10134, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tony DanielKandelaNa Ziemi wiek budynku liczy się w stuleciach. Przybywajšcym stamtšd wszystko na Kandeli wydaje się bardzo młode, więc dyskretnie miejš się z naszego pojmowania słowa zabytek. Nawet ci z Ameryki Północnej, co zawsze mnie napawało zdumieniem. Kiedy studiowałem na Uniwersytecie Waszyngtona w St. Louis, miałem przyjaciela Niemca, Lukasa Meyera. Uważałem wówczas, że St. Louis ze swymi ceglanymi domami i brukowanym nadbrzeżem jest starym miastem,. Lukas miał się ze mnie, tak jak turyci z Ziemi miejš się z osadników. Powiedział mi, że jego rodzinny dom w Tubingen liczy sobie już ponad trzy wieki, a wcale nie jest uważany za skarb narodowy, zabytek, ani w ogóle co szczególnego.Kilka lat temu spotkałem faceta z St. Louis - chyba pracował dla Straży Przybrzeżnej - którego aż skręcało na widok historycznych miejsc w Jackson. Słynny Luk w St. Louis liczył już szeć wieków, a był najmłodszš z budowli uważanych za relikty przeszłoci. Odbiłem piłeczkę mówišc, że na własne oczy widziałem wmurowanie kamienia węgielnego pod kosmodrom Cahokia. A czy widziałem też zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę? - padło pytanie. Dla znakomitej większoci Ziemian wszystko, co wydarzyło się ponad pięćdziesišt lat temu, działo się jednoczenie.Jednak osadnicy stanowili odrębnš grupę, zarówno pod względem społecznym, jak i kulturowym. Pod każdym względem. Wszystko, nawet przenony sracz, jaki pierwsza ekipa Westpaku ustawiła przy ródłach Luftsona, nosiło plakietkę oznajmiajšcš wszem i wobec, ile znaczenia dla historii miały gówna twoich pradziadków. Nasza cywilizacja powstała z niczego - i dopiero za jaki czas będziemy mogli się szczycić prawdziwš przeszłociš. Albo czym w tym rodzaju.Jancy Calhoun mieszkała wraz z siostrami w starym drewnianym domu, ozdobionym obowišzkowš plakietkš. Budynek, zbudowany w klasycznym stylu, nosił nazwę Frontier Revival i przypominał domostwa osadników amerykańskich z czasów podboju dziewiętnastowiecznego Zachodu - choć ówczeni Amerykanie niewštpliwie nie posiadali kolonii bakterii wytwarzajšcych drewno ani mikroskopijnych narzędzi ciesielskich. Z tego też powodu najstarsze domy na Kandeli były co prawda stylowe, ale wyglšdały tak, jakby postawiono je dopiero wczoraj. Zamieszkiwali je ludzie oraz stada biotworów i maleńkich robotów podšżajšcych za włacicielami z gotowociš spełnienia wszelkich życzeń i usunięcia każdej nieczystoci. Ci z nas, którzy przybyli już po podpisaniu traktatu z Indianami, ograniczajšcego tereny pod zabudowę, kosym okiem spoglšdali na te luksusy. Ale pionierzy traktowali swe domy jak enklawę ekologicznš chronišcš ginšcy gatunek. Niektórzy z nich naprawdę przypominali dinozaury - w dzisiejszych czasach ich poglšdy tršciły anachronizmem.Każdy z członków rodziny Calhoun też powinien nosić tabliczkę. Stara krew, pochodzšca z pierwszego statku, jaki przybył na planetę, opromieniona sławnymi czynami. Tacy byli pierwsi Calhounowie - burmistrzowie Jackson, pełnomocnicy Westpaku, negocjatorzy. Teraz trzy siostry snuły się po wielkim domu, zadowolone z bogactwa i chwały, jaka stalš się ich udziałem za sprawš ojców i dziadów. Jancy była wyjštkiem. Sama gromadziła oszczędnoci, zarabiajšc szyciem kołder.- Id do Jancy - powiedział Thomas, gdy zeszlimy z Wzgórza Kanu. - Zostań z niš, póki nie wrócę.- Co masz zamiar zrobić?- Idę do Przeznaczenia, chcę zdobyć nieco rytmu.- Od Indian?- Nic, ale oni mi w tym pomogš.- Tylko nie daj się zabić - mruknšłem. - W taki sposób nie pomożesz Jancy.- Kto inny powinien obawiać się mierci.U stóp Wzgórza Thomas odszedł cieżkš prowadzšcš ku Przeznaczeniu. Ponieważ ranek zapowiadał się pogodnie, mój lizgacz stał spokojnie w garażu w Jackson, a na Wzgórze Kanu przyszedłem piechotš. Pięć mil. Przebiegiem odległoć dzielšcš mnie od miasta i skręciłem w stronę domu Calhounów, do którego miałem bliżej niż do biura.Nienawidziłem tego budynku, bez względu na to, jak bardzo przypominał mi farmę z Missouri. Posiadał białe okapy i szeć nadbudówek. Komputer sterujšcy wewnštrz wszystkimi mikroskopijnymi gadżetami był obdarzony osobowociš Georgii, najstarszej z sióstr Calhoun. Okrelenie, że nie cieszyła się mojš sympatiš, jest najłagodniejszym, jakie potrafię wymyleć. Prawdę mówišc, nienawidzilimy się jak pies z kotem. Lecz aby zobaczyć Jancy, musiałem zacisnšć zęby i uzbroić się w cierpliwoć.- Will James. Chciałbym rozmawiać z Jancy - powiedziałem w stronę drzwi.Jaskrawe, popołudniowe słońce padało pod zabójczym kštem na małš szybkę umieszczonš tuż przed moimi oczami. Nie było to przyjemne wrażenie. Dom nie uczynił nic, aby przyciemnić szkło, choć zezowałem ze złociš.- Jancy jest dzi niedysponowana, panie James - odparły drzwi delikatnym, przyciszonym głosem pielęgniarki uspokajajšcej hałaliwego pacjenta. Przy każdym słowie szybka drżała i moje oczy co chwila raził ostry błysk wiatła. Czasami zapominałem, że algorytm tych domów nie przekracza poziomu inteligencji winki morskiej - jest jedynie szkicem z portretu osoby, którš naladuje. Georgia Calhoun była jednak prawdziwš sukš, skoro jej osobowoć ujawniała się także w zachowaniu budynku.- Mam do przekazania co bardzo ważnego.- Jej zdrowie i spokój sš równie ważne.- To, co chcę powiedzieć, dotyczy jej zdrowia - odparłem.Odwróciłem głowę i osłoniłem oczy przed wiatłem bijšcym z drzwi.- Czego pan naprawdę od niej chce, panie James? - spytało okienko.Suka. Nadopiekuńcza suka. Może inaczej rozmawiałbym z prawdziwa Georgiš, ale szlag mnie trafiał, gdy musiałem tłumaczyć się elektronicznemu półgłówkowi, obdarzonemu najpaskudniejszym charakterem, jaki został wprowadzony do oprogramowania historycznych kawałków drewna i stali.- Powiedz Jancy, że tu jestem i to wystarczy - rzuciłem. - Poza tym, spróbuj używać do rozmów z goćmi czego innego zamiast tej szybki. I zdejmij mi to wiatło z twarzy.Jeli jakikolwiek budynek zdolny jest wydać urażone fuknięcie, to ten włanie uczynił co podobnego, ale spełnił moje żšdania. Prawdopodobnie wewnštrz nie było nikogo, kto zaprotestowałby przeciwko tym doć obcesowym poleceniom. Wpuszczono mnie z krótkim Jancy przyjmie pana u siebie i uznano sprawę, za zakończonš. Gdybym nie znal drogi do pokoju Jancy, mógłbym cały dzień błšdzić po mrocznych pomieszczeniach, nie uzyskawszy znikšd pomocy.Zanurzyłem się w ciemnoć salonu, wiedziony nikłym blaskiem padajšcym zza ciężkich kotar zasłaniajšcych okna. Zahaczyłem nogš o wystajšcš częć jakiego mebla. Jęknšłem z bólu, na co z boku dobiegło wystraszone westchnienie. Moje oczy przyzwyczaiły się już do półmroku, więc dostrzegłem w kšcie pokoju nieruchomš postać kobiety, która jednš dłoniš zasłaniała usta, za w drugiej trzymała szklankę wypełnionš do polowy ciemnym płynem.- Czeć, Wrenny - powiedziałem.Wrenny Calhoun milczała. Nagle odwróciła się i wyszła przez boczne drzwi. Przeszedłem przez pokój i poczšłem wspinać się na schody. Siostry Calhoun były doprawdy dziwne. Nawet Jancy. Szczególnie Jancy.Niedysponowana to było bardzo łagodne okrelenie jej stanu. Bez rytmu umysł Jancy ulegał fazowym zakłóceniom. Pomimo tego że Thomas przywoził jej najlepiej wygenerowany rytm, jaki mógł znaleć - prawdopodobnie najlepszy na całym Terytorium - dawka nic wystarczała na cały okres nieobecnoci Wędrowca i Jancy powoli odchodziła. Nie była wariatkš, nawet bez narkotyku. Była po prostu inna.Gdy stanšłem w drzwiach jej pokoju, pracowała goršczkowo. Uniosła wzrok znad trzymanej w ręku kołdry i rzuciła mi szybkie spojrzenie.- Will.W pomieszczeniu było niewiele mebli. Jancy siedziała na stołku obok małego stolika. W rogu pokoju ustawiono pokany kufer. Dziewczyna ubrana była w wyblakłš, perkalowš suknię, której kolory bardziej przypominały biel, niż cokolwiek innego, oraz miękkie, bršzowe mokasyny - najpewniej podarunek od Thomasa. Kasztanowe włosy swobodnie opadały jej na ramiona. Wyglšdała na całkowicie pochłoniętš swš pracš. Wiedziałem o haftowanych kołdrach mniej więcej tyle, ile ty o Ameryce dwudziestego pierwszego wieku, ale na pierwszy rzut oka potrafiłem okrelić ich jakoć. Ta, nad którš pochylała się Jancy, była nic tylko piękna - kto w złym humorze mógłby w tej chwili zdecydowanie zaprotestować - ale także emanowała. tajemniczš siłš, zaklętš w plštaninie gwiazd, łuków i linii. Biła z niej pasja oraz... inteligencja, a cały wzór wywoływał u mnie niejasne skojarzenia. Kołdry Jancy sprzedawano na Ziemi w North Carolina Gallery. A także w Jackson, dwie przecznice stšd, w galerii tego cholernego Bentlyego.Jancy spojrzała na mnie z zainteresowaniem, jakby dopiero przed chwilš zauważyła, że istnieje kto nazwiskiem Will James, z kim warto porozmawiać. Tak było zawsze. Miałem wrażenie, że Jancy co chwila odkrywa wiat na nowo i nigdy nie potrafiłem przewidzieć jej reakcji.- Dzi rano zobaczyłam skrawek czego - powiedziała - i próbuję to teraz odtworzyć.Wskazała na niemal ukończonš kołdrę.- Gryzie, ucieka, kšsa, szarpie, kona z głodu niczym młody pajšk ukryty wewnštrz sieci.Jancy zwykle zachowywała się w ten sposób.Wzór na kołdrze drgnšł, poczšł tworzyć czytelny obraz. Pochyliłem głowę i przesunšłem się za plecy Jancy, patrzšc ponad jej ramieniem. Geometrię płaszczyzny burzył naszyty nieforemny kawałek bršzowego materiału, otoczony pieczołowicie wypracowanym, skomplikowanym ciegiem. W pozornie bezsensownej plštaninie linii wyłowiłem ukryty sens. Wiedziałem już, na co patrzę.- To szczur - powiedziałem. - Biegnšcy szczur.- Tak. Tak. Chytry. Podstępn... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl