10115, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpoczšć lekturę,kliknij na taki przycisk ,który da ci pełny dostęp do spisu treci ksišżki.Jeli chcesz połšczyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PLkliknij na logo poniżej.2Janusz ŻernickiNIE MA MNIE NAWSPÓLNEJ FOTOGRAFII3Tower Press 2000Copyright by Tower Press, Gdańsk 20004* * *Ta woda jest ogromnai większa jest od ciszy,ma jeden brzeg spalonydrugi jeszcze nie przyszedł.Więc czarne gaszš łabędziekolejno wszystkie różei nie ma takiej piędzi,gdzie miałby się zanurzyć.Raz na rok, jak spowied,woda otwiera się i stoi,przechodzš kampanie owiec,lecz człowiek człowiek się boi.Ta woda jest ogromnai większa niż sumienie,ma jeden brzeg spalonya drugi wyrzeczenie.5Bez przesadyKażda ulica kończyła się kratšKraty były na ocież otwarteOkiennice i tynki pod winogradem i chmielemz najwyższych pięter ani wiatło ani muzykaPartermigotał tylko od pergoli różowych jak skrzelaZapal papierosa powiedział Osłanialimy ogieńdługo i spokojnieCiężkie srebro porankacięło nam policzkiPostawiłem kołnierzNie widziałem żadnego człowiekaNa cóż ci oniKroki nasze spadały z echem jednoczeniei było w tym co z zegarów i z ptasiej agoniiCzy nie ma stšd wyjciaWszystkie kraty otwarte w następne uliceA tamte w inne i jeszczeCzego chcesz?Lepiej spieszmy się KameradenZaraz zacznie padać wczorajszy deszcz.6Z autuTrzeba się spieszyć. Idzie wiatr. Klacze lizgajš się po bruku.Jeszcze ciepłe od jego ršk uda ledwie ze snu wyjętepodcina deszcz. Sukniom przydaje wiadomoci.Trzeba się spieszyć. To męczšce tak ić. Padł to padł.Akteon nigdy nie znał własnych psów. On też.Trzeba się spieszyć. Na rogu jest knajpa. Tam wejd.Wdowa też tam będzie - pójdziesz z niš do domu.Ona to będzie robić tak, jak nie robiła tego nigdy.Ona to będzie robić tak, jak nie robiła jeszcze.Och, ona to będzie robić tak,aż się wiecznoć objawi nagle przelotnym deszczemu pokšsanych twoich warg.7Projekt wejcia na parapetMietkowi Czychowskiemu, JerzemuToruniowi, Jędrkowi ZaniewskiemuSznury konopne, liny, więcierzedrabiny i grabie a takoż drapaki,krzyże rozstajne z kałem i pierzemktóre wędrowne rzucajš ptaki,strychy upiorne i pełne bielizny,garkuchnie wyjšce, olnione smutkiemkobiety zwiędłe, gdzie sine blizny,tak ciepło udajš kobiecoć i sutki,sezony w rozpryskach, majone dworce,natchnione pochody przez place i ery,mędrcy przed witem miotani przez torsjeprawd nieprawdziwych, choć szczerych,oto Rozalia weszła na parapet,przedtem zwinęła firanki i story,i przecieradła, i wytartš kapę,i majtki w koronkach i halkę we wzory,drzewom gałęzie, morzom okrętyniebo przybliżš wcale nie prędzej,Rozalia gwiazdš w ciało jej wpiętšgłono spowiada swe lędwie,Rozalia płacze, panowie, płacze,choć tętent słuchać i łuna ganie,wszystko być miało jako inaczej,Chrystus miał nadejć, ale nie nadszedł ...8Miesišc ukończonych żniwMarkowi BadtkeZostawcie mnie. Zostawcie mnie wreszcie samego.Bez waszej czułoci o siedmiu żaglach przypadków.Bez owego kocham z inspektów koniugacji.Zostawcie mnie, abym nikomu nie był wdzięczny.Nie identyfikujcie mnie z waszym synem i mężem,ojcem i przyjacielem, i każdym innym pozostałym,w tym przedwczesnym cišgu ptaków jesiennych.Zostawcie mnie bez dodatkowych zajęć dla chleba i butów.Zostawcie mnie bez konfrontacji z rozkładami jazdy.Cmentarzyska lokomotyw odwiedzam nie dla was.Nie dla was na barierze siedzšc palę papierosanad wszystkimi rzekami, które nic ode mnie nie chcš.Zostawcie mnie bez żółci i bez zniechęcenia.Nie wmawiajcie mi bohaterstwa ani tchórzostwa.W tej skali być może niewielu ma rozeznanie.Zostawcie mnie bez duszy, której szukacie mi w ustach,jakbym motyle łykał. Lub sam apollo niepylakzdobił tapety pomiertnie nad kanapš i krzesłem.Zostawcie mnie bez ciała mojego i jego przywar.Bez zmysłów. W ich grotach centaury odchowujš klęskii bujny włos im czeszš w sposób znaczšcy i ważny.Zostawcie mnie wreszcie samego.Gdzie tam jeszcze jestem. Sam. Naprawdę sam.I tylko takim chcę pozostaćpod ciężkimi kasztanami sierpniowego nieba ...9Antrakt VIII..............................................................................................................Strony wiata rozsunięte...........................................................................................................................Dzban na wiatło...............................................................................................................................................Płeć...................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................Chropawe ciany szlochu po omacku.Chropawe ciany szlochu po omacku.-------------------------------------------------------------------------------------------------Szła tędy Venus z Willendorfu,o dwięk wstecz...10Bez datyWiatr zmywa miasteczko w inne nastawienie.Znowu ziejšcy rozziew wieczoru i ziemi.Gwiazd przycišganie ciało nam przywraca.Nagle zrywajš się trzepoczšc utracone szansę.Jestem ustami nie nadšżajšcymiza głosem, co odszedł.Zbliża się pora wyjazdu z La Manchy,ale pojedzie kto obcyTy Słowaninem jeste,przeto ćwiczyć się musisz w cnotach znanychi prawdach szarych (taktownie przemilczanych).Thanatos i nietoperz warujš przed wejciem.I swastykš w galiprzecišga karaluch...11N.N.Ta kobieta była jak kaplica flisacka;nawet luz w biodrach,gdy szła,rzecznej był proweniencji.Jakie szczęcie, że nie miałem pieniędzy.Dzień cały chodziłemz niezakrzepłš wyrwš na różę w dłoni.Nie wyrzucałem sobie niemiałocia przy temmogłem wreszcie nikomu nie podawać ręki.12Trochę o podróżySieroża, Dylan, Stachu - gdzie my się spotkamy?Nie ma nieba alkoholików. A jeli jest to bez bramy.Tę na plecach niesiemy. Niektórzy mówiš, że to skrzydła.Nikt nie wie, jak długo jeszcze,będzie szła za nami ta niedomknięta przestrzeń,welon wlokšc ostatni, lecz już zapoznany.Nad niejednš rozpadlinš służył nam za namiot;rozplštujšc krwiobieg, cišgnęlimy po wertepach wiatło.Mijalimy w drodze nas samych,przez zaciężnych plšdrowanych.Mijalimy w magistralach czasów(tabor - transport - stare palto)pchajšcy się na wiatłach niemodny nasz organizm.Mijalimy martwych.Uduszonych w szalach z siebie snutych dali (...)To nie życie znaczone ma karty,tylko to, co o nim sšdzisz,zawsze przy okazji(jak widok na olsy przy wykopach budowniczych fabryk,lub białaczka opiekunki sadów, gotyckiej jak wzorychemiczne),jakie byle zdanie przy tem, choćby odprysk zdania,jest mikrobem jutrzejszego lęku.13(...) w spucinie po ptakach,więtych ptakach wód i podróży, melancholii i okrucieństwa,dzikie gęsi z bylin, mewy nadgoplańskie i walijska czapla,witalimy megalityczne dolmeny i na wodzie kręgiz twarzš jednakšżyć, to nieustannie przekraczać.Ocalać? stać się nie falš, lecz procesem samym fali;wbrew pulsowaniu wszechrzeczywyłamywać fragment wnętrza, nim się przeistoczy i oddali ?Kaleczyć?A chcielimy wiedzieć przy tem, skšd ten zew potężny,co przewraca nami jak kartami księgi.Więc wytykano nam skłonnoć do blunierczych eskapad,jakbymy z gwiazd ich obrali i chcieli spieniężyć,gdy oni ludzkoć i boskoć proklamujšc za własnš,daremnie szukali pod stertš, zawczasu narzuconych, zasłon;nie wiedzšc, jak obejć się bez nich,lękajšc wypędzić,jak marynarze szczurów ze statku, chłopi gruszy z miedzy.Nas jawnie wyznajšcych swe błędy, więc winnych na pewno,skazywali na stos. (...)...alkohol szorstki jak płetwy rekinai jak tynki podejrzanych szaletówzdzierał nam z oczu błękitne resztki chłopięctwa.Jak iluminacje z dzielnic nowobogackich,podczas wiatrów przedwionia urwane z uwięzi,miotały się nasze spojrzenia w futerale powietrza;-a wiat się dzielił,kawałkował wzdłuż i wszerz komórek,pomnożony o tych samych, nie różnišcych się szczegółem,w miarę zdolnych, w miarę silnych, merkantylnych,mokrš kundla sierciš mierdział.Innym razem się jawił jakby od niechcenia,zza węgła wieczoru, w wysokich nonszalanckich butelkach.Tak dyskretnie wycielał powieki,że lot sowy byłby już uwierał,a jednostajny szum spodziewanej ulewy miał co z kobiety,dużej i pełnej,jak ziemia, gdy zapachami wspiętapierwszych kropel sięga...Alkohol był pustym przedziałem, co w sobie się obejrzał,tak natarczywie,14że sam sobie stawałem się negatywem.To chętnie zapomniany bliniak,moja mierć,warujšca pilnie, co po mnie odziedziczy,a co zdšży ukraćzlękła się, że odejdzie z niczym.Tragedia nie ma gestów. Jej ptaków się nie jada.A to, co nazywacie winš, podobne jest martwym żaglom,i na każdego osobno spada i żenujšco intymnie.Sieroża, Dylan, Stachu - gdzie my się spotkamy?Poprzez cywilizacji dekoracje oblazłe,na przełaj przez biologię i wichry materii,prowadzšcy człowieka, piewajšcš swš bezradnoć plazmę,drobinę, która wieci,by ustalić porzšdek wród nadrzędnych rzeczy?Wiódł lepy kulawego, lecz doszli nim dniało?Głód tkankowy, lęk zaranny, sztolnie z...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]