10 - Żona na pokaz, DYNASTIA COLTONÓW
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SANDRA STEFFEN
Żona
na pokaz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Amber Colton spojrzała na swoje bose stopy. Z pa
znokcia na dużym palcu lewej nogi schodził lakier. Wes
tchnęła. Sprawdziła palce u rąk i ponownie westchnęła.
W powietrzu unosił się cichy, miarowy szum oceanu.
Czasem od strony wody niespodziewanie zrywał się zim
ny wiatr. Na szczęście część ogrodu, w której wypoczy
wała, była osłonięta od podmuchów.
Przysłoniwszy ręką oczy, podniosła głowę i zaczęła
wpatrywać się w duże pierzaste chmury. Dawniej, wraz
z rodzeństwem, spędzała na obserwacji nieba wiele go
dzin; odnajdywanie obłoków w kształcie słoni, grzybów,
parasoli i drzew sprawiało im ogromną frajdę. W owym
czasie patio za domem tętniło życiem: tabuny dzieciaków
pływały w basenie, przekrzykiwały się, rozbryzgiwały
wodę.
W dzieciństwie Arnber nigdy się nie nudziła.
Odgarnęła z twarzy kosmyk złocistych włosów
i dźwignęła się na nogi. Głupio zrobiła, przyjeżdżając
w tym nastroju do domu. Powinna była przyjąć zapro
szenie przyjaciół i polecieć z nimi na Kajmany. Z drugiej
strony każdy, nawet najkrótszy lot przyprawiał ją o mdło
ści; możliwość podziwiania zachodu słońca na innej pół
kuli nie była tego warta.
6
SANDRA STEFFEN
Czuła się znużona fizycznie i psychicznie, tak znu
żona, że miała ochotę się rozpłakać. Chociaż nie; Amber
Colton już nie wylewa łez...
W wieku dwudziestu sześciu lat jest za młoda, aby
nuda i poczucie beznadziei mogły stać się trwałym ele
mentem jej życia. To minie, powtarzała sobie w duchu.
Po prostu nie należało brać dziś wolnego. Coraz częściej
jednak - mimo że lubiła swoją pracę w Fundacji Hope-
chest - miała wrażenie, że czegoś jej brakuje. Ponieważ
stęskniła się za ojcem, postanowiła wykorzystać zaległy
urlop i wpaść z wizytą na rodzinne ranczo pod Prospe-
rino. Niewiele to pomogło. Dokuczała jej samotność.
I nuda. Straszliwa nuda.
Wczoraj wieczorem też się nudziła. Zadzwoniła do
swojej przyjaciółki Claire Davis. Claire musiała usłyszeć
nieme błaganie w jej głosie, bo o piątej rano zjawiła się
na ranczu. Amber zerknęła na kobietę, która smacznie
spała w cieniu, i westchnęła głośno. Claire jest cudowną
kumpelką, tyle że prowadzi nocny tryb życia.
Nieopodal w ogrodzie coś przykuło jej uwagę. Hm,
odrobina jaskrawego koloru na tle zieleni. Nie mając
nic do roboty, wolnym krokiem ruszyła w kierunku
ścieżki.
W przeszłości matka całymi godzinami potrafiła pie
lęgnować ogród; sadziła krzewy o fantazyjnych liściach
i rośliny o barwnych kwiatach. Była miejscową patriotką
i najbardziej lubiła odmiany typowe dla Kalifornii. Od
dziesięciu lat ogrodem zajmował się biedny Marco. Starał
się jak mógł, pielił, przycinał, podlewał, dzięki niemu
wciąż rosło kilka niezwykle dekoracyjnych i egzotycz-
ZONA NA POKAZ
7
nych drzew, ale brakowało zwykłych kwiatków, pięknych
i bajecznie kolorowych, które matka tak bardzo lubiła.
Schyliwszy się, Amber ujrzała maleńkie różowe
kwiatki ukryte pod rozległym krzewem, które jakimś cu
dem przetrwały lata zaniedbań. Zdumiona, wyciągnęła się
na ziemi i odgarnęła ręką gałęzie. Pomiędzy chwastami
zobaczyła jeszcze więcej delikatnych różowych pączków.
Zafascynowana ich zdumiewającą żywotnością, patrzyła
na nie z uśmiechem, ignorując słońce, które piekło ją
w plecy, oraz kamyki, które wpijały się jej w łokcie i ko
lana. Po chwili ostrożnie, aby nie uszkodzić kwiatków,
zaczęła wyrywać rosnące wokół zielsko.
Na ścieżce rozległ się chrzęst kroków. Amber uniosła
głowę, dopiero gdy usłyszała nad sobą głos Inez Ramirez.
- Pomyślałam, że ucieszysz się z mrożonej herbaty,
ale chyba bardziej przydałby ci się krem z filtrem prze
ciwsłonecznym - odezwała się gospodyni. - Możesz mi
zdradzić, co tu robisz? Oprócz tego, że usiłujesz się utyt
łać i spiec sobie plecy na raka.
Amber otworzyła usta, ale Inez, jak zwykle nie cze
kając na odpowiedź, ciągnęła swój monolog:
- Powinnaś wypoczywać. Bądź co bądź po to tu przy
jechałaś.
- Nie daję rady. Nosi mnie.
- Pływanie nie pomogło?
Amber wzruszyła ramionami. Nie ma nic nudniejsze-
go niż pływanie w pustym basenie. Wskazała ręką od
legły kąt ogrodu.
- Pamiętasz, Inez, jak pięknie wyglądał ogród, kiedy
mama o niego dbała?
8
SANDRA STEFFEN
Miała ochotę powiedzieć: „kiedy dbała o niego i o nas
wszystkich", ale ugryzła się w język. Sądząc jednak po
minie gospodyni, nie musiała nic dodawać. Inez nie lubiła
roztkliwiać się nad sobą i nie pozwalała, by ci, których
kochała, narzekali na los. Oparłszy ręce na biodrach, któ
re z wiekiem nieco się zaokrągliły, zmarszczyła groźnie
brwi.
- Gdybyś, złotko, wyszła za mąż i urodziła dzieci,
nie miałabyś czasu się nudzić.
Amber otrzepała dłonie z ziemi, strąciła z uda źdźbło
trawy. Najwyraźniej Inez uważa, że mąż i dzieci rozwią
zują wszystkie problemy, lecz ona nie podzielała jej zda
nia.
- Facetom chodzi tylko o dwie rzeczy, Inez - rzekła.
- O seks i pieniądze. Niekoniecznie w tej kolejności.
Kobieta przeżegnała się, po czym zaczęła bezgłośnie
poruszać ustami. Amber nie była pewna, czy Inez modli
się za nią, czy za swoje dwie córki - Lane, która prze
żywa ostatnio jakieś trudne chwile, oraz Mayę, która nie
dawno urodziła śliczne maleństwo.
- Nie wszyscy mężczyźni są źli - oznajmiła, skoń
czywszy modlitwę.
- Tak? - Amber wyrwała następny chwast. - Daj mi
przykład chociaż jednego porządnego.
- Mój Marco, twój ojciec i bracia.
- No dobrze. A teraz proszę o takiego, który nie był
by żonaty lub ze mną spokrewniony.
Cisza, jaka zapadła, była dość wymowna. Nagle Am
ber przypomniała sobie, że parę minut temu słyszała sa
mochód na podjeździe przed domem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]