10641, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zinowij JuriewSny SzybkiePrze�o�y� Henryk J�zefowiczROZDZIA� 1Otworzy�em oczy i spojrza�em w okno. Ciemno, na pewno bardzo jeszcze wcze�nie.Zerkn��em z ukosa na budzik, ale wskaz�wki zamazywa�y si� w mroku. B�g z nimi, wszystkojedno, jeszcze nie czas wstawa�. I wtedy odczu�em co� dziwnego. To, �e si� obudzi�em wew�asnym mieszkaniu, obok w�asnej �ony, by�o wi�cej ni� naturalne. Niemniej jednak wma�ym pokoiku, z kt�rego jeszcze nie ulotni�a si� ciep�a nocna ciemno��, czu�em co�dziwnego, co� wyra�nie niepoj�tego.Dziwno�� owa pe�z�a chwil par� po mym budz�cym si� m�zgu, potem okrzep�a i -rozpoznana - zmieni�a si� w przedziwny stan ducha.Zdumia�em si�. �adnych szczeg�lnych powod�w do radosnego nastroju o pi�tej ranonie mia�em. Nie by�o te� powod�w do smutku, to prawda, ale czy brak powod�w do smutkuto przyczyna rado�ci? Je�li dwudziestopi�cioletni nauczyciel j�zyka angielskiego budzi si� inas�uchuje r�wnomiernego oddechu �ony, to - zg�d�my si� - jeszcze zbyt s�aby pow�d dorado�ci.Nic w tym szczeg�lnego. To prawda, mo�na by�o poczu� przedsmak czego� b�ogiego:jeszcze wcze�nie, przede mn� jeszcze ze dwie godziny snu, jestem - tfu, tfu, na psa urok -zdr�w, �ona tak�e. Wszystko w porz�deczku, �ycie jako� nam leci! Kiedy�, b�d�c jeszczemalcem, odczuwa�em czasami bezwiedn� rado��, uciech� �rebi�cia skacz�cego po s�onecznej��ce. Ale nieoczekiwana rado�� cz�owieka doros�ego o pi�tej rano... A mo�e co� w szkole?Nie, w szkole tak�e nie zasz�o nic niezwyk�ego.Nagle poj��em, rado�� pochodzi�a ze snu. Wyp�yn�� na powierzchni� pami�ci. Jasny iprecyzyjny. Zabarwiony bursztynow� tonacj�, jak� p�onie pie� sosny, gdy nagle przedzachodem zza szarej chmury padnie na� promie� s�o�ca.Bursztynowy sen. Osza�amiaj�co precyzyjny, rozleg�y. Poczucie lotu. Ale nie zapieratchu. Spokojny lot. Przed oczyma jawi si� bursztynowy krajobraz, �a�cuchy g�r, raczejpag�rk�w, g�adkich, zaokr�glonych, spokojnych. Doliny z rozpadlinami - ni to drogi, ni torzeki.Nurkowanie w d�. Tak samo ciche i bystre jak lot. Barwa jaskrawieje. Bursztynnasyca si� przenikliw� ochr�...- Czego si� wiercisz? - ochryp�ym ze snu g�osem mruczy Hala. - Nie �pisz?- Nie �pi� - m�wi� i czuj� wdzi�czno�� za to, �e te� si� przebudzi�a, �e zaraz b�d�m�g� opowiedzie� jej �w zadziwiaj�cy sen.- Nie jeste� chory?- Nie, Lusiu, jestem zdr�w. Mia�em po prostu taki sen... - zamilk�em szukaj�c s��w,aby opisa� wyrazisto�� snu.W g��bi �wiadomo�ci s�owa by�y r�wnie od�wi�tne, jak sen, ale - zadziwiaj�ca rzecz -gdy pr�bowa�em opowiada�, traci�y blask, stawa�y si� nudne i szare, jak zebrane na pla�y iwysch�e - w drodze do domu r�nobarwne kamyczki, jak poblaski �witania za oknem.- Widzisz, przede wszystkim �w kolor... niezwyk�y... - zacz��em, lecz us�ysza�emr�wnomierny oddech Hali. Zbyt r�wnomierny.Spa�a. Posapywa�a. Ju� chcia�em obrazi� si�, ale nie zd��y�em, gdy� zn�w senrozpostar� przede mn� ogromn� bursztynow� panoram�. Sen i nie sen. Wyra�ny, jasny, pe�enszczeg��w. Odczucie nie snu, lecz przegl�du kolorowych slajd�w sun�cych p�ynnie przedemn�.No dobrze, jaki� wyra�ny sen - pomy�la�em - ale sk�d owa dzieci�ca rado��? By�mo�e sen nie ma tu nic do rzeczy? Ma - odpowiedzia�em sobie z przekonaniem. Dziwne, ale�w nocny lot nad bursztynow� planet� nape�ni� mnie wyra�nym uczuciem ostrej,niespodzianej rado�ci.Uczucie to utrzymywa�o si� we mnie przez ca�y dzie�, ubarwiaj�c wszystko doko�ajaskrawymi, od�wi�tnymi kolorami.- Czego si� u�miechasz? - zapyta�a Hala podczas mojej gimnastyki. - Co ci� tak bawi?Po�o�y�em hantle na pod�odze, wyprostowa�em si� i spojrza�em na jej twarz, nazaci�ni�te wargi. Moja �ona rankiem bywa zawsze ponura. Na og� jest mi�a i wcale nie�a�uj�, �e si� z ni� o�eni�em. Ale sk�d si� w niej bierze ta poranna nieprzyst�pno��, ten ch��d?By� mo�e budzi si� po prostu wcze�niej od uczu�? R�ce i nogi poruszaj� si�, wykonuj��wiczenia yogi, odkr�caj� kran prysznicu, stawiaj� imbryk na gazie, emocje za� wci�� jeszczesmacznie i s�odko �pi�.No c�, to ca�kiem przekonywaj�ca teoria. Je�li po dw�ch godzinach nie rozejdziemysi� do pracy, Hala zaczyna tkliwie� w oczach. Rysy jej mi�kn�, s�owa przestaj� brzmie� jakzwyczajna informacja. Z Jerzego zmieniam si� w Jurka, Jureczka, Juraska itd.- Co ci� tak bawi? - spyta�a tonem hiszpa�skiego inkwizytora.- Nie wiem - odrzek�em. - Mo�e u�miecham si�, bo przy�ni� mi si� niezwyk�y sen...Wyobra� sobie...Spojrza�a na mnie z wyra�n� niech�ci�.- Zjesz jajecznicy? - zapyta�a wrogo i nie czekaj�c na odpowied� wysz�a do kuchni.O, m�j Bo�e - pomy�la�em sobie. - Je�li si� kiedy� rozwiedziemy, to na pewno tylkodlatego, �e ona nie potrafi rankiem u�miecha� si�, kiedy ja w�a�nie jestem pe�en czu�o�ci.No dobrze - powie s�dzia i spojrzy na mnie bystro zza okular�w w cienkiej metalowejoprawce. - Z jakiej przyczyny pragnie pan rozej�� si� z ma��onk�? Rozbi� rodzin�? - Prosz�zrozumie�, towarzyszu s�dzio - odpowiem wy�amuj�c nerwowo palce w stawach - wszystkopolega na tym, �e �ona nigdy rano si� nie u�miecha. - Niem�ody s�dzia, o m�drych,zm�czonych oczach, westchnie g��boko i powie ze zrozumieniem: - Tak... to ci�kiprzypadek... A czy pan pr�bowa� j� roz�miesza�? - A jak�e, towarzyszu s�dzio, zasypywa�emj� po prostu dowcipami, stroi�em miny, b�aznowa�em... - No i co? - Wszystko na pr�no,towarzyszu s�dzio, rano nie u�miecha si�. - Tak, obawiam si�, �e prawo jest w tym przypadkubezsilne - powie s�dzia i, otrze ukradkiem z oka sk�p� s�dziowsk� �z�...W drodze do szko�y zn�w natkn��em si� na Codziennego Spotka�ca. Tak nazwa�emfaceta w �rednim wieku, kt�rego co rano widuj� ko�o apteki. Od trzech ju� lat pracuj� wszkole i od trzech lat mijam ko�o apteki o dwadzie�cia krok�w od jej drzwi CodziennegoSpotka�ca. W ci�gu owych trzech lat porz�dnie przyty�, teczk� te� ma odpowiednio grubsz�,podw�jnej ju� chyba obj�to�ci. Tusza Codziennego Spotka�ca wygl�da�a solidnie, tak�etwarz wyra�a�a pe�ni� zadowolenia z �ycia. Najwidoczniej awansowa� w pracy, cho� dos�u�bowego samochodu jeszcze nie dor�s�. To i dobrze, my�la�em sobie egoistycznie, by�obytroch� przykro rozstawa� si� z nim. Dzie� zacz�ty bez niego utraci�by sw� sko�czono��.Kiedy� tak si� zdarzy�o, �e nie widywali�my si� przez dwa tygodnie i przechodz�cko�o apteki zadawa�em sobie pytanie: dosta� awans czy zachorowa�? A potem, dostrzeg�szy zdaleka znajom� posta� ze znajom� teczk�, ucieszy�em si� tak, jakbym ujrza� najbli�szegoprzyjaciela. Ale nie przywitali�my si�. Z jakich� niewiadomych bowiem powod�w nie tylkonie witali�my si�, ale nawet nie kiwali�my sobie g�owami. Dwa atomy w miejskim t�umie,kt�rych orbity przecinaj� si� przy aptece o �smej osiemna�cie, g�ra o �smej dziewi�tna�cierano.Dzisiaj jednak przywita�em si� z Codziennym Spotka�cem. Po prostu, kiedy ju�doszli�my do �rodkowej witryny pe�nej zakurzonych i wyblak�ych kartonik�w z leczniczymizio�ami, u�miechn��em si� i powiedzia�em:- Dzie� dobry panu. Mo�e ju� czas zacz�� si� sobie k�ania�?Bo�e, jak�� reakcj� wywo�a�y moje s�owa! Codzienny Spotkaniec drgn��, zatrzyma�si� i rozp�yn�� we wniebowzi�tym u�miechu. Nawet okulary zdawa�y si� te� roztapia� wraz zca�� twarz�. Odezwa� si� niespodziewanie cienkim g�osem:- Uszanowanie drogiemu panu i dzi�kuj�!- Za c� to? - zdziwi�em si�.- Od trzech lat zastanawiam si�, jak przywita� si� z panem, a pan to zrobi� tak �atwo ipo prostu! Dzi�kuj�, zdj�� mi pan ci�ar z bark�w!- Bardzo prosz�. Je�liby trzeba jeszcze jaki� ci�ar... - u�miechn��em si�. Poczu�em si�silny, dobry i m�dry.U�cisn�li�my sobie d�onie i rozeszli�my si�.Do pokoju nauczycielskiego wszed�em o �smej dwadzie�cia pi�� - o minut� p�niejni� zwykle. Ta w�a�nie minuta up�yn�a na rozmowie z Codziennym Spotka�cem.Przepi�knie sp�dzona minuta. Minuta, kt�rej nie �al straci�.Wyj��em papierosa i zapali�em. Najbli�sze trzy minuty sp�dza�em zazwyczaj naniespiesznym paleniu, rozmy�laj�c o tym, �e nale�y - do diab�a - wzi�� si� w gar�� i rzuci�nareszcie palenie. Przy takich my�lach pierwszy poranny papieros nabiera� szczeg�lnieb�ogiego, nieco grzesznego posmaku.Ale dzi� nie my�la�em o silnej woli. Wyobra�nia wci�� jeszcze pe�na by�a nocnegosnu, bezd�wi�cznego i b�yskawicznego lotu nad bursztynowymi g�rami, a ka�d� z nichwidzia�em oddzielnie, jakbym przez ca�e �wiadome �ycie kr��y� nad nimi.Rozumia�em, �e up�r, z jakim umys� m�j stale powraca do sennej zjawy, by�bezsensowny, mo�e nawet godny maniaka, ale nic na to nie mog�em poradzi�. I niepragn��em. Mi�e mi by�o zar�wno wspomnienie owej zjawy, jak i jej ogl�danie. Zdawa�emsobie spraw� z ca�ej jej niezwyk�o�ci, ale nie przera�a�a mnie wcale, nie odczuwa�em w niejgrozy. By�a po prostu jak�� weso�� dziwno�ci� ubarwiaj�c� jaskrawymi, nieoczekiwanie�wi�tecznymi barwami powszednio��. Jakby �ciany nauczycielskiego pokoju okaza�y si�nagle nie md�obrunatnego, lecz liliowoz�ocistego koloru. Jakby zawsze spokojny panSiemion, nasz matematyk, pojawi� si� nagle nie w swoim odwiecznym szarym garniturku,lecz w z�ocistym kaftanie, botfortach i ze szpad� przy boku.Zn�w zachcia�o mi si� gwa�townie opowiedzie� komu� o �nie, rozejrza�em si� wi�c posali. Matematyk siedzia� w fotelu, oczy zmru�y�, na kolanach za� trzyma� dziennik zwyra�nym kleksem w g�rnym rogu. VIIIb. Wygl�da� przy tym tak m�cze�sko, jak staro�ytnychrze�cijanin, kt�rego za par� chwil maj� wrzuci� do jamy pe�nej lw�w.W pewnym zreszt� sensie VIIIb gorsza jest od takiej jamy. Lwy s� okrutne, aleniegadatliwe, czego nie mo�na rzec o VIIIb.Podej�� do niego i powiedzie�: - Kolego, mia�em ciekawy sen... U�miechn��em si�.By�oby pro�ciej zapia�, pomacha� r�kami i wzbi� si� na przyk�ad na szaf�, gdzie stoi zepsutyglobus pokryty geologicznymi warstwami kurzu.Nasza chemiczka, pani Maria, przepisywa�a co� z dziennika do malutkiego notesika....
[ Pobierz całość w formacie PDF ]