103 - Najciemniejszy Rycerz, Gwiezdne wojny eboki cały cykl 146 pozycji (kolejnosc za wikipedia)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kevin J. Anderson
&
Rebecca Moesta
Najciemniejszy
Rycerz
Przełożył: Andrzej Syrzycki
Rozdział 1
Ogromne drzewa Massassów, które piętrzyły się nad porastającą Yavin
Cztery gęstą dżunglą, były co prawda mniejsze niż gigantyczne wroszyry
porastające rodzimą planetę Wookiego, ale Lowbacca uważał, że muszą mu
wystarczyć. Zwłaszcza kiedy pragnął być sam i przebywać w miejscu, w którym
mógłby zebrać myśli.
Na porośniętym bujną roślinnością czwartym księżycu zapadał zmierzch,
nadający wszystkim barwom intensywniejszy odcień. Lowie wspinał się po
grubych konarach najwyższego drzewa rosnącego w sąsiedztwie wielkiej
świątyni, która była siedzibą kierowanej przez Luke’a Skywalkera akademii Jedi.
Świadomy, iż każdy ruch zwiększa odległość dzielącą go od ziemi, młody Wookie
chwytał gałęzie pazurami i korzystając z siły mięśni długich rąk, przenosił ciężar
chudego ciała z niższego poziomu na wyższy. Wydawało mu się, że jeżeli nie
przestanie się wspinać, będzie mógł sięgnąć gwiazd... i znajdzie się bliżej domu.
Przystanąwszy na chwilę, by odpocząć, wyciągnął rękę i pochwycił kosmaty
zielony pęd dzikiej winorośli. Szarpnął, pragnąc się upewnić, czy utrzyma ciężar
jego ciała, po czym posłużył się nim, żeby wspiąć się jeszcze wyżej. Musiał znaleźć
się na samym wierzchołku. Tylko szczyt ogromnego drzewa wydawał się
najodpowiedniejszym miejscem.
Najodpowiedniejszym miejscem, aby w samotności oddawać się medytacjom.
Upłynęło wiele czasu, odkąd przebywał na rodzimej planecie, Kashyyyku.
Prawdę mówiąc, nie widział nikogo z najbliższej rodziny od czasu, kiedy odleciał
na Yavin Cztery, żeby szkolić się na rycerza Jedi. Podobnie jak siostra i rodzice,
uwielbiał zajmować się komputerami, ale nade wszystko pragnął rozwijać
szczególny i trudny do określenia talent - umiejętność posługiwania się Mocą -
którego nie wykazywał nikt inny spośród jego bliskich krewnych i przodków.
Kiedy Lowie, niepewny i osamotniony, przyleciał, żeby uczyć się w akademii
Jedi, jego wuj Chewbacca podarował mu gwiezdnego skoczka typu T-23, by
siostrzeniec mógł latać nad dżunglę na dalekie wyprawy. Młody Wookie często
zabierał na nie swoich przyjaciół: Jainę, Jacena i Tenel Ka, wojowniczkę z
Dathomiry. Czasami jednak pragnął spędzać czas z daleka od innych i wówczas
wyprawiał się sam. Czuł, że właśnie teraz nadeszła taka chwila.
Bardzo tęsknił za rodziną, a szczególnie za młodszą siostrą Sirrakuk.
Zwłaszcza teraz, kiedy szybko zbliżała się bardzo trudna chwila w jej życiu...
Ciężko westchnąwszy, wyciągnął długą rękę, żeby wspiąć się jeszcze wyżej, w
pobliże miejsca, gdzie gęstwina splątanych gałęzi służyła jakimś stworzeniom za
gniazdo. Spłoszył stado skrzeczących i żarłocznych drzewnych gryzoni zwanych
stintarilami. Zwierzęta żywiły się zazwyczaj wszystkim, co spotkały na swojej
drodze i co się poruszało. Kiedy jednak Lowbacca ostrzegł je najgroźniejszym
spośród wszystkich charakterystycznych dla Wookiech ryków, stintarile w
popłochu rozbiegły się we wszystkie strony, unosząc chmury kurzu i strącając
mnóstwo zeschłych gałązek i liści.
W końcu Lowbacca wysunął głowę ponad ostatnią warstwę liści baldachimu,
na których malowały się wszystkie barwy nadciągającego zmierzchu. Oparł
szerokie płaskie stopy na grubym konarze i stał, zachwycony widokiem
2
ciągnącym się po horyzont. Spoglądał na bezkresną dżunglę otaczającą go niczym
ocean zieleni i ruiny prastarych świątyń, wystające tu i ówdzie nad powierzchnię.
Zbliżający się wieczór drażnił jego nozdrza woniami, pośród których dominował
zapach budzących się do życia nocnych kwiatów, jakich wiele zdobiło pędy
wijących się między liśćmi długich winorośli. Czuł chłodną wilgoć promieniującą
od drzew Massassów i unoszącą się nad baldachimem liści w postaci delikatnej
mgiełki, podobnej do powietrza wydychanego przez uśpioną dżunglę.
Nisko nad horyzontem wisiała miedzianobrązowa tarcza gazowego giganta,
Yavina - olbrzymiej kuli wirujących gazów, w tej chwili mającej barwę
dogasających węgli. W pobliżu pomarańczowej planety krążyła niewidoczna dla
Wookiego orbitalna stacja wydobywcza Landa Calrissiana. Ciemnoskóry
mężczyzna, zapuszczając się w sąsiedztwo jądra gazowej kuli, zajmował się
chwytaniem drogocennych klejnotów corusca.
Lowie odwrócił spojrzenie od zachodzącej planety i skierował je w przeciwną
stronę, gdzie horyzont przybierał ciemniejszą barwę, a granat nocnego nieba
zdążyły ozdobić rozsypane niczym pył iskierki gwiazd.
Poszukał wygodniejszego miejsca, w którym mógłby się oprzeć o jakąś
rozłożystą gałąź drzewa Massassów. Stał nieruchomo, głęboko oddychając,
napawał się widokiem drzew ciągnących się bez końca... i rozmyślał o Kaskyyyku.
Powinien być spokojny, ale nie umiał przestać martwić się o siostrę. Nie mógł
uczynić nic, by jej pomóc, a poza tym to ona musiała dokonać wyboru - i ponieść
wszystkie konsekwencje. Mimo to Lowie doskonale znał niebezpieczeństwa, jakie
mogły czyhać na Sirrakuk na najniższych poziomach tropikalnych lasów
porastających powierzchnię planety Wookiech.
Drugimi silnymi palcami musnął perłowe nitki pasa, splecionego z włókien,
które wykradł z bezlitosnych szczęk krwiożerczej rośliny zwanej syreniowcem.
Odcięcie włókien ze środka kwiatu było bardzo trudną próbą, ale przeszedł ją
zwycięsko. I to sam.
Czując, że powietrze się ochładza, Lowie usiadł na gałęzi. Napływające ze
wszystkich stron dżungli dźwięki stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze. Do
życia budziły się nocne owady i drapieżniki szukające nowych ofiar.
Zawieszony u pasa na biodrze miniaturowy android-tłumacz, Em Teedee,
pozostawał niemy. Lowie wyłączył urządzenie, aby syntetyzowany piskliwy głosik
nie przeszkadzał mu w rozmyślaniach. Niepomny na upływ czasu, siedział na
samym wierzchołku gigantycznego drzewa. Wiedział, że nie zdąży wrócić do
akademii Jedi, żeby spożyć kolację, ale nie przejmował się tym ani trochę.
Miał na głowie inne, ważniejsze sprawy.
Kiedy Jaina Solo skończyła jeść posiłek, większość pozostałych uczniów Jedi
kształcących się w wielkiej świątyni zdążyła opuścić przestronną salę pełniącą
funkcję jadalni. Zaabsorbowana własnymi myślami, dziewczyna pochłaniała
ostatnie kęsy prażonych krabich orzechów i solonych owoców boffa, raz po raz
zbierając sos kawałkiem świeżego chleba.
Brat bliźniak, Jacen, siedzący obok niej przy stole, także zjadł dopiero mniej
więcej połowę porcji. Wyglądało na to, że nic nie wie, iż po jego policzku powoli
spływaj ą krople zielonkawego syropu. Chłopiec paplał jak najęty, co chwilę
3
mrugając powiekami bursztynowych oczu o odcieniu brandy i przeczesując
palcami rozwichrzone włosy.
- I w końcu udało mi się pochwycić tę żądlącą jaszczurkę w hangarze, w
samym kącie lądowiska - mówił. - Przez kilka ostatnich tygodni przekonywałem
ją, by nie obawiała się wyjść z kryjówki. Może teraz dysponować całą nową
klatką, którą dla mnie zbudowałaś, ale nie mam pojęcia, czym się żywi.
Chłopiec przerwał na chwilę, tylko po to, żeby włożyć do ust kawałek
jedzenia.
Jaina kiwnęła głową, chociaż słuchała tylko jednym uchem. Niepokoiła się,
dlaczego Lowbacca nie przyszedł na kolację. Młody Wookie wyglądał ostatnio na
zatroskanego, zamkniętego w sobie i unikającego kontaktów nawet z
przyjaciółmi.
- Nie mówiąc już o tym, że wkrótce wylęgnie się kilka poczwarek z kokonów,
które sporządziłem dla żukociem! - paplał podniecony Jacen. - Zamierzam
większość wypuścić na wolność, ale dwie zatrzymam jako okazy doświadczalne.
Chcę przekonać się, czy będą się rozmnażały w niewoli. No i powinnaś obejrzeć te
naprawdę fascynujące błękitne grzyby, które znalazłem nad rzeką w szczelinie
między dwoma kamieniami.
Przełknął jeszcze trochę soku, po czym uniósł rękę i wyciągnął w górę palce,
jakby nagle o czymś sobie przypomniał.
- Ach, tak, właśnie miałem cię o to zapytać. Czy mogłabyś obejrzeć klatkę
kryształowego węża? Sądzę, że stworzenie szykuje dla mnie jakąś niespodziankę.
Może nawet stara się znów umknąć z klatki? Sama wiesz, ile zamieszania może to
wywołać.
Jaina nie mogła powstrzymać krótkiego chichotu. Przypomniała sobie piekło,
jakie się rozpętało, kiedy prawie niewidzialny wąż umknął z niewoli. Gad ukąsił
wówczas zarozumiałego ucznia, Raynara, który pod wpływem tego ukąszenia
natychmiast zasnął. Nie wszystkie kryształowe węże sprawiały jednak chłopcu
kłopot. Inne takie stworzenie pomogło odwrócić uwagę Qorla, zagubionego pilota
imperialnego myśliwca typu TIE, kiedy mężczyzna zamierzał zaatakować
akademię Jedi. Nieco wcześniej bliźnięta spotkały Qorla, który po wypadku,
jakiemu uległa jego maszyna, żył jak dobrowolny pustelnik głęboko w ostępach
dżungli porastającej Yavin Cztery.
Jaina miała nadzieję, że stary pilot Imperium zachowa pamięć o pomocy,
jakiej starali się mu udzielić. Qorl jednak nie okazał się ich sprzymierzeńcem.
Rygorystyczne szkolenie, jakiemu został poddany, kiedy kształcił się w
imperialnej akademii, w końcu wzięło górę, a nawet okazało się bardziej
zakorzenione, niż ktokolwiek mógł sądzić. Pilot powrócił w rejony wciąż jeszcze
opanowane przez Imperium, a później związał swój los z Akademią Ciemnej
Strony.
Przenosząc spojrzenie na brata, dziewczyna kiwnęła głową. W końcu ocknęła
się z zadumy.
- Dobrze - odparła. - Mogę rzucić okiem na klatkę twojego węża.
Nagle usłyszała piskliwy metaliczny głosik miniaturowego androida.
Raptownie odwróciła głowę.
4
- Panie Lowbacco, muszę nalegać, żeby odżywiał się pan w sposób bardziej
urozmaicony - mówił Em Teedee. - Znam normy żywieniowe obowiązujące dla
istot pańskiej rasy, i wiem, że to, co pan spożywa, nie wystarczy, aby dostarczyć
dorosłemu Wookiemu odpowiedniej energii... chociaż z drugiej strony muszę
przyznać, że ostatnio, zamiast oddawać się ćwiczeniom fizycznym, jest pan trochę
przygnębiony. Pańska dieta powinna uwzględniać przede wszystkim duże ilości
czerwonego mięsa, które zawiera o wiele więcej protein niż te świeże owoce i
warzywa, które ma pan w tej chwili na talerzu.
Lowbacca, niosący tacę z pożywieniem, odpowiedział krótkim i mało
przekonującym warknięciem. Nie rozglądał się po wielkiej stołówce, żeby
wypatrzyć przyjaciół pośród innych uczniów Jedi. Usiadł przy pierwszym
lepszym wolnym stole w samym kącie sali, po czym oparł się plecami o kamienną
ścianę.
- Lowie! - Jaina wstała i pospieszyła w stronę porośniętego długą
rudobrązową sierścią Wookiego. - Martwiliśmy się o ciebie. Dlaczego nie
przysiadłeś się do naszego stołu?
Lowbacca warknął w odpowiedzi coś tak krótkiego, że Em Teedee nawet nie
zadał sobie trudu, by to przetłumaczyć.
Jaina odsunęła drewniane krzesło i usiadła okrakiem naprzeciwko
przyjaciela. Wsunęła za ucho niesforny kosmyk długich brązowych włosów i nie
ukrywając niepokoju, spojrzała na zmierzwioną sierść na głowie Lowiego. Młody
Wookie spuścił złociste oczy, po czym zaczął się przyglądać owocom i zieleninie,
leżącym na jego talerzu.
- Lowie, proszę., powiedz nam, czy stało cię coś złego? - zapytała Jaina. -
Możesz zwierzyć się nam ze wszystkich zmartwień. Jesteśmy przecież
przyjaciółmi, nie pamiętasz? Przyjaciele pomagają sobie w potrzebie.
Zanim Lowbacca miał czas się odezwać, rozległ się piskliwy głos małego
androida.
- Nie odpowie, pani Jaino - stwierdził Em Teedee. - Nawet ja nie mogę
uzyskać od niego odpowiedzi. Obawiam, się., że nigdy nie zrozumiem zachowania
Wookiech. Czy wszystkie żywe stworzenia miewają takie trudne do przewidzenia
nastroje?
Jacen także usiadł przy stole obok siostry.
- Hej, może Lowie po prostu chce, żeby wszyscy zostawili go w spokoju? -
zasugerował.
Młody Wookie zaryczał i, przygnębiony, zaczął kiwać głową. Jaina
westchnęła, stopniowo uzmysławiając sobie, iż może rzeczywiście stanie się
najlepiej, jeżeli uszanuje życzenie przyjaciela i pozwoli, żeby sam rozwiązywał
własne problemy. Mimo wszystko, Lowie dobrze wiedział, że zawsze może
porozmawiać z Jaina albo Jacenem, kiedykolwiek będzie miał ochotę. Rozumiała,
że na razie tego nie pragnie.
- W porządku - powiedziała, chociaż wyraz głębokiego niepokoju nie zniknął z
jej twarzy. - Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na nas, ilekroć zechcesz, żebyśmy
służyli ci pomocą albo radą.
Lowie kiwnął głową, a później wyciągnął kosmatą rękę i położył na dłoni
dziewczyny. Niemal cała dłoń Jainy zniknęła, zamknięta w uścisku wielkiej łapy
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]