale kobiecie zachodnich krain. Została królową Aquilonii, najpotężniejszego królestwa na
zachód od Turanu.
Strojnie odziani goście od dawna widzieli żarliwą miłość, jaka łączyła królewskich małżonków.
Widoczna była w ich słowach, gestach i zachowaniu.
Teraz, wbrew swej gwałtownej, barbarzyńskiej naturze Cymmerianin stał w stosownej
odległości od Zenobii i odpowiadał na powitania i ukłony z łatwością, która zdawała się być
naturalną, lecz w rzeczywistości została przyswojona całkiem niedawno. Co chwila oczy króla
wędrowały w kierunku odległej ściany, gdzie w równym rzędzie wisiały miecze, topory, maczugi,
włócznie i oszczepy. Król pragnął pokoju dla swego ludu, lecz będąc urodzonym barbarzyńcą,
tęsknił za rozkosznym widokiem krwi wrogów, trzaskiem ich zbroi i kości pękających pod ciężkim
ostrzem. Ale teraz był czas pokoju… Conan pozwolił, by jego oczy przez chwilę napawały się
urodą hrabianki, która właśnie składała mu dworny ukłon. Kobiety były tak piękne, że nawet
bezstronny sędzia miałby kłopoty z wyłonieniem najpiękniejszej, jednakże królowa zaćmiewała
urodą wszystkie inne. Jej doskonałą figurę podkreślała obcisła suknia z głębokim wycięciem.
Jedyną ozdobę stanowił srebrny diadem spinający wzburzoną masę falistych czarnych włosów. Co
więcej, z twarzy o pięknych rysach promieniowała wrodzona szlachetność i dobroć. I tak, jak król
był uważany za szczęściarza przez otaczających go mężczyzn, tak kobiety zazdrościły królowej
Zenobii.
Conan odziany w prostą czarną tunikę, czarne spodnie i czarne buty z miękkiej skóry, wyglądał
niezwykle dostojnie. Złoty Lew Aquilonii pysznił się złotem na jego piersiach. Prócz tego jedyną
ozdobą był wąski złoty diadem, okalający prosto przyciętą grzywę czarnych włosów. Patrząc na
jego szerokie, masywne ramiona, smukłą talię i biodra oraz muskularne nogi, w których wciąż
drzemała moc tygrysa, każdy widział, że ten człowiek nie zrodził się wśród cywilizowanych ludzi.
Świadczyły o tym także błękitne oczy Conana, żarzące się w ciemnym, poznaczonym bliznami
obliczu, których tajemnicy nigdy nikomu nie udało się zgłębić. Oczy te widziały sceny
niewyobrażalne dla zebranego w sali wielobarwnego tłumu: pola bitewne zasłane gnijącymi
zwłokami, deski pokładów czerwone od krwi, barbarzyńskie rzezie i sekretne obrządki odprawiane
na ołtarzach najdziwniejszych bóstw. Jego potężne dłonie z jednaką, śmiercionośną wprawą
posługiwały się zachodnim szerokim mieczem, turańską szablą, zuagirskim jataganem i siekierą
drwala. Wojował z przedstawicielami wszystkich ras oraz nieludzkimi istotami z mrocznych i
nienazwanych sfer.
Lecz teraz rozpoczął się bal. Król Conan rozpoczął go wraz z królową pierwszymi krokami
aquilońskiego menueta. Chociaż nie był znawcą wielce skomplikowanych figur tańca, jego
pierwotne instynkty z łatwością wychwyciły rytm melodii, co spotęgowało rezultaty pośpiesznych
lekcji udzielanych w ciągu minionego tygodnia przez mistrza ceremonii. Za moment wszyscy
ruszyli w tany i wkrótce kolorowe pary zaroiły się na mozaikowej podłodze.
Grube świece zalewały komnatę ciepłym, łagodnym blaskiem. Nikt nie dostrzegł lekkiego
przeciągu, który sprawił, że płomienie na jednym ze świeczników zaczęły drżeć i migotać. Nikt też
nie zauważył pary płonących oczu, które chciwie spozierały z okiennej wnęki na bawiący się tłum,
aż w końcu zatrzymały się na smukłej, odzianej w srebrzystą szatę postaci w ramionach króla. Z
ciemności wyrwał się cichy, złośliwy chichot. Po chwili okno zawarło się bezgłośnie.
Wielki gong z brązu ogłosił przerwę. Goście, rozgrzani tańcem, usiedli przy stołach, by
ochłodzić się mrożonym winem i turańskim sorbetem.
— Conanie! Muszę wyjść na świeże powietrze. Zgrzałam się w tańcu i chciałabym ochłonąć —
szepnęła królowa, ruszając w kierunku otwartych drzwi, wiodących na szeroki balkon.
Król chciał wyjść razem z nią, lecz w połowie drogi zatrzymało go co najmniej dwadzieścia
kobiet. Błagały, by powiedział czy to prawda, że jak głosiły plotki był wodzem dzikich hord
legendarnego Ghulistanu w Górach Himeliańskich? Czy to on śmiałym atakiem obronił królestwo
Khauranu przed shemickimi grabieżcami najemnego kapitana Conatantiusa? Czy naprawdę był
kiedyś piratem? Pytania sypały się niczym lawina. Conan odpowiadał lakonicznie albo
wymijająco, ogarnięty złym przeczuciem. Coś pchało go, by udać się na balkon za Zenobią,
chociaż nie dopuszczał do siebie myśli, by jakieś niebezpieczeństwo mogło zagrozić jego
umiłowanej małżonce tu, w stolicy, we własnym zamku wśród przyjaciół i wiernych żołnierzy.
Jednak w głębi duszy przeczuwał niebezpieczeństwo i ciążące nad głową królowej fatum. W
końcu gnany nieledwie zwierzęcym instynktem, mimo nalegań kobiet, ruszył ku drzwiom
balkonowym.
Gdy łokciami, nie bacząc na monarsze dostojeństwo, utorował sobie drogę przez tłum, uchwycił
wzrokiem srebrzystą postać Zenobii. Królowa stała plecami do niego, jej włosy falowały w
łagodnym, chłodnym podmuchu. Conan odetchnął z ulgą. Wyglądało na to, że złe przeczucia były
bezpodstawne, jednakże nie zawrócił do sali. Wtem szczupłą sylwetkę królowej jakby pochłonęła
noc. Czarny całun opadł na wszystkich zebranych. Pewne okolone zarostem wargi, przysłonięte
dyskretnie chustką, wyszeptały tajemne słowa. Przez komnatę przeleciało lodowate tchnienie
przeznaczenia. Królowa krzyknęła.
Conan niczym pantera skoczył przez drzwi balkonowe, przewracając szlachetnych gości i
zastawiony stół. W powietrzu zawibrował następny krzyk. Dźwięk cichł stopniowo, jak gdyby
Zenobia oddalała się od zamku. Gdy król dotarł do balkonu, nikogo już tam nie było.
Conan omiótł wzrokiem pionowe, niemożliwe do pokonania ściany pałacu. Tam również
nikogo nie dostrzegł. Potem spojrzał w górę. Na tle rozjaśnionego przez księżyc nieba ujrzał
przerażające straszydło, które w zagiętych szponach trzymało jego ukochaną żonę. Niesiony
potężnymi wymachami nietoperzych skrzydeł, potwór wkrótce zmalał do kropki ledwie widocznej
nad wschodnim horyzontem.
Conan przez chwilę stał niczym czarny posąg. Zdawało się, że żyją tylko jego oczy,
promieniujące lodowatym gniewem i bezgraniczną rozpaczą. Kiedy wreszcie król drgnął i
odwrócił się do gości, ci cofnęli się trwożliwie, jakby on sam był tą straszną bestią, która
uprowadziła królową. Bez słowa przeszedł przez komnatę balową, roztrącając ludzi, stoły oraz
krzesła zagradzające mu drogę i zatrzymał się przed ścianą ozdobioną bronią. Wciąż milcząc
ściągnął prosty, ale ciężki miecz, który dobrze mu służył w wielu wyprawach. Gdy uniósł ostrze, z
jego ust dobyły się wibrujące furią słowa:
— Od tej godziny przestaję być waszym królem i nie będę nim, póki nie wrócę z mą umiłowaną
królową. Skoro nie potrafiłem obronić własnej kobiety, nie nadaję się by rządzić krajem. Ale, na
Croma, odnajdę porywacza i zemszczę się, nawet gdyby chroniły go wszystkie armie świata!
A potem król otworzył usta w niesamowitym i przerażającym okrzyku, który przetoczył się
echem przez salę. Ryk zabrzmiał niczym wrzask potępionych dusz sprawiając, że wiele twarzy
pobladło ze strachu.
Król wyszedł.
Prospero pośpieszył za nim. Trocero przystanął, omiótł wzrokiem zebranych, a potem on
również podążył za Conanem. Drżąca poitaińska hrabianka wypowiedziała słowa, które
[ Pobierz całość w formacie PDF ]