1027. Blake Ally - Kręte drogi miłości, 1001-1100
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ally Blake
Kręte drogi miłości
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Hud poprawił na ramieniu zniszczony plecak i utkwił wzrok w fasadzie
wspaniałej rezydencji Claudel.
Ściany z kamienia obrośnięte były bluszczem, marmurowe frontowe schody
poprzerastane mchem, a widokowe okna, obramowane misternie rzeźbionymi
framugami, w ciągu lat pokryły się warstwą brudu. Na szarym dachu z licznymi
wykuszami brakowało dachówek, a rynny zapchały gnijące liście.
Jednak nawet cała dekada postępującego zaniedbania nie mogła zatrzeć
wspomnień słonecznych dni, które spędzał tu pod opieką ciotki. Przyjeżdżał tu
przez dwanaście lat z rzędu na wakacje, podczas których rodzice poszukiwali
przygód na dalekich lądach, odkrywając stare cywilizacje.
Przypomniał sobie, jak leżał w trawie przed domem i czytał „Kroniki
Narnii", marząc o tym, by zostać faunem lub lwem, albo jeszcze lepiej, jednym z
czworga rodzeństwa Pevensie, biorących udział w niesamowitych przygodach.
Pozostawił wspomnienia na później i skręcił w stronę ogrodów należących
do posiadłości. Przedstawiały one jeszcze żałośniejszy widok.
To, co kiedyś stanowiło wypielęgnowany trawnik z bramkami do krokieta,
otoczony marmurowymi rzeźbami godnymi każdego muzeum, zmieniło się w
zarośnięty chwastami gąszcz.
Starannie kiedyś przycięte iglaki rosły teraz nieposkromione, ukazując
gdzieniegdzie rany pozostawione przez wichury.
Każdy kawałek ziemi, którego nie zarosła gwiazdnica, jeżyny i dzikie róże,
pokrywały stokrotki. Gdyby ciotka Fay żyła i mogła zobaczyć, do jakiej ruiny
doprowadzono to miejsce, chybaby oszalała.
Gdy otrząsnął się z szoku, zauważył, że powietrze przesycone jest bogatym
zapachem kwiatów, a w prześwitach zarośli, w zamglonym letnim powietrzu,
kręcą się pszczoły. Jako fotografik pracujący dla Agencji Podróżnik, stacji
telewizyjnej i miesięcznika, Hud robił zdjęcia ogrodów królewskich,
umierających lasów tropikalnych i tajemniczych zarośniętych mokradeł,
strzeżonych przez uzbrojonych osiłków. To jednak miejsce było tak dzikie i w tak
szalony sposób piękne, że gardło mu się nagle ścisnęło ze wzruszenia.
Zepchnął swe uczucia tam, gdzie gromadziły się od miesięcy inne trudne
emocje, i poszedł dalej, przedzierając się przez zarośla, nie zważając na to, że
gałęzie drapią mu ręce, a w dżinsy wbijają się ostre kolce. W jego pamięci ożyło
wspomnienie, jak biegał w tym samym ogrodzie ze zwariowanym irlandzkim
wilczarzem ciotki Fay, goniącym za niewidzialnymi chochlikami.
Nagle, poprzez szczelinę w na pozór nieskończonej gęstwinie, oślepił go
promień światła. Podniósł dłoń, by osłonić oczy, i zobaczył przed sobą stary
pawilon z basenem.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy gdzieś w zakamarkach umysłu usłyszał
dalekie echo zapomnianych przeżyć. Skakanie na główkę. Odważne ewolucje z
trampoliny. Potrafił wtedy, leżąc w wodzie na plecach, godzinami wpatrywać się
w chmury przepływające nad szklanym dachem i zastanawiać się, czy mama i
tata oglądają te same obłoki, podróżując w ciekawych miejscach na drugim końcu
świata.
Snuł wtedy różne plany, lecz dopiero kiedy dorósł na tyle, by wyruszyć po
własne przygody, zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego tak łatwo
było rodzicom go zostawiać. Zastanawiał się, kiedy jego nadzieja przerodziła się
we frustrację, kiedy oczekiwanie zastąpiła chłodna świadomość, kiedy stał się
dorosły.
Czy w wieku dwudziestu jeden lat, gdy siedział przez osiemnaście godzin w
kryjówce tylko ze swoim aparatem, gdzieś w środku strzelaniny w Bośni? Albo
gdy się obudził w swoje dwudzieste szóste urodziny w obozie, z którego mieli
wyjść na K2 i okazało się, że ich przewodnik uciekł? A może w londyńskim
szpitalu, dwa miesiące wcześniej, kiedy ledwo starczyło mu sił, by poprosić o
szklankę wody?
Zdjął ciężki plecak i postawił go na ziemi. Claudel oddalone było od drogi o
jakieś pięćdziesiąt metrów, ogrodzone trzymetrowym murem, a do pobliskiego
Saffron było dziesięć minut spacerem przez sosnowy las. Jeżeli ktoś znajdzie
zniszczony stary worek koloru khaki, niech sobie weźmie zniszczone ciuchy i
równie wytarty paszport. Nie wygląda na to, by wkrótce miał się znów
przedzierać wraz z ekipą przez dżunglę, ze swoim wysłużonym nikonem
przewieszonym przez jedno ramię i nożem myśliwskim przez drugie. Uniósł
głowę i spojrzał na purpurowe pnącza bugenwilli, które opanowały niemal
połowę długiego budynku, oszczędzając ponad setkę tafli szkła, które choć
pokryte patyną kurzu i pleśni, wytrzymały próbę czasu. Mógł tylko się domyślać,
jaki nieład panuje we wnętrzu, nietkniętym ludzką ręką od dziesięciu lat.
Wiedziony instynktem wypracowanym przez lata skradania się w ciemnych
miejscach, poruszał się bezszelestnie, stawiając stopy od palców na pięty.
Przestąpił rozsypane kawałki dawno stłuczonego szkła i wszedł do pawilonu.
Zielonkawe płytki wokół basenu były czyste, a dwanaście okalających go
ław z białego marmuru nie miało na sobie nawet plamki. W donicach pyszniły się
wypielęgnowaną zielenią palmy. Woda w basenie połyskiwała zachęcająco na tle
pomalowanego na czarno dna.
Nagle jakiś dźwięk wyrwał go z zadumy. Usłyszał delikatne chlupotanie o
krawędź basenu. Wstrzymał oddech, przyczaił się i zamarł.
Wszystko zwolniło - jego oddech, rytm serca, drobinki kurzu tańczące w
promieniach słońca. Z czarnego lustra wynurzyła się syrena, pozostawiając za
sobą wachlarz fal.
Woda spływała z jej włosów barwy koniaku, pieściła smukłe młodzieńcze
ramiona. A gdy dziewczyna kołyszącym się krokiem weszła na schodki, trzymała
się jej skóry jeszcze przez moment, po czym okrutna siła ciężkości przywołała ją
na powrót w ciemną otchłań.
Poczuł, że powinien odwrócić wzrok. Był za stary, zbyt cyniczny i znużony
życiem, by zasługiwać na takie zjawisko. Lecz te same cechy spowodowały, że
ciekawość wzięła górę nad pokorą.
Nie mógł oderwać wzroku od pleców cudownej nieznajomej. Jej włosy
falami spływały aż do pasa, skrywając skórę, której nie zasłaniał kostium
kąpielowy. Czarny, jednoczęściowy, głęboko wycięty z tyłu i na udach. Była tak
seksowna, że krew zaszumiała mu głośno w uszach i przestraszył się, by go nie
usłyszała.
Podeszła do ławy, na której leżał ręcznik, a pod nim ubranie. Oparła stopę o
marmur i zaczęła się wycierać. Kropla potu spłynęła po policzku Huda.
Kiedy dziewczyna zajęła się drugą nogą, niespiesznie i leniwie, zamknął
oczy i poczuł suchość w gardle.
Potem zaczęła osuszać włosy, poruszając przy tym rytmicznie prawym
biodrem. Kilka złotych promieni światła docierającego przez okna odbiło się
refleksem od jej rudawych włosów i pieściło mleczną skórę. Pomyślał, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]