107. ABY 0022 - Rozbitkowie z Nirauan, -=-Star Wars-=-

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Timothy Zahn
Rozbitkowie z Nirauan
2
ROZBITKOWIE
Z NIRAUAN
TIMOTHY ZAHN
Przekład
ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ
3
Timothy Zahn
Rozbitkowie z Nirauan
4
Tytuł oryginału
SURVIVOR’S QUEST
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
KATARZYNA KUCHARCZYK
RENATA KUK
Ilustracja na okładce
STEVEN D. ANDERSON
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Wydawnictwo AMBER zaprasza
do własnej księgarni internetowej
Copyright © & TM 2004 by Lucasfilm, Ltd
Ali rights reserved. Used under authorization.
Published originally under the title
Survivor’s Quest by Ballantine Books
Dla Pięści Vadera,
501. jednostki bojowej
5
Timothy Zahn
Rozbitkowie z Nirauan
6
ROZDZIAŁ
1
Imperialny niszczyciel gwiezdny płynął bezszelestnie przez mrok kosmosu. Miał
wygaszone światła, a potężne silniki podświetlne niecierpliwie pluły ogniem.
Mężczyzna stojący na mostku dowodzenia wyczuwał przez podeszwy butów
cichy pomruk tych silników, ale jego uwagę zaprzątały stłumione szepty załogi w
pomieszczeniu poniżej. Wyczuwał w nich niepokój - podobny do tego, jaki ogarniał i
jego.
Dreadnaughty i rdzeń - widok z przodu
Przyczyny tego niepokoju były jednak całkiem odmienne. Dla niego była to
sprawa osobista, niezadowolenie profesjonalisty, zmuszonego do współpracy z istotami
omylnymi i kapryśnym wszechświatem, który nie zawsze spełniał pokładane w nim
oczekiwania i nie zachowywał się zgodnie z wcześniejszymi założeniami, czyli tak, jak
należało. Popełniono błąd, być może bardzo poważny błąd. I podobnie jak w przypadku
większości błędów, z pewnością pociągnie on za sobą nieprzyjemne konsekwencje.
Z prawoburtowego pomieszczenia dla załogi dobiegło go stłumione przekleństwo.
Skrzywił się z odrazą. Załogi niszczyciela nic nie obchodziło. Ich niepokój dotyczył
wyłącznie własnej wydajności i tego, czy pod koniec dnia zarobią poklepanie po
ramieniu, czy kopniaka w tylną część ciała.
A może tylko martwili się o to, czy silniki podświetlne nie eksplodują. Na tym
statku nigdy nic nie było wiadomo do końca.
Przeniósł wzrok w dół, odrywając oczy od potęgi kosmosu i spoglądając na dziób
niszczyciela, rozciągający się przed nim na ponad kilometr. Pamiętał jeszcze czasy,
kiedy sam widok tego okrętu przyprawiał o dreszcze najdzielniejszych wojowników i
najbezczelniejszych szmuglerów.
Te dni jednak minęły, miał nadzieję, że na zawsze. Imperium zostało
zrehabilitowane, choć wiele osób w Nowej Republice wciąż nie dawało temu wiary.
Pod silną ręką głównodowodzącego admirała Pellaeona Imperium podpisało traktat z
Nową Republiką i nie było już większym zagrożeniem aniżeli Bothanie, mieszkańcy
Wspólnego Sektora czy ktokolwiek inny.
Uśmiechnął się bezwiednie, wodząc wzrokiem wzdłuż smukłego dziobu okrętu.
Oczywiście, nawet w czasach dawnego Imperium ten akurat statek wzbudziłby więcej
Sześć dreadnaughtów wokół centralnego rdzenia
7
zdumienia niż lęku. Dość trudno traktować poważnie jaskrawoczerwony gwiezdny
niszczyciel.
Usłyszał za plecami odgłos ciężkich kroków, zagłuszający niemal pomruk
silników.
- Dobra, Karrde - mruknął Booster Terrik, stając obok. - Łączność już naprawiona.
Możesz przesyłać, kiedy chcesz.
- Dzięki - odrzekł Talon Karrde, odwracając się w kierunku pomieszczeń załogi. Z
całego serca próbował nie obwiniać Boostera za stan, w jakim znajdował się sprzęt na
tym statku. Imperialny gwiezdny niszczyciel to ogromna masa różnych rzeczy do
konserwacji. A Booster nigdy nie miał dość ludzi, żeby zająć się tym porządnie. -
H’sishi! -zawołał. - Możesz zaczynać.
- Tak, kapitanie! - zawołała Togorianka znad pulpitu łączności. Jej futro jeżyło się
lekko, kiedy dotykała klawiszy pazurzastymi palcami. - Transmisja zakończona. Czy
mam teraz przesłać alert do reszty sieci?
- Tak - odparł Karrde. - Dziękuję.
H’sishi skinęła głową i wróciła do pracy.
Karrde wiedział, że to właściwie wszystko, co mógł w tej chwili zrobić. Znów
zwrócił wzrok ku gwiazdom, skrzyżował ramiona na piersi i usilnie starał się zachować
cierpliwość.
- Wszystko będzie dobrze - mruknął Booster zza jego pleców. -Za pół godziny
wyminiemy tę gwiazdę i będziemy mogli przejść w nadświetlną. W systemie Domgrin
będziemy najpóźniej za dwa standardowe dni.
- Jasne, jeżeli hipernapęd znowu nie nawali. - Karrde machnął ręką. -
Przepraszam. Jestem... no cóż, sam rozumiesz.
- Rozumiem - odparł Booster. - Ale możemy być spokojni, co? Mówimy o Luke’u
i Marze, a nie o jakichś świeżo wyklutych neimoidiańskich pisklakach. Cokolwiek się
tam dzieje, nie dadzą się zaskoczyć.
- Może i nie - odparł Karrde. - Choć nawet Jedi można zaskoczyć. - Pokręcił
głową. - Ale przecież nie o to chodzi, prawda? Chodzi o to, że zawaliłem sprawę. Nie
lubię, kiedy mi się to zdarza.
Booster wzruszył masywnymi ramionami.
- A kto z nas lubi? - zapytał znacząco. - Musisz przyjrzeć się faktom, Karrde, a
fakt numer jeden jest taki, że po prostu nie możesz znać wszystkich, którzy dla ciebie
pracują.
Karrde spojrzał na absurdalny czerwony kadłub, który rozciągał się przed nim.
Cóż, Booster miał rację. Wszystko po prostu wymknęło się spod kontroli.
Zaczął dość skromnie, oferując swoje usługi informatora przywódcom Nowej
Republiki i Imperium, tak aby każda ze stron miała przekonanie, że druga nie spiskuje
przeciwko niej. Przez kilka pierwszych lat wszystko szło jak z płatka.
Problemy zaczęły się wówczas, kiedy różne rządy planetarne i sektorowe w
obrębie Nowej Republiki uznały, że taka usługa ma wymierne zalety, i zapragnęły z
niej skorzystać. Po wojnie domowej, która omal nie rozpętała się po traktacie z
Timothy Zahn
Rozbitkowie z Nirauan
8
Caamas, Karrde nie miał odwagi ani chęci odmawiać. Uzyskał więc zezwolenie od
swoich klientów z Coruscant i Bastionu na rozszerzenie działalności.
A to oznaczało nieuchronnie zwiększenie zatrudnienia. Teraz, kiedy patrzył
wstecz, rozumiał, że dojście do takiej sytuacji było jedynie kwestią czasu. Po prostu
wolał, aby to nie przytrafiło się Luke’owi i Marze.
- Może i nie-odparł. -Ale jeśli nawet nie jestem w stanie wszystkiego załatwić
osobiście, jestem za to odpowiedzialny.
- Właśnie - ze zrozumieniem powiedział Booster. - Ach, ta zraniona duma!
Karrde spojrzał zezem na starego przyjaciela.
- Słuchaj, Booster, czy ktoś już ci powiedział, że współczucie w twoim wykonaniu
może doprowadzić człowieka do szału?
- Ta... wspominano mi o tym raz czy dwa! - Booster się zaśmiał i poklepał
Karrde’a po plecach. - Chodź, przejdziemy się do Korytarza Transis i postawię ci
drinka.
- Pod warunkiem że automaty dzisiaj działają - mruknął Karrde, ruszając w
kierunku wyjścia.
- No cóż... - zgodził się Booster. - Naturalnie.
Mara Jade Skywalker, sącząc drinka, doszła do wniosku, że ta knajpa jest jednym
z najdziwniejszych miejsc, jakie zdarzyło jej się odwiedzić.
Częściowo należało to przypisać lokalnemu kolorytowi. Tu, na Zewnętrznych
Rubieżach, kultura i moda nie nadążały za Coruscant i resztą światów centralnych. To
mogło usprawiedliwiać pstrokate draperie na ścianach, oplatające stare rury i otulające
nowoczesne automaty do drinków, oraz dyskretne dekoracje składające się głównie z
polerowanych części robotów, pochodzących prawdopodobnie jeszcze sprzed Wojen
Klonów.
Nietłukące kubki, ciężki stół z kamiennym blatem, przy którym siedziała,
zaszpachlowane dziury po strzałach z miotaczy na ścianach i suficie mówiły same za
siebie. Kiedy klienci nurkowali pod stoły w środku strzelaniny, z pewnością życzyli
sobie, aby mebel oferował im choć tymczasową osłonę, i nie chcieli padać na podłogę
zasłaną odłamkami potłuczonych naczyń.
Koloryt lokalny nie usprawiedliwiał wszakże bardzo głośnej i bardzo fałszywej
muzyki.
Poczuła na ramieniu czyjś oddech. Zza jej pleców wysunął się krępy mężczyzna,
który właśnie przedarł się przez tłum.
- Przepraszam - wydyszał, okrążając stół, aby usadowić się wreszcie na stołku
naprzeciwko niej. - Biznes, biznes, biznes. Nie daje żyć ani przez chwilę.
- Ależ widzę - zgodziła się Mara.
Nie oszukał jej, co to, to nie. Nawet bez wrażliwości na Moc natychmiast
zauważyłaby nerwowość ukrytą pod pozorami hałaśliwości i buty. Jerf Huxley,
największy szmugler i postrach maluczkich na Zewnętrznych Rubieżach, kombinował
coś nieprzyjemnego.
Pytanie brzmiało: jak bardzo nieprzyjemnego?
 9
Timothy Zahn
Rozbitkowie z Nirauan
10
sposoby. Współpracujesz z jedną grupą albo nie współpracujesz wcale. Spaliliśmy za
sobą mosty wiele lat temu, kiedy zaczęliśmy pracować dla Karrde’a. Jeśli on odejdzie,
co mamy zrobić?
- Chyba będziecie musieli wejść w nowe układy- podsunęła Mara. - Słuchaj,
przecież wiedziałeś, że to się kiedyś stanie. Karrde nie robił tajemnicy ze swoich
zamiarów.
- Tak, jasne - mruknął Huxley ze wzgardą. - Ale kto by uwierzył, że mówi
uczciwie.
Wyprostował się.
- Chcesz wiedzieć, czego potrzebujemy? Świetnie. Potrzebujemy środków do
życia, żeby przetrwać, dopóki nie uda nam się wejść w układy z kimś innym.
O to chodziło. Zwykła, i prostacka, próba oskubania ich z pieniędzy. Ale czego
subtelniejszego można było się spodziewać po tej bandzie?
- Ile? - rzuciła.
- Pięćset tysięcy. - Zacisnął lekko usta. - W gotówce.
Mara zachowała nieruchomą twarz. Przybyła tutaj przygotowana na taką
ewentualność, ale ta kwota zdecydowanie przekraczała wszelkie granice rozsądku.
- A jak według ciebie mam zdobyć te skromne środki do życia? -rzuciła. - Nie
noszę przy sobie takich sum na drobne wydatki.
- Nie bądź taka cwana - warknął Huxley. - Wiesz równie dobrze jak ja, że Karrde
ma tu na Gonmore sektorowy skład celny. Tam znajdzie się tyle kredytów, ile nam
trzeba.
Wyciągnął z kieszeni ręczny miotacz.
- Skontaktuj się z nimi i każ im przynieść kasę - rzekł, celując w jej twarz poprzez
stół. - Pół miliona. I to już.
- Naprawdę? - Niedbale, trzymając ręce cały czas na widoku, odwróciła się i
spojrzała za siebie. Większość nie zainteresowanych szmuglem gości wyniosła się już
dyskretnie z knajpy albo skupiła po obu stronach, jak najdalej od potencjalnej linii
strzałów. Bardziej martwiła ją grupka ze dwudziestu ludzi i Obcych, którzy z
wycelowaną bronią rozstawili się w półkole za jej plecami.
Zauważyła ze złośliwym rozbawieniem, że wszyscy, choć w różnym stopniu,
okazywali zwiększoną czujność. Widocznie jej sława sięgała aż tutaj.
- Zorganizowałeś ciekawą imprezę, Huxley - zauważyła, zerkając znowu na
przywódcę przemytników. - Chyba jednak nie jesteście odpowiednio wyposażeni, żeby
walczyć z Jedi, co?
Huxley uśmiechnął się paskudnie. Nawet zaskakująco paskudnie, biorąc pod
uwagę okoliczności.
- Właściwie to jesteśmy - wycedził i podniósł głos. - Bats?
Nastąpiła chwila ciszy. Mara zagłębiła się w Moc, ale wyczuła jedynie narastające
oczekiwanie tłumu.
Nagle z drugiego końca sali, nieco z prawej strony, rozległ się zgrzyt maszyny.
Fragment podłogi w słabo oświetlonym kącie uniósł się do góry, ukazując otwartą
- Fakt, to po prostu szaleństwo - ciągnął Huxley, hałaśliwie pociągając łyk z
kubka, który czekał tu na niego od chwili, kiedy jakaś tajemnicza sprawa wyciągnęła go
na zewnątrz. - Oczywiście, ty to znasz. A przynajmniej jesteś przyzwyczajona. - Łypnął
znad krawędzi kubka. - Co w tym takiego śmiesznego?
- Och, nic - odparła Mara, nawet nie próbując ukryć uśmiechu, który zwrócił
uwagę Jerfa. - Myślałam tylko o tym. jaki ufny z ciebie człowiek.
- Co masz na myśli? - zapytał, marszcząc brwi.
- Twojego drinka - odrzekła, wskazując na jego kubek. - Wychodzisz, zostawiasz
go na stole, a potem wracasz i wypijasz, nie zastanawiając się nawet, czy czegoś tam
nie dosypałam.
Huxley wydął wargi i Mara wychwyciła jego zdenerwowanie. Nie martwił się
drinkiem, bo rzecz jasna, zostawił ją pod obserwacją na cały czas swojej nieobecności.
I nie chciał, aby o tym wiedziała.
- Dobrze, niech będzie - odrzekł. - Koniec zabawy. Słucham. Dlaczego się tu
pojawiłaś?
Mara wiedziała, że z takim rozmówcą nie ma co owijać w bawełnę.
- Przysłał mnie Talon Karrde - wyjaśniła. - Chciał, abym ci podziękowała za
pomoc i zaangażowanie twojej organizacji przez ostatnie dziesięć lat oraz cię
poinformowała, że twoje usługi nie będą już więcej potrzebne.
Twarz Huxleya nawet nie drgnęła. Widocznie się tego spodziewał.
- Od kiedy? - zapytał.
- Od zaraz - odpowiedziała Mara. - Dzięki za drinka, muszę się zbierać
- Nie tak szybko - odparł Huxley, podnosząc dłoń.
Mara zamarła w pół gestu. W rękach trzech mężczyzn za plecami Huxleya, którzy
do tej pory siedzieli przy barze z nosami w drinkach, nagle pojawiły się miotacze.
Wycelowane w nią. Nic niezwykłego.
- Siadaj - rozkazał Huxley.
Mara ostrożnie opadła na stołek.
- Coś jeszcze?- zapytała łagodnie.
Huxley znów uniósł dłoń, tym razem wyżej. Hałaśliwa muzyka zamilkła, a wraz z
nią również wszystkie rozmowy na sali.
- Więc tak to wygląda? - zapytał. W nagłej ciszy nawet jego zniżony głos zdawał
się odbijać echem od podziurawionych ścian. - Karrde chce nas tak po prostu kopnąć w
tyłek?
- Na pewno czytałeś wiadomości - odparła spokojnie. Wokół wyczuwała tylko
stężoną wrogość tłumu. Widocznie Huxley zaprosił tu wszystkich swoich wspólników i
przyjaciół. - Karrde kończy z przemytem. Od trzech lat zajmuje się czym innym. Nie
potrzebuje już twoich usług.
- Jasne, on nie potrzebuje- odparł Huxley, pociągając nosem. -A co z naszymi
potrzebami?
- Skąd mam wiedzieć? - Mara wzruszyła ramionami. - A czego potrzebujecie?
- Może nie pamiętasz, jak jest na Zewnętrznych Rubieżach, Jade - rzekł Huxley,
pochylając się w jej kierunku ponad blatem. - Ale tutaj nie da się kombinować na trzy
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl