10163, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
IAIN PEARSRĘKA GIOTTA(Przełożyła: Katarzyna Petecka-Jurek)Zysk i s-ka20031Zakończona triumfem kampania generała Taddea Bottanda, majšca na celu zdemaskowanie tajemniczego angielskiego marszanda, Geoffreya Forstera, jako najbardziej niezwykłego złodzieja swojego pokolenia, rozpoczęła się od nadanego w Rzymie listu, który pewnego szczególnie pięknego poranka pod koniec lipca pojawił się na biurku generała w jego gabinecie mieszczšcym się na trzecim piętrze Wydziału Prewencji Kradzieży Dzieł Sztuki.Poczštkowo ten niepozorny ręczny granat, ukrywajšcy się pod postaciš oklejonej i ostemplowanej informacji, czekał sobie spokojnie, aż jak zwykle każdego ranka generał, trzymajšcy się sztywno rutyny, strzšnie z siebie resztki snu i dopełni porannego ceremoniału podlewania kwiatków, przejrzenia prasy i wypicia filiżanki kawy, regularnie dostarczanej z baru po przeciwnej stronie Piazza San Ignazio.Następnie systematycznie, sztuka po sztuce przeglšdał przygotowanš przez sekretarkę pocztę, powolutku odgruzowujšc stos przeróżnych wiadomoci, by wreszcie, około 8.45 wzišć do ręki cienkš, taniutkš kopertę i rozcišć jš nożykiem do papieru.Nie odczuwał jakiego szczególnego podniecenia; list zaadresowany był ręcznie, drżšcym, pełnym zawijasów charakterem pisma osoby w podeszłym wieku i wszystko wskazywało na to, że okaże się on kolejnš stratš czasu. Każda instytucja może poszczycić się wiernš grupkš łagodnych szaleńców starajšcych się zwrócić na siebie uwagę, pod którym to względem Wydział Prewencji Kradzieży Dzieł Sztuki nie stanowił wyjštku. Wród tej - zasadniczo nieszkodliwej - menażerii każdy z pracowników wydziału miał osobistego ulubieńca, także i generał Bottando. Był nim pewien człowiek z Trento, utrzymujšcy, iż jest reinkarnacjš Michała Anioła i domagajšcy się zwrotu Dawida z Florencji, rzekomo bowiem Medyceusze nigdy mu za niego nie zapłacili tyle, ile powinni. Flavia di Stefano - zdradzajšca czasem szczególne poczucie humoru, majšce być może co wspólnego z faktem, iż mieszkała z Anglikiem - słabociš darzyła osobnika, który zatroskany trudnš sytuacjš nornika z Apulii groził, iż upaćka dżemem rzymski pomnik Wiktora Emanuela, by przycišgnšć uwagę wiatowej prasy. Według Flavii, podobny terroryzm gastronomiczny tylko by się szkaradztwu przysłużył i wielkš miała ochotę, by odpisać i zachęcić do zrealizowania planu. Jak twierdziła, w niektórych częciach wiata rzšdy przyznajš nawet granty na podobne przedsięwzięcia.Dlatego też nie palšc się szczególnie, Bottando usiadł wygodnie, rozłożył list i przeczytał go pobieżnie. Zaraz jednak, marszczšc czoło jak człowiek usiłujšcy przypomnieć sobie umykajšcy pamięci sen, przeczytał go ponownie od poczštku, tym razem z większš uwagš.Następnie podniósł słuchawkę telefonu i zadzwonił po Flavię, by i ona mogła się listowi przyjrzeć.Wielce Szanowny Panie, rozpoczynał się list z tym przesadnym szacunkiem, który włoski język wcišż jeszcze zachował dla oficjalnej korespondencji. Piszę do Pana, aby wyznać, iż jestem przestępcš zamieszanym w kradzież obrazu, niegdy będšcego własnociš Palazzo Straga we Florencji. Przestępstwo to, do którego dobrowolnie się przyznaję, popełniłam w lipcu 1963 roku. Niechaj Bóg mi wybaczy, albowiem ja sobie wybaczyć nie mogę. Z wyrazami najwyższego poszanowania, Maria Fancelli.Wszedłszy do gabinetu, Flavia przeczytała list z minimalnym zainteresowaniem, po czym sprawdziła, czy aby nic jej nie umknęło. Następnie, odrzuciwszy z twarzy niesforne długie włosy, w zamyleniu potarła czubek nosa otwartš dłoniš i w końcu ogłosiła swój ostateczny i starannie przemylany werdykt.- Phi! - powiedziała. - I co?Bottando w skupieniu potrzšsnšł głowš.- Co. Może.- Dlaczego tak pan sšdzi?- Wiek miewa swoje zalety - stwierdził pompatycznie. - Jednš z nich jest prastara pamięć, której wy, małolaty, posiadać nie możecie.- W zeszłym tygodniu skończyłam trzydzieci trzy lata.- W takim razie wy, małolaty w rednim wieku, jeli przez to poczujesz się lepiej. Palazzo Straga brzmi mi jako znajomo.Bottando postukał się długopisem w zęby, zmarszczył czoło i podniósł wzrok, spoglšdajšc na sufit.- Hm - mruknšł.- Straga. Florencja. Obraz. Hm.Siedział tak, wyglšdajšc w zamyleniu przez okno, Flavia tymczasem cierpliwie czekała i zastanawiała się, czy zdradzi jej w końcu, co też takiego ma na myli.- Ha! - wykrzyknšł nagle z pełnym ulgi umiechem, gdy po kilku minutach jego pamięć wreszcie zaczęła się sprawować jak należy. - Mam. Moja droga, czy byłaby tak dobra i zajrzała do magazynu spraw wygasłych?Mianem tym okrelany był niewielki schowek na szczotki, gdzie miejsce swego ostatniego spoczynku znajdowały najbardziej beznadziejne przypadki - przestępstwa, na rozwišzanie których szansa równała się nieomal zeru. Schowek pękał w szwach.Flavia wstała, by wykonać polecenie.- Nie da się ukryć - zauważyła sceptycznie, otwierajšc drzwi - że pańska pamięć nigdy nie przestanie mnie zdumiewać. Jest pan pewien?Bottando machnšł niedbale rękš.- Zobaczysz, co znajdziesz - rzekł z przekonaniem. - Moja pamięć nigdy mnie nie zawiodła. My, stare słonie...Nie pozostało więc Flavii nic innego, jak zejć do piwnicy, gdzie przez pół godziny rujnowała sobie ubranie, grzebišc w stosach zakurzonych akt, skšd wychynęła triumfujšca, lecz mocno niezadowolona.Gdy uginajšc się pod ciężarem wielkiej i opasłej teczki, zjawiła się w gabinecie, dopadł jš atak uporczywego kichania, chwilowo uniemożliwiajšc zarzucenie szefa skargami.- Na zdrowie, moja droga - ze współczuciem skwitował Bottando jej cierpienia.- To wszystko przez pana - zdołała wykrztusić między jednym a drugim kichnięciem. - Tam na dole to istny obraz nędzy i rozpaczy. Gdyby nie zwaliła się na mnie cała kupa i rozsypała po podłodze, nigdy bym tego nie znalazła.- Jednak ci się udało.- Owszem. Upchnięte, bez ładu i składu w grubej teczce zatytułowanej Giotto. Cóż to za nazwa, na miłoć boskš?- Och. - Bottando nareszcie zrozumiał. - Giotto. Dlatego mi się przypomniało.- Mianowicie?- Jeden z wielkich geniuszy swoich czasów - rzekł generał, umiechajšc się lekko.Flavia znowu wpadła w złoć.- Nie o tego Giotta mi chodzi - wyjanił Bottando. - Lecz o dżentelmena o ponadludzkich zdolnociach, zapierajšcej dech w piersiach zuchwałoci, prawie że niewidzialnego. Tak bystrego, tak przebiegłego, że - cóż! - w zasadzie nie istniejšcego.Flavia zmierzyła go pełnym dezaprobaty spojrzeniem, na jakie podobnie enigmatyczne uwagi jedynie zasługujš.- Pewien pomysł, który pojawił się niespodziewanie którego spokojnego lata dawno temu - cišgnšł. - Zaraz po tym, jak z Mediolanu zniknšł Velazquez. Kiedy to było? Już wiem. W 1992.Flavia spoglšdała na niego z zaciekawieniem.- Portret? Z kolekcji Calleonea? Przytaknšł.- Tenże włanie. Sprzyjajšca awaria systemu alarmowego, kto wchodzi, zabiera obraz, wychodzi i znika. Szybciutko i czysto. Portret dziewczyny o imieniu Francesca Arunta. Odtšd nikt go nie widział, a dwa lata to szmat czasu. Zdaje się, że bardzo piękny obraz, chociaż nie istnieje żadne jego zdjęcie.- Co takiego?- Włanie. Żadnego zdjęcia. Zadziwiajšce, nieprawdaż? Przynajmniej dla niektórych. Chociaż prawdę powiedziawszy, to doć powszechne. Dlatego sobie o tym pomylałem. Dom pełen obrazów, a znika tylko ten, który nigdy nie został sfotografowany. W tym przypadku była przynajmniej kopia wykonana w dziewiętnastym wieku. Tam, na tablicy.Wskazał na wiszšcš w odległym kšcie tablicę, na której znajdowała się tak zwana diabelska lista: zdjęcia obrazów, rzeb i innych dzieł, zaginionych bez ladu. Na wpół przesłoniętš złotym, czternastowiecznym kielichem mszalnym, zapewne dawno już przetopionym na sztabki, dostrzegła Flavia zniszczonš na rogach fotokopię reprodukcji obrazu. Z całš pewnociš nie nadawała się do przedstawienia w sšdzie jako dowód, była jednak na tyle wyrana, by wyrobić sobie z grubsza wyobrażenie.- W każdym razie - mówił dalej Bottando - sprawa była doć krępujšca, nie tylko dlatego, że stary Calleone mógł narobić smrodu, co zresztš uczynił. A nam nie udało się na nic natrafić; wszystkie zwykłe kanały dochodzenia zaprowadziły nas do nikšd; nie maczał w tym palców ani żaden stały klient, ani przestępczoć zorganizowana, ale na pewno był to autentyczny profesjonalista. Tak więc w przypływie rozpaczy zaczšłem szukać jakiej wskazówki w dawnych sprawach, ladu, kto mógłby to zrobić. I tak powstała lista nie sfotografowanych nigdy obrazów, które znikły w podobny sposób. Wcišgnęło mnie to, stšd ta doć opasła teczka. Nawet przeprowadziłem kilka dochodzeń. W końcu jednak przemylałem sobie wszystko dokładnie i doszedłem do wniosku, że tracę tylko czas.- Mnie się ten pomysł wydaje niezły - powiedziała, rozsiadajšc się na kanapie i kładšc obok siebie teczkę. - Skšd pewnoć, że nie miał pan racji?- Och, w teorii wszystko wyglšdało jak należy. Co tylko dowodzi, iż była błędna. Problem w tym, że gdy zaczšłem się zastanawiać, zrozumiałem, iż miałem jednego tylko człowieka, którego przezwałem Giotto...- Dlaczego?Bottando umiechnšł się.- Ponieważ moja wymylona postać była prawdziwym mistrzem w swoim fachu, niezwykle znaczšcym, lecz my nie wiedzielimy o nim dosłownie nic. Kim jest, jaki jest, absolutnie żadnych informacji. Trochę jak... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl