1040. Winters Rebecca - W słońcu Hiszpanii, Książki - Literatura piękna, Harlequin Romans(1)- ostatnie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rebecca Winters
W słońcu Hiszpanii
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Czy uczcimy to kroplą koniaku, don Remi?
Remigio Alfonso de Vargas y Goyo usiadł w obitym skórą fotelu i założył
nogę na nogę. Nie lubił, kiedy się do niego zwracano w taki sposób, jakby był relik-
tem z okresu monarchii absolutnej. Wydawało mu się to staroświeckie. Jako czło-
wiek pragmatyczny, uważał, że w nowych czasach tytuły są absurdalne. I dlatego
spojrzał na swojego księgowego z wyrzutem.
- Co mamy uczcić?
Jego rozmówca, elegancki, niemal siedemdziesięcioletni mężczyzna, napełnił
kieliszki.
- Twoja firma wygląda znacznie lepiej niż przed... - Urwał, odwrócił wzrok i
przełknął łyk koniaku. - Chcę powiedzieć, że Soleado Goyo może teraz napędzić
twoim konkurentom sporo strachu.
- Nie bądź nadmiernym optymistą, Luis. Trwa susza i nic nie zapowiada jej
końca. A brak wody zawsze najsilniej uderza w gaje oliwne. Sam dobrze o tym
wiesz.
W drugiej połowie dziewiętnastego wieku, po utracie kolonii, Hiszpania zu-
bożała i nawet rodzina Goyo musiała pracować na chleb. Fortuna dawnych książąt
Toledo, rodu, z którego wywodzili się przodkowie Remiego, dawno stopniała.
- Czy zamierzasz wobec tego zróżnicować uprawy?
Remi zaśmiał się z goryczą.
- Nie, nie zamierzam iść w ślady mojego ojca. Błędy, które popełnił, dopro-
wadziły do katastrofy i jego przedwczesnej śmierci. Jestem bardziej konserwatyw-
ny i nie będę eksperymentować.
- Ja tylko pytałem, Remi - mruknął Luis, wzruszając ramionami. - To ty jesteś
ekspertem. Jakże śmiałbym cię do czegokolwiek namawiać?
- Daje ci do tego prawo wieloletnia współpraca z moim ojcem.
- Ale ja znam się tylko na liczbach.
- Za to bardzo dobrze.
-
Gracias
.
Remi podniósł się z fotela. Po dwóch latach ciężkiej pracy spłacił właśnie
ostatnią ratę kredytu zaciągniętego w banku przez jego ojca. Uratował honor ro-
dzinny i swoją opinię. Mimo to niechętnie jechał na to spotkanie z Luisem. Każdy
wyjazd do Toledo groził odświeżaniem wspomnień, które on chciał ze swojej pa-
mięci wykorzenić.
Gdy przypominał sobie okoliczności, w jakich został oszukany i zdradzony,
opadały go czarne myśli. Wiedział, że w takich chwilach staje się niezbyt miłym
kompanem. Nie chciał więc narażać na swoje towarzystwo Luisa, który zawsze był
dla niego źródłem optymizmu i zasługiwał na lepszy los.
Zrobił kilka kroków w stronę drzwi, chcąc jak najprędzej znaleźć się z powro-
tem w domu.
- Remi?
Odwrócił głowę i spojrzał na Luisa badawczo.
- Tak?
- Jestem bardzo dumny z tego, czego dokonałeś. Twój ojciec też byłby z cie-
bie zadowolony.
Mój ojciec przewróciłby się w grobie, gdyby wiedział, że jego trzydziesto-
trzyletni syn omal nie stracił wszystkiego, co udało się zdobyć pięciu pokoleniom
naszej rodziny, pomyślał Remi. I że nadal płacę za błędy w życiu osobistym.
Ukłonił się lekko Luisowi i wyszedł z jego gabinetu. Potem zbiegł po scho-
dach i wyszedł na wąską uliczkę, na której zaparkował swój czarny samochód.
Jako chłopiec często spacerował ulicami Toledo, rozkoszując się ciszą i spo-
kojem. Ale od tej pory wiele się zmieniło. Turyści z całego świata odkryli uroki te-
go miasta i tłoczyli się w nim przez okrągły rok. Byli bardziej dokuczliwi niż upał,
który nękał całą centralną część Hiszpanii.
Lipiec przynosił spiekotę, burze i pożary. Uderzenie pioruna mogło zamienić
rozrośnięte drzewo oliwne w płonącą pochodnię.
Być może pewnego dnia trafi we mnie? - pomyślał z goryczą.
Życie właścicieli wielkich majątków stawało się coraz cięższe, ale to było je-
go życie. Choć wszystkie jego marzenia dawno się rozwiały, pozostał mu odziedzi-
czony po przodkach majątek. To z tego jedynie powodu zmuszał się co rano do
wstania z łóżka.
Zdjął letnią marynarkę i rozwiązał krawat. Rzucił je na tylne siedzenie i uru-
chomił silnik. Wkrótce minął mauretańskie mury obronne i znalazł się na obrzeżu
miasta. Przez chwilę posuwał się wzdłuż rzeki Tag, a potem wyjechał na rozległą
równinę i stwierdził z zadowoleniem, że teraz, o trzeciej po południu, ruch jest tu o
wiele mniejszy.
W miarę upływu czasu opuszczało go napięcie. Wiedział, że za piętnaście mi-
nut znajdzie się na terenie swojej posiadłości, na której czeka go mnóstwo pracy.
Praca, ciężka fizyczna praca pozwalała mu zapomnieć o przeszłości. Jej demony
nękały go tylko podczas bezsennych nocy. Kiedy budził się rano, był często całko-
wicie wyczerpany.
Pogrążony w niewesołych myślach nie zwrócił uwagi na jadący z naprzeciw-
ka samochód, który wynurzył się zza zakrętu. Jego kierowca musiał zauważyć
przebiegającego przez drogę byka w tym samym momencie co on, bo gwałtownie
zmienił pas, zjeżdżając na lewą stronę szosy.
Remi jechał zbyt szybko, by natychmiast zahamować. Przez chwilę groziło im
zderzenie czołowe. Potem drugi kierowca nagle przekręcił kierownicę i przemknął
o kilka centymetrów od niego, cudem unikając katastrofy, ale samochód wpadł w
poślizg, wypadł z szosy na pobocze i przewrócił się na bok.
Remi zatrzymał się i podbiegł do niebieskiego auta, którego dwa koła nadal
kręciły się w powietrzu. Przednia i tylna szyba były rozbite. Wszędzie leżały drobi-
ny szkła. Zajrzał do wnętrza i stwierdził, że jest tam tylko jedna osoba. Młoda ko-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl