108 - Timothy Zahn - Rozbitkowie z Nirauan, Star Wars seria

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Timothy Zahn
Gwiezdne Wojny
Wojny Klonów
POJEDYNEK
Tytuł oryginału: STAR WARS – Short Story Collection: Duel
Przekład: Mateusz „Freedon Nadd” Smolski (
freedonnadd@op.pl
)
Korekta: Marcin „Shedao Shai” Bąk (
shedaoshai@op.pl
)
Wojciech “Quother” Bogucki
Bitwa o tę część miasta była zakończona. Siły Republiki przegrały. Przegrały z
kretesem.
Nagłe wycie syren alarmu zbliżeniowego wyrwało komandora Brolisa z
niespokojnego snu, a jego ręce natychmiast powędrowały laserowego karabinu DC-15.
Krzywiąc się z bólu w boku, uniósł nieco głowę i wyjrzał przez jeden z otworów
ziejących w ścianie zrujnowanego budynku, w którym się schronił.
W czasie gdy drzemał, dzień zdążył zamienić się we wczesny wieczór. Mimo to,
resztki światła w połączeniu z łuną szalejących w mieście pożarów i rozbłyskami
wystrzałów z toczącej się bitwy wystarczyły, by dostrzegł oddział bojowych droidów,
kroczących w jego kierunku poprzez pozostałości miejskiego placu.
Stękając z bólu, Brolis podniósł się na nogi. Z jednej strony, kompletną stratą czasu
dla robotów było atakowanie go, podobnie jak dla niego odpieranie ich ataku.
Wszyscy jego ludzie byli martwi, a ostatnie dwa plutony zostały unicestwione w
chwili, gdy czekali w zrujnowanym już budynku na posiłki, które nigdy nie nadeszły.
Wiedział, że to już tylko kwestia czasu, kiedy dostaną i jego.
Z drugiej strony, mogli chcieć go żywego i dlatego wysyłali wciąż nowe droidy by
go schwytać.
Ale nie tym razem. Tak długo jak będzie miał naładowany blaster i siłę do
pociągnięcia za spust, ziemia będzie pokrywać się szczątkami kolejnych robotów.
Nieznaczny ruch po drugiej stronie placu za plecami droidów przykuł uwagę Brolisa,
wywołując grymas na jego twarzy. Oczywiście, w końcu mogło im się znudzić
marnowanie robotów i skończą z nim raz na zawsze. Na tę okoliczność trzymali
ukryty w cieniu czołg torpedowy, górujący nad rumowiskiem dzięki swoim potężnym
obręczom, pełniącym rolę kół oraz dzięki podwójnym podwieszanym wyrzutniom
rakiet skierowanym leniwie w stronę Brolisa. Ten osobliwy droid wyposażony był w
rakiety przeciwpiechotne o osłabionej sile rażenia, pozwalające na eliminację
żołnierzy nieprzyjaciela bez obracania całego miasta w perzynę. Jedna taka rakieta w
ścianę, za którą się chował i będzie po wszystkim.
Teraz jednak Brolis miał pełne ręce roboty. Przyłożył strzelbę do ramienia i
wycelował w najbliższego robota.
- Odłóż broń swą.
Brolis odwrócił się gwałtownie, niemal tracąc równowagę. Szorstki głos doszedł go
zza pleców, z miejsca, gdzie oprócz gruzów ze zniszczonych we wcześniejszej walce
budynków nie było nic. To musiał być jakiś podstęp.
Jeśli był, to całkiem niezły. Istota stojąca wśród zgliszcz była niska, miała zieloną
skórę, duże oczy i jeszcze większe uszy. Podpierała się sękatą laską i była ubrana w
prostą szatę, zakładaną przez niższe klasy zamieszkujące Galaktykę.
I wydawała się dziwnie znajoma.
- Komandor Brolis, tyś jest? – zapytała.
- Tak – powiedział komandor marszcząc brwi. – Kim jesteś?
- Posiłkami, o które prosiłeś jestem – oznajmiła sucho istota. – Powiedz mi: czy do
Fortecy Axion wdarłeś się?
Na twarzy Brolisa pojawił się grymas. I TO miały być te posiłki?
- Na krótko – potwierdził. – Dlatego właśnie Separatyści chcą mnie dostać żywego.
Chcą się dowiedzieć jak tam weszliśmy by zapobiec podobnym przypadkom w
przyszłości.
- W rzeczy samej – stworzenie uśmiechnęło się, a jego uszy wyprostowały. – Z tego
samego powodu także my chcemy cię żywego. Dlatego właśnie tu jestem.
Podniosło swoją laskę i ruszyło ku dziurze w ścianie.
- Z boku stań. Droidami zajmę się.
Nie czekając na pozwolenie, pokuśtykała do przodu. Oszołomiony jednocześnie
postępowaniem istoty i bólem z ran, Brolis tylko się przyglądał nie próbując jej
przeszkodzić. Stworzenie zatrzymało się tuż za otworem, upuściło laskę, wyciągając
jednocześnie przed siebie swą trójpalczastą dłoń. Szybki gest i w dłoni znalazł się
niewielki cylinder, który wyskoczył nagle spod jej szaty.
Z trzaskającym buczeniem lśniące, zielone ostrze obudziło się do życia.
Brolis wstrzymał oddech a jego pamięć wreszcie zaskoczyła. Kamino – odbiór przez
Republikę zamówionej armii klonów – mała istota widziana z oddali, wprowadzająca
żołnierzy na pokład transportowców.
To były rzeczywiście posiłki. Mistrz Jedi, Yoda, we własnej osobie.
Czy to fakt, że droidy także go rozpozna
ły, czy też widok włączonego świetlnego
miecza sprawił jednak, że dotychczas ostrożny marsz robotów zamienił się w
zmasowany atak. Jeśli mimo to miały nadzieję na pokonanie mistrza Jedi dzięki
przewadze liczebnej, to obrały błędną strategię. Yoda nawet się nie ruszył z miejsca, w
którym stał, a wirująca klinga miecza świetlnego odbijała każdą blasterową
błyskawicę zmierzającą w jego kierunku. Niektóre strzały rykoszetowały, trafiając w
ruiny po drugiej stronie placu, ale większość z nich dosięgała atakujące droidy
zamieniając je w kupę złomu.
Pół minuty później było po wszystkim. Brolis zamrugał zdziwiony, zastanawiając się
czy dla Jedi zawsze jest to takie proste.
Właśnie wtedy, po drugiej stronie placu czołg torpedowy drgnął i zaczął toczyć się
do przodu.
- Uważaj – krzyknął Brolis. – Tam jest…
Resztę jego ostrzeżenia urwał napad bolesnego kaszlu. Ale Yoda już biegł w
kierunku zagrożenia, przeskakując z jednej sterty gruzów na drugą, trzymając w ręku
zapalony miecz świetlny. Czołg nieznacznie zmienił kierunek, wymierzając w małego
Mistrza Jedi wyrzutnie rakiet.
Wtedy Yoda – dokładnie pomiędzy dwoma stertami gruzów – zatrzymał się, patrząc
na robota tak, jakby wyzywał go na prywatny pojedynek. Droid też się zatrzymał, i
przez moment wyglądało to tak, jakby obydwaj oceniali swoje siły. Po chwili czołg
łagodnie obniżył lufy wyrzutni i posłał w stronę Yody pojedynczą rakietę.
Brolis zamarł, obserwując mknący pocisk. Wiedział, że miecze świetlne stanowiły
skuteczną ochronę przed promieniami blasterów i różnego rodzaju bronią plazmową.
Ale powstrzymując rakietę, musiałyby z pewnością spowodować jej eksplozję. Yoda
musi coś wymyślić i to szybko, jeśli chce przeżyć.
I wtedy, gdy wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei, Yoda uskoczył w bok.
Rakieta przecięła powietrze w miejscu, które dopiero co opuścił i eksplodowała
nieszkodliwie kilkanaście metrów dalej.
Z wnętrza droida wydobyło się kojarzące z irytacją dudnienie, o które Brolis nigdy
by nie posądzał maszyn bojowych. Przez następną sekundę lub dwie, robot zdawał się
zastanawiać nad swoim następnym posunięciem. Po chwili, jedna za drugą, w
zwartym szyku, trzy następne rakiety opuściły wyrzutnie.
Yoda już na nie czekał. Uniknął pierwszej, odskakując na swoją wcześniejszą
pozycję, rzucając się na ziemię, pozwolił drugiej przelecieć mu nad głową, odturlał się
i dał susa do góry w samą porę, by ominęła go trzecia. W końcu wylądował na ziemi i
znów uniósł swój miecz w gotowości. Brolis wytężył słuch, starając się przewidzieć
kolejne poczynania robota.
Nagle usłyszał serię kalibracyjnych trzasków.
- Namierza! – krzyknął do Yody.
Znów dostał ataku kaszlu, więc mógł mieć tylko nadzieję, że Mistrz usłyszał jego
ostrzeżenie. Aktywując system namierzający robot sprawiał, że rakiety będą podążały
za swoim celem, nie zważając na nic. Jedyną nadzieją Yody było teraz tylko to, że
zdąży znaleźć jakąś kryjówkę zanim rakiety zdążą go namierzyć.
Jednak on nadal nieruchomo wyczekiwał. Droid jeszcze raz wycelował i wystrzelił
pociski.
Gdy się zbliżyły, Yoda ponownie wyskoczył w górę. Lecz tym razem wyglądało to
trochę inaczej. Zamiast zwyczajnie zakreślić łuk w powietrzu, sprawił, że jego ciało
wpadło w zawrotny układ obrotów i skrętów, wijąc się tam i z powrotem, niczym
gimnastyk wykonujący serię skomplikowanych powietrznych akrobacji.
Ich wpływ na rakietę był zadziwiający. Wydawała się drżeć w locie, miotając się
całkowicie zdezorientowana we wszystkie strony. W końcu minęła Yodę i
eksplodowała po drugiej stronie placu.
Komandor uśmiechnął się. To była ta sama technika, którą wykorzystywali piloci
myśliwców, gdy ich maszyna została namierzona przez samonaprowadzającą się
rakietę. Ale nigdy nie przypuszczał, że jakakolwiek żywa istota, nawet Mistrz Jedi,
mogłaby ją powtórzyć.
Najwidoczniej tak samo myślał droid. Na placu znów rozległo się dudnienie i nagle
robot zaczął toczyć się do przodu, wypełniając powietrze kolejnymi smugami
wystrzelonych rakiet.
Yoda był już w ruchu, skacząc i wirując, lądując na ziemi i odbijając się znowu pod
nieprzewidywalnymi kątami, stając się niemożliwym do namierzenia celem dla
czołgu. Brolis zorientował się, że wzdryga się, ilekroć rakiety, jedna po drugiej,
przelatują nieszkodliwie obok Mistrza Jedi, uderzając potem w ziemię i rozjaśniając
cały plac rozbłyskami eksplozji. Jeden z pocisków, który już miał trafić w cel, nagle
zmienił swój tor lotu uderzając w inny po czym obydwa eksplodowały w połowie
drogi pomiędzy Yodą a robotem.
Błysk eksplozji oślepił droida i Yoda momentalnie przeszedł do kontrataku. Cisnął
swoim mieczem w maszynę. Broń wleciała w ciemniejącą chmurę dymu po eksplozji
dwóch rakiet i wyleciała z drugiej strony.
Jednak celu już tam nie było. W momencie zderzenia pocisków, droid wpadł w
poślizg, zahamował i gwałtownie zmienił kierunek, wracając na drugą stronę placu.
Ostrze miecza świetlnego przecięło powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą stała
maszyna; gdy broń zawisła w miejscu, robot wystrzelił w nią rakietę. W ostatniej
chwili miecz uniknął trafienia, wracając bezpiecznie do ręki Yody a pocisk wyżłobił w
ruinach kolejny krater.
W tym samym momencie ogień ustał. Przez chwilę Yoda i droid znów mierzyli się
wzrokiem. Potem Mistrz Jedi szybko, lecz ostrożnie wycofał się do budynku, w
którym czekał Brolis.
- Pozwolił ci tak po prostu odejść? – spytał z niedowierzaniem komandor.
- Bystry, ten robot jest. – sapnął Yoda, podnosząc laskę. – Wystarczająco blisko, by
nawiązać bezpośrednią walkę, nie pozwoli podejść mi. Ani nie zużyje wszystkich
swych rakiet w jałowych atakach. To dlatego zatrzymał się, sytuację oszacować musi.
- Więc co zrobimy? – spytał Brolis.
Uszy Yody wyprostowały się. - By sam się zniszczył pozwolić mu musimy –
powiedział, wyłączając miecz świetlny i wskazując na Brolisa. – Chodź.
Brolis nie był na tyłach zniszczonego budynku od trzech dni, a przynajmniej odkąd
stwierdził, że nie ma tam drogi ucieczki dla jego oddziału. A teraz przechodził
pomiędzy porozrzucanymi ciałami swoich żołnierzy, walcząc cały czas z bólem z ran,
zastanawiając się co właściwie mały Mistrz Jedi miał na myśli.
Wkrótce się dowiedział. Tam, gdzie kiedyś były tylko sterty gruzu z zawalonych
ścian i sufitu, teraz znajdował się niewielki tunel wielkości Yody, ciągnący się przez
rumowisko. A więc w taki sposób Mistrz Jedi pojawił się tak niespodziewanie.
- System dużych jaskiń tam jest, w urwiskach za tą częścią miasta – oznajmił Yoda.
– Za nimi mój pojazd czeka.
- Tak, wiem o jaskiniach – odparł Brolis, marszcząc brwi. Jedi zatrzymał się przy
wejściu do tunelu i spojrzał na niego. – Ale nie jestem pewien, czy dam radę
doczołgać się tak daleko – ostrzegł go komandor, patrząc na tunel. – Mój bok…
Gwałtownie przerwał, gdy bez uprzedzenia coś oderwało go łagodnie od ziemi,
obróciło w powietrzu i popchnęło w stronę wejścia do tunelu.
- Ale jaskinie nie mają innego wyjścia – dodał szybko, nie zamierzając pokazywać
oznak zaskoczenia czy paniki przed stworzeniem dwukrotnie mniejszym od niego. –
Więc uznaliśmy, że nie mają dla nas żadnego strategicznego znaczenia. Zmarszczył
brwi, kiedy sprawnie wleciał do wąskiego tunelu. - Chyba, że jest tam wyjście, o
którym nie słyszałem?
Potężna eksplozja wstrząsnęła tunelem. Sterty gruzu przez które się przedzierali
zatrzęsły się gwałtownie a fala uderzeniowa wydobyła kolejną dawkę bólu z ran
Brolisa.
- Co to było? – wysapał.
- Czołg torpedowy to był – oznajmił Yoda, którego głos w pulsujących krwią uszach
Brolisa, wydawał się cichy i odległy. – Nie obawiam się więcej, że chce cię żywego,
teraz przychodzi cię zabić.
Kolejna eksplozja wstrząsnęła tunelem. Tym razem, po przejściu fali uderzeniowej
Brolis zapadł w ciemność.
Gdy się ocknął, leżał za wielkim głazem. Przez chwilę wpatrywał się w odległe,
ginące w cieniu sklepienie, a następnie obrócił się ostrożnie na drugi bok, poniósł się
na kolana i wyjrzał ponad głazem.
Znajdował się w ogromnej jaskini o kopułowatym sklepieniu, będącej zapewne jedną
z tych, o których Yoda mówił mu przed atakiem droida. Na podłodze leżało kilka
jarzących się patyków, które dawały na tyle dużo światła, by spostrzec Mistrza Jedi
stojącego przy jednej ze ścian. Mieczem świetlnym ciął on spód szerokiego pasa
skalnego, który rozciągał się wzdłuż nierównej ściany, wznosząc się pod samo
sklepienie, by w końcu opaść w dół po drugiej stronie jaskini, tworząc tym samym
pośrodku groty coś na kształt kamiennego łuku.
Brolis przypatrywał się tej formacji skalnej. Nie przypominał sobie żadnego łuku w
tym miejscu, gdy dwa tygodnie temu odwiedzał jaskinie. Czyżby wzrok płatał mu
jakieś figle?
Komandor zesztywniał. Ponad buczeniem miecza świetlnego usłyszał jeszcze jeden
dźwięk: skrzypienie kół zbliżającego się czołgu torpedowego.
Oznaczało to, że plan Yody zawiódł. Naturalnie miał nadzieję, że droid spróbuje ich
ścigać i ugrzęźnie w ruinach na tyle długo, by mogli wyciąć sobie drogę ucieczki
przez ścianę jaskini. Ale upór i prawdopodobnie kilka precyzyjnie wycelowanych
rakiet wystarczyło, by robot utorował sobie drogę przez rumowisko, poszerzając
wejście do jaskiń i podążając ich śladem.
Cały czas się do nich zbliżał. Byli w potrzasku.
Yoda też usłyszał ten dźwięk. Wyłączył miecz świetlny i przeskoczył przez jaskinię,
lądując tuż przy głazie Brolisa.
- Ach… się obudziłeś – powiedział Jedi. – Dobrze. Bądź cicho teraz i obserwuj.
Po drugiej stronie jaskini ukazał się ich oczom ścigający droid. Niczym oko cyklopa,
jego pojedynczy fotoreceptor natychmiast wykrył Yodę i robot ruszył mu na
spotkanie, uzbrajając jednocześnie rakiety.
Dotarł już do środka komnaty, gdy nagle zza obu krańców kamiennego łuku
pojawiło się dwóch żołnierzy klonów, którzy natychmiast otworzyli ogień.
Szczęka Brolisa opadła w niedowierzaniu, gdy na droida posypały się błyskawice
blasterowych strzałów. Przecież wszyscy jego żołnierze zginęli w walce. Gdzie, do
diaska, Yoda znalazł tych ludzi?
Robot natychmiast odpowiedział na nieoczekiwane zagrożenie. Ciężko obrócił się w
prawo, wystrzeliwując rakietę w pierwszego żołnierza, następnie wykonał zwrot o sto
osiemdziesiąt stopni wymierzając w drugiego. Obydwa pociski trafiły prosto w cel i
eksplodowały.
Ze straszliwym hukiem, dolne części łuku rozpadły się na kawałki. Fale uderzeniowe
pomknęły po ścianach zamieniając go w bliźniacze kaskady spadających kamieni. W
końcu dotarły także do środka kopuły i z donośnym jazgotem zawaliło się całe
sklepienie.
Grzebiąc czołg torpedowy pod wielką stertą skał.
Brolis w końcu zrozumiał. Nie było żadnych żołnierzy, to tylko puste pancerze,
ożywione tą samą mistyczną siłą, która wcześniej przeniosła go przez tunel. Yoda nie
próbował wyciąć mieczem przejścia, tylko kończył przygotowywać pułapkę, wiedząc,
że osłabione skalne podłoże zawali się po ataku droida.
I tak jak obiecał, pozwolił maszynie żeby sama się zniszczyła.
- Chodź komandorze – powiedział spokojnie Mistrz Jedi. – Mój pojazd na nas czeka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl