10978, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nora Roberts"Zorza Polarna"Powieci Nory Roberts to fenomen wydawniczy. Na wiecie co pięć minut kto kupuje jej ksišżkę!Barwna, zachwycajšca powieć o dwóch samotnych sercach, które szukajš miłoci i ukojenia.Nate Burkę, policjant, który nie może się otrzšsnšć po mierci swojego partnera, przyjmuje posadę komendanta policji w małym miasteczku Lunacy na Alasce. Wydaje mu się, że czeka tu na niego tylko monotonia i rutyna, tymczasem niewyjaniona zbrodnia sprzed 16 lat zatrzymuje go na dłużej. Aby przeprowadzić ledztwo, musi pokonać wrogoć i niechęć mieszkańców Lunacy, którzy nie wierzš, że wród nich może ukrywać się morderca. W dochodzeniu pomaga mu jedynie Meg Galloway, intrygujšca, niezależna kobieta, która zna niełatwe życie na Alasce. Odkrywajšc tajemnicę tragedii sprzed lat, Nate i Meg zbliżajš się do siebie, a temperatura ich uczuć niepokojšco wzrasta.Nora Roberts, amerykańska autorka kilkudziesięciu powieci dla kobiet, laureatka wielu nagród literackich, mistrzyni w łšczeniu wštków romansowych, sensacyjnych i przygodowych. Od 1999 roku każda jej powieć trafia na listę bestsellerów New York Timesa". Po polsku ukazały się m.in.: Więzy krwi, Goršcy lód, Noc na bagnach Luizjany, Błękitna zatoka.JFNORA ROBERTSZORZAPOLARNAZ angielskiego przełożyła Bożena Krzyżanowskawiat KsišżkiTytuł oryginału NORTHERN LIGHTSProjekt okładki Małgorzata KarkowskaZdjęcie na okładce Flash Press MediaRedaktor prowadzšcy Elżbieta KobusińskaRedakcja merytoryczna Elżbieta ŻukRedakcja techniczna Lidia LamparskaKorektaMarianna Filipkowska Radomiia Wójcikwiat KsišżkiWarszawa 2005Dla kochanego Logana, syna mojego syna.Życie będzie dla Ciebie skrzyniš skarbów,pełnš miechu, ciekawych przygód,wspaniałych odkryć i magicznych chwil.A przez wszystkie te klejnoty będzie przenikałspokojny blask miłoci.CiemnoćSkończ to, miła pani.Dzień jasny minšł i dšżymy w mroki.WILLIAM SZEKSPIR (przeł. Maciej Słomczyński)O ciemno, ciemno, choć blask południowy. Nigdy nowego dnia już nie zobaczš,Noc czarna, wieczna noc mnie otoczyłai nigdy już się nie zmieni!JOHN MILTON (przeł. Władysław Bartkiewicz)PrologZapiski z wyprawy, 12 lutego 1988 r.W samo południe wylšdowalimy na Sun Glacier. Podczas lotu pozbyłem się francowatego kaca, a roztaczajšce się wokół widoki przywołały mnie do rzeczywistoci. Niebo czyste, błękitne jak kryształ. Tego typu błękit wciskajš na widokówki, a chcšc jeszcze bardziej skusić turystów, dodajš delikatnš mgiełkę wokół zimnego, białego słońca. Zakładam, że to dobry znak i rzeczywicie powinienem wybrać się na wspinaczkę. Wiatr wieje z prędkociš około dziesięciu węzłów, balsamiczne powietrze może mieć około dwudziestu stopni poniżej zera. Lodowiec jest szeroki jak dupa Kurwiastej Kate i zimny jak jej serce.Muszę przyznać, że Kate ładnie nas wczoraj pożegnała. Nawet dała nam co, co można by nazwać grupowš zniżkš.Nie mam pojęcia, co my tu, do diabła, robimy, chociaż z drugiej strony każdy człowiek musi gdzie być i co robić. Zimowa wspinaczka na No Name jest tak samo dobra jak wszystko inne, a może nawet lepsza.Mężczyzna musi od czasu do czasu wybrać się na tygodniowš wyprawę w poszukiwaniu przygód, jednak pod warunkiem, że owe przygody nie majš nic wspólnego z alkoholem i rozwišzłymi kobietami. Jakże inaczej można doceniać alkohol i kobiety, jeli czasem się od nich nie ucieknie?Fakt, że spotkałem dwóch równie narwanych jak ja kumpli, nie tylko przyniósł mi szczęcie w kartach, ale również znacznie poprawił mi nastrój. Niewiele rzeczy działa na mnie tak odpychajšco jak normalna robota za dniówkę, czyli zwyczajny kierat typowych wołów roboczych, ale muszę przyznać, że pewna pani umie pocišgnšć za odpowiednie sznurki.Nieoczekiwanie wpadło mi w ręce nieco gotówki, co powinno usatysfakcjonować moje dziewczyny, uważam więc, że teraz mam prawo urzšdzić sobie kilkudniowš wyprawę z kumplami, zrobić co tylko dla siebie.Muszę sobie przypomnieć, że wcišż jeszcze żyję, a czyż jest lepszy sposób na to niż zmaganie się z naturš i bezsensowne ryzykowanie życia albo kończyn w towarzystwie innych mężczyzn? W dodatku robienie tego z czystej głupoty, nie za pienišdze, nie z obowišzku i nie dlatego, że jaka kobieta koniecznie chce sprawdzić, czy aby na pewno jestem facetem z jajami, wiadczy o tym, że jeszcze tli się we mnie jaka iskierka.Na Alasce robi się coraz tłoczniej. Drogi biegnš tam, gdzie niegdy w ogóle ich nie było, ludzie mieszkajš na bezludnych dotychczas terenach. Kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy, zaludnienie było znacznie mniejsze, a cholerni stanowi nie wtykali nosa w nie swoje sprawy.Jakie zezwolenie na wspinaczkę? Na wędrówkę po górach? Chrzanić zezwolenie i chrzanić stanowych, ich przepisy i papierki! Góry stały tu wczeniej, nim pieprzeni biurokraci wymylili, w jaki sposób zbić na nich majštek. I będš stały nadal, gdy urzędnicy powędrujš do piekła.Tymczasem jestem tutaj, na ziemi, która nie należy do nikogo. więta ziemia nie może do nikogo należeć.Gdyby tylko był jaki sposób, żeby można było zamieszkać na tej górze, rozbiłbym na niej namiot i nigdy nie schodził w dolinę. Niestety, niezależnie od tego, czy kto uważa tę ziemię za więtš, czy nie, jest w stanie zabić człowieka, co więcej, potrafi zrobić to bezlitonie i o wiele szybciej niż najbardziej dokuczliwa żona.Postanowiłem więc spędzić tu tydzień w towarzystwie mężczyzn, którzy mylš podobnie jak ja, wspinajšc się na szczyt, który nie ma nazwy i wznosi się nad miasteczkiem, nad rzekš i jeziorami, na granicy, którš wymylili urzędnicy. Wyznaczyli jš na ziemi, która drwi z ich mizernych prób ujarzmienia i zachowania w nienaruszonym stanie.Alaska nie należy do nikogo, sama sobie jest paniš, niezależnie od tego, ile pojawi się na niej dróg, znaków i przepisów. To ostatnia z dzikich kobiet i Bóg jš za to kocha. Ja też.Nim zdšżylimy założyć bazę, słońce schowało się za majestatycznymi szczytami, a my zanurzylimy się w typowo zimowej ciemnoci. Stłoczeni w namiocie, najedlimy się do syta, wypalilimy trawkę i pogadalimy o jutrze.Jutro czeka nas wspinaczka.W drodze do Lunacy, 28 grudnia 2004 r.1Ignatious Burkę leciał między onieżonymi zboczami gór w stronę miasteczka zwanego Lunacy. Tkwił uwięziony w trzęsšcej się puszce na zupę, beztrosko nazywanej przez niektórych samolotem, a za skutš lodem szybš dmuchał lodowaty wiatr. W takich oto warunkach doznał nagle olnienia.Wcale nie był tak przygotowany na mierć, jak mu się wydawało.Była to potworna myl, zwłaszcza że jego los spoczywał w rękach obcego człowieka, który miał na sobie kanarkowożółtš, watowanš kurtkę i niemal całkowicie ukrywał twarz w fałdach pomarszczonej skóry.Na lotnisku w Anchorage sprawiał wrażenie dobrego pilota, ale pewnie tylko dlatego, że najpierw serdecznie ucisnšł dłoń Nate'a, a dopiero potem wskazał kciukiem puszkę na zupę ze migłami.- Mów mi Palant - zaproponował.Wtedy Nate po raz pierwszy poważnie się zaniepokoił.Co za idiota wsiada do fruwajšcej puszki, którš pilotuje facet zwany Palantem?Niestety, o tej porze roku jedynym pewnym sposobem dostania się do Lunacy był samolot. Tak przynajmniej twierdziła pani burmistrz Hopp, kiedy Nate omawiał z niš szczegóły podróży.Samolot ostro skręcił w prawo. Czujšc ucisk w żołšdku, Nate zaczšł się zastanawiać, jak pani burmistrz Hopp rozumie słowo pewny".W końcu doszedł do wniosku, że to i tak nie ma większego znaczenia. Życie lub mierć - czymże to jest wobec wiecznoci? Kiedy w Baltimore-Washington wchodził na pokład ogromnego odrzutowca, uznał, że tak czy inaczej jego życie powoli dobiega kresu.Policyjny psychoanalityk radził Nate'owi, żeby nie podejmował ważnych decyzji, póki nie pokona depresji, mimo to bez żadnego konkretnego powodu złożył podanie o stanowisko komisarza policji w Lunacy. O wyborze zadecydował fakt, że nazwa miejscowoci wydała mu się jak najbardziej odpowiednia. W końcu lunacy" to szaleństwo, obłęd.Przyjmujšc stanowisko, jedynie wzruszył ramionami w gecie, który mówił: A kto by się tym przejmował".Teraz jednak, walczšc z mdłociami i drżšc z powodu nagłego olnienia, Nate zdał sobie sprawę, że nie tyle martwi go sama mierć, co sposób, w jaki mógłby zginšć. Po prostu nie chciał rozstawać się z tym wiatem, pakujšc się w pieprzonym mroku w zbocze góry.Gdyby został w Baltimore, słuchał rad psychoanalityka i zwierzchników, mógłby przynajmniej wykonywać swoje obowišzki. To nie byłoby wcale takie straszne.Prawda wyglšdała tak, że w którym momencie po prostu go poniosło i oddał legitymację. Być może nie spalił za sobš mostów, ale z pewnociš je podpalił, a teraz skończy marnie jako krwawa plama gdzie w górach Alaski.- Tam zawsze trochę telepie - wyjanił Palant z typowo teksaskim akcentem.Nate przełknšł kluchę, która utkwiła mu w gardle.- Ale tu jest lepiej.Palant umiechnšł się i pucił do Nate'a perskie oko.- To był piku. Powinien pan zobaczyć, co się dzieje przy czołowym wietrze.- Dziękuję, nie skorzystam. Ile drogi nam jeszcze zostało?- Niedużo.Samolocik podskakiwał i drżał. Nate poddał się i zamknšł oczy. Modlił się, żeby przed niezbyt dostojnš mierciš wczeniej nie obrzygać sobie butów.Nigdy więcej nie wsišdzie do samolotu. Jeli przeżyje, wyjedzie z Alaski... albo opuci jš na piechotę... lub wypełznie. Na pewno już nigdy nie wzbije się w powietrze.Samolot gwałtownie zanurkował. Nate mimo woli otworzył oczy. Przez przedniš szybę ujrzał efekt wspaniałego zwycięstwa słońca nad mrokiem, zdumiewajšcš jasnoć, która zabarwiła niebo na perłowo, a wiat w dole pokryła białymi i błękitnymi smugami, gwałtownymi wzniesieniami, lnišcymi skupiskami pokrytych lodem jezior i długimi rzędami obsypanych niegiem drzew.Na wschodzie widać było giganta, którego miejscowi nazywajš Denali albo po pro...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]