10053, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Danielle SteelNieodparta siłaTytuł oryginału IRRESISTIBLE FORCESRedakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZRedakcja techniczna ANNA BONISŁAWSKAKorektaJOANNA CHRISTIANUS URSZULA KARCZEWSKA* M (ty-2Ilustracja na okładce JORGE MARTINEZOpracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBERMiejska Biblioteka Publiczna WROCŁAWSkład WYDAWNICTWO AMBER400001930520 ul. Majakowskiego34/1aInformacje o nowociach i pozostałych ksišżkach Wydawnictwa AMBER oraz możliwoć zamówienia możecie Państwo znaleć na stronie Internetu http //www.amber.supermedia.plKSIĽŻKAZAKUPIONA UJPZE CZYTELNIKÓWCopyright Š 1999 by Danielle Steel Ali rights reservedFor the Polish edition Š Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 2000ISBN 83-7245-314-4najpóniej po J nuasišcuteK 50% c 50Ť M 50% M 50%0. 05. 200310. 07 2003Rozdział pierwszyTego dnia w Nowym JorTcti panował wyjštkowy upał. Słońce płonęło na bezchmurnym niebie, a do południa temperatura przekroczyła trzydzieci pięć stopni. Na rozpalonym asfalcie można było smażyć jajka. Dzieci hałasowały, doroli siedzieli na gankach i w drzwiach domów albo kryli się w cieniu podartych markiz. Odkręcono oba hydranty na Sto Dwudziestej Pištej woda tryskała fontannš w górę, malcy biegali z piskiem pod deszczem kropel. Ulicš płynšł strumień głęboki do kostek. O czwartej po południu na dwór wyszła co najmniej połowa mieszkańców. Stali w słonecznym skwarze, rozmawiali i pilnowali swoich pociech.Dziesięć minut póniej w gwarze ludzkich głosów, miechów i plusku wody rozległy się strzały. W tej dzielnicy nie było to nic nadzwyczajnego. Ludzie znieruchomieli, czekajšc na rozwój wypadków. Cofnęli się pod ciany. Dwie matki popędziły do hydrantów i wycišgnęły swoje dzieci spod gejzerów wody. Nie zdšżyły dobiec do bezpiecznych domów strzały rozległy się znowu, głoniej i znacznie bliżej. W sam rodek tłumu wokół hydrantów wpadli trzej młodzi mężczyni. Uciekali, odpychajšc z drogi dzieci jaka kobieta upadła prosto w kałużę wody. Rozległy się nowe krzyki zza rogu wybiegli dwaj policjanci z wycišgniętš broniš. Strzelali w tłum.Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nikt nie zdšżył uskoczyć z drogi ani ostrzec innych. W oddali już rozlegały się syreny. Przez ich wycieprzebił się huk strzałów. Jeden z uciekajšcych mężczyzn padł na ziemię. Na ramieniu miał krwawišcš ranę. Jego towarzysz odwrócił się błyskawicznie i strzelił. Kula trafiła policjanta w głowę. Jaka dziewczynka krzyknęła i upadła, zbita z nóg gwałtownš fontannš z hydrantu, a tłum rozprysnšł się na wszystkie strony. Od strony domu ku dziecku rzuciła się matka.Po chwili było już po wszystkim. Dwaj młodzi mężczyni leżeli twarzš do ziemi, skuci kajdankami, obok ciała zastrzelonego policjanta. Trzecim podejrzanym zajęli się sanitariusze. O parę kroków od nich umierała mała dziewczynka. Zabłškana kula przeszyła jej pier na wylot. Matka trzymała w ramionach krwawišce dziecko, nie zważajšc na deszcz wody z hydrantu i sanitariuszy usiłujšcych wydrzeć jej córkę. W niespełna minutę obie znalazły się w ambulansie. Wszyscy obecni widzieli już takie sceny dziesištki, jeli nie setki razy, ale kiedy główne role dramatu odgrywajš znajomi, wszystko wyglšda inaczej. Nieważne, czy sš ciganymi, cigajšcymi czy przypadkowymi ofiarami.Na rogu Sto Dwudziestej Pištej zrobił się korek ambulans usiłował się przebić, błyskajšc wiatłami i ryczšc włšczonš syrenš. Ludzie cišgle stali na ulicy oszołomieni wydarzeniami, których niespodziewanie stali się wiadkami. Drugi ambulans zabrał rannego przestępcę. Wszędzie roiło się od radiowozów. Policjanci wiedzieli już, że jeden z ich kolegów stracił życie. Miejscowi też wiedzieli, co ich czeka. Wystarczy iskra, by dawne urazy znowu buchnęły płomieniem. W tym upiornym skwarze wszystko mogło się zdarzyć. To włanie Harlem słońce paliło, życie było ciężkie i zamordowano policjanta.W pędzšcym ulicami miasta ambulansie Henrietta Washington ciskała kurczowo ršczkę córeczki i patrzyła z niemš zgrozš na wysiłki sanitariuszy, walczšcych o życie jej dziecka. Mała wcišż była sina i nieruchoma. Ambulans wyglšdał jak rzenia. Wszędzie krew, na podłodze, przecieradłach, łóżku, na twarzy i sukience matki. Dlaczego Kolejna ofiara w odwiecznej walce policjantów i przestępców, gangsterów, handlarzy narkotyków, narkomanów. Była pionkiem w grze, o której nie miała pojęcia, malutkš ofiarš wojowników, którzy przysięgli się nawzajem wymordować. Nie znali Dinelli Washington, nic dla nich nie znaczyła. Ale dla sióstr i matki była wszystkim... najstarszym z czworga dzieci, które Henrietta urodziła pomiędzy szesnastym a dwudziestym rokiem życia. Choć byli biedni, a życie ich nie oszczędzało - kochali się wzajemnie.* Czy ona umrze - odezwała się Henrietta zdławionym głosem. Sanitariusz spojrzał w jej ogromne oczy i nie znalazł słów. Nie mógł odpowiedzieć.* Robimy wszystko, co w naszej mocy.Henrietta Washington miała dwadziecia jeden lat. Kobieta jak tysišce innych, cyfra w statystykach, nic więcej. Nikt. Ale nie czuła się nikim. Była kobietš, matkš. Chciała dla swoich dzieci lepszego życia. Chciała zdobyć pracę i pewnego dnia wyjć za przyzwoitego mężczyznę, który będzie kochał jš i jej dzieci. Dotšd nie spotkała nikogo takiego. Na razie miała tylko swoje maleństwa i nie mogła im dać nic prócz miłoci.Owszem, miała chłopaka. Od czasu do czasu zabierał jš do restauracji. Miał jeszcze troje dzieci z własnš żonš i musiał je utrzymywać. Od szeciu miesięcy był bezrobotny i za dużo pił. Nie widzieli przed sobš żadnych perspektyw. Zasiłek, od czasu do czasu dorywcza robota, życie z dnia na dzień. Nie skończyli szkoły, a w dodatku żyli w strefie wojny. Taka egzystencja była wyrokiem mierci na ich dzieci.Ambulans zatrzymał się z piskiem opon przed szpitalem. Sanitariusze pospiesznie wytoczyli wózek z Dinellš. Dziewczynka była podłšczona do kroplówki, miała na twarzy maskę tlenowš. Henrietta widziała, że oddycha, ale bardzo słabo. Pobiegła za niš do szpitala w zakrwawionej sukience. Nie dopucili jej do dziecka. Pielęgniarki i lekarze otoczyli dziewczynkę i zawieli jš na oddział urazowy. Henrietta poszła za nimi. Chciała kogo spytać, co się dzieje, co zamierzajš zrobić. Chciała wiedzieć, co się stanie z Dinellš. W głowie kłębiły się jej pytania. Kto po-detknšł jej pod nos jaki dokument i pióro.* Proszę podpisać - rzuciła bezceremonialnie pielęgniarka.* Co to - wyjškała półprzytomnie Henrietta.* Musimy jš operować. Szybko, podpisUsłuchała machinalnie. Po chwili została sama na opustoszałym korytarzu. Łóżko z jej dzieckiem zniknęło, lekarze w szpitalnych uniformach spieszyli się do swoich pacjentów i sal operacyjnych. Poczuła się zupełnie zagubiona i tak przerażona, że zaczęła płakać. Pielęgniarka w zielonej bluzie i spodniach podeszła i objęła jš ramieniem. Zaprowadziła jš do krzeseł pod cianš i przykucnęła obok.* Zrobiš dla pani córeczki wszystko, co możliwe - zapewniła łagodnie. Już słyszała, że dziecko jest w krytycznym stanie i prawdopodobnie nie przeżyje.* Co jej zrobiš* Trzeba będzie zszyć ranę i powstrzymać krwotok. Straciła mnóstwo krwi.Nie musiała tego mówić. Wystarczyło spojrzeć na Henriettę, obryzganš krwiš od stóp do głów.* Oni jš... zastrzelili...Nie wiedziała nawet, kto był sprawcš nieszczęcia, policjanci czy cigani. Zresztš to nie miało znaczenia. Jeli Dinella umrze, nic nie będzie się już liczyć.Pielęgniarka ciskała mocno dłonie płaczšcej cicho Henrietty. Przez interkom wzywano doktora Stevena Whitmana, zastępcę ordynatora oddziału chirurgii urazowej i jednego z najlepszych specjalistów w Nowym Jorku.* Jeli kto może jšuratować, to tylko on. Nie ma nikogo lepszego. Dobrze, że akurat miał dyżur. Ma pani szczęcie.Ale Henrietta nie czuła się pocieszona. Przez całe życie szczęcie jš omijało. Wczenie straciła ojca. Zginšł w ulicznej strzelaninie - takiej samej jak dzisiejsza. Matka zabrała dzieci do Nowego Jorku, ale tutaj życie wyglšdało tak samo. Po prostu przenieli swoje nieszczęcia z jednego miasta do drugiego. Właciwie Nowy Jork był jeszcze gorszy. Przeprowadzili się, żeby matka mogła znaleć lepszš pracę, ale tak się nie stało. Czekało ich tylko ciężkie życie w Harlemie, bieda i brak nadziei na lepsze jutro.Pielęgniarka zaproponowała Henrietcie kawę albo wodę, ale kobieta tylko pokręciła głowš i dalej siedziała żałonie skulona. Nie przestawała płakać. Była tak przerażona, że nie mogła wykrztusić ani słowa. Wielki zegar na cianie odmierzał minuty. Do pištej zostało ich pięć.Dokładnie z wybiciem pištej doktor Steven Whitman wpadł do sali operacyjnej. Stażysta pospiesznie wprowadził go w szczegóły. Steve Whitman, wysoki, silny i energiczny, miał krótkie ciemne włosy i oczy jak dwa czarne kamienie w gniewnej twarzy. Była to już druga ofiara strzelaniny tego popołudnia pierwsza zmarła trzy godziny temu - piętnastolatek, który zdołał zastrzelić trzech członków rywalizujšcego gangu, zanim sam został trafiony. Steve zrobił wszystko, żeby go uratować, ale było już za póno. Dinella Washington miała przynajmniej szansę... Ale z tego, co usłyszał, wynikało, że szansa jest bardzo niewielka. Dziewczynka miała przedziurawione płuco, a pocisk uszkodził jej serce i spowodował inne rozległe obrażenia. Jednak te ponure szczegóły nie odebrały mu nadziei.Przez następnš goršczkowš godzinę Steve Whitman walczył o życie dziecka, a kiedy stan dziewczynki zaczšł się gwałtownie pogarszać, przez ponad dziesięć minut masował jej serce. Ze wszystkich sił wydzierał jš mierci - na próżno. Wyrok już zapadł. Rany były zbyt poważne, dziecko zbyt słabe, sytuacja zbyt niekorzystna, a siły zła zbyt potężne, by jegodowiadczenie i talent mogły co zmienić. Dinella Washington umarła minutę po szóstej. Steve Whitman westchnšł. Bez słowa odwrócił się od stołu operacy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]