1029. Braun Jackie - Japońska narzeczona, 1001-1100

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jackie Braun
Japońska narzeczona
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Muszę cię o coś poprosić - rzekła Anna Lundy.
Te słowa nie przyszły jej łatwo, tym bardziej że kierowała je do
mężczyzny, któremu miesiąc wcześniej zabroniła wtykać nos w swoje
prywatne sprawy. Wtedy wyszła z jego gabinetu, trzaskając drzwiami. Dziś
stała w tym samym miejscu, prosząc gospodarza o pomoc w rozwiązaniu
problemu osobistego.
Richard Danton spoglądał na Annę znad idealnie uporządkowanego
biurka. Nie po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że gładki mahoniowy blat
odzwierciedla cechy osobowości Richarda. Nigdy nie zauważyła bodaj
najdrobniejszego pyłku na jego drogich, szytych na miarę garniturach, ani
niesfornego kosmyka, który opadałby na czoło. Czasem aż swędziały ją palce,
by rozczochrać te gładko przylizane włosy i rozpiąć kołnierzyk.
Fajnie by było sprowokować kogoś, kto przez cały czas jest tak cholernie
opanowany. No właśnie: idealnie opanowany. Jedyną reakcją Ricka na jej
niezapowiedzianą wizytę było lekkie uniesienie lewej brwi.
- Może usiądziesz? - zasugerował. - Nie łącz żadnych rozmów - polecił
asystentce i skupił całą uwagę na Annie. - O ile mnie słuch nie myli, chciałaś
mnie o coś poprosić...
- Czy to jakaś aluzja w stylu „a nie mówiłem"? - spytała przez zaciśnięte
zęby.
- Ależ skąd! - Oparł się o biurko. - W czym mogę pomóc, panno Lundy?
Ilekroć zwracał się do niej w ten sposób, Anna miała wrażenie, że
próbuje trzymać ją na dystans. Nie łączyły ich stosunki towarzyskie. Nawet nie
można ich było nazwać serdecznymi. Gdyby musiała je jakoś zaklasyfikować,
pewnie nazwałaby je biznesowymi, ponieważ Rick pracował na stanowisku
głównego radcy prawnego imperium komputerowego o nazwie Tracker
Operating Systems, którego właścicielem i szefem był starszy brat Anny, J.T.
Rick uznał, że skoro Anna jest członkiem rodziny jego pracodawcy,
upoważnia go to do wtrącania się w jej życie osobiste. W ciągu paru minionych
lat prześwietlił co najmniej czterech mężczyzn, z którymi się spotykała. Podej-
rzewała, że za nagłą rejteradą kilku wcześniejszych amantów również coś się
kryło, lecz nie miała dowodów, że Rick maczał w tym palce pod pretekstem
pilnowania interesów firmy
Nie dalej jak miesiąc temu wpadła wściekła do jego biura, gotowa
urządzić awanturę o najświeższą ingerencję, ale Rick nie okazał skruchy i
pozostał niewzruszony, co jeszcze bardziej ją rozgniewało. Ten facet rzadko
podnosił głos.
- Twój brat jest założycielem i prezesem zarządu jednej z największych
firm komputerowych na tej planecie. Jest bardzo zamożnym i wpływowym
człowiekiem - przypomniał protekcjonalnym tonem, jakby miliardowa fortuna
J.T. zdołała umknąć uwadze Anny. - Takie pieniądze i możliwości mogą
kusić... podejrzane typy.
A niech go! Wiedziała, że rozszyfrował jej niedawnego wielbiciela na
długo przed tym, zanim przedstawił dowody jego nielojalności - uwiecznione
na zdjęciach.
Nawet teraz, po miesiącu od tamtych wydarzeń, przepełniała ją gorycz na
myśl o tym, że dała się nabrać Gabe'owi Deerfieldowi i uwierzyła w fałszywe
zainteresowanie jej ręcznie kolorowanymi fotografiami. Dość szybko okazało
się, że nie był oczarowany Anną ani dziedziną sztuki, którą się zajmowała,
tylko chciał wśliznąć się do firmy jej brata. Drań pracował jako programista u
pomniejszego rywala Tracker Operating Systems.
- Chciałam cię prosić, żebyś się zajął pewną sprawą osobistą - przyznała,
chowając dumę do kieszeni.
Brwi Ricka powędrowały w górę.
- Sprawą osobistą? - powtórzył.
- Tak. Sprawą osobistą - nachmurzyła się.
- Hm... Ostatni raz, kiedy pani tu była, poradziła mi pani, żebym...
- Pamiętam, co powiedziałam - przerwała mu. - I nie zmieniłam zdania.
Nie podoba mi się, że wtrącasz się w moje życie prywatne, Rick, nawet jeśli
robisz to na prośbę J.T. Ale... - odchrząknęła i dokończyła zdanie: - potrzebuję
pomocy, jednak nie mogę poprosić o nią ani brata, ani nikogo z rodziny.
Słysząc to, Rick wyprostował się i z jego twarzy zniknęło rozbawienie.
- O co chodzi? - zapytał.
Bez względu na to, jak irytująco czasami się zachowywał, Anna
wiedziała, że może na niego liczyć. Rick zawsze uważnie słuchał, co do niego
mówiła - nawet jeśli nie przyklaskiwał jej pomysłom.
Usiadła na krześle przed biurkiem i założyła nogę na nogę. Jeden z
pantofli na wysokim obcasie zsunął się z pięty i zawisł na palcach stopy,
odsłaniając delikatne ścięgna.
- Być może to nic istotnego, ale dwa tygodnie temu zadzwonił do mnie
człowiek, który twierdzi, że jest w posiadaniu informacji o mojej matce
biologicznej. Wiesz, że byłam adoptowana, prawda?
Uśmiechnęła się, bo stwierdzała rzecz oczywistą. Mając azjatyckie rysy i
drobną figurę, stanowiła zupełne przeciwieństwo pozostałych członków klanu
Lundych: wysokich błękitnookich blondynów.
- J.T. mi o tym wspomniał, ale odniosłem wrażenie, że twoi biologiczni
rodzice nie żyją - odparł z powagą.
- Owszem - westchnęła i przełknęła ślinę. - W każdym razie tak mi
zawsze mówiono... Dlatego początkowo odkładałam słuchawkę, kiedy ten ktoś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl