10188, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpoczšć lekturę,kliknij na taki przycisk ,który da ci pełny dostęp do spisu treci ksišżki.Jeli chcesz połšczyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PLkliknij na logo poniżej.2Jacek ŻakowskiANATOMIA SMAKUczyli rozmowy o losach zespołuTygodnika Powszechnegow latach195319563Tower Press 2000Copyright by Tower Press, Gdańsk 20004w gruncie rzeczy była to sprawa smakuTak smakuw którym sš włókna duszy i chrzšstki sumienia...(Zbigniew Herbert Potęga smaku)Czytelnikom tego zbioru należy się kilka zdań wyjanienia. Otóż, zawarte w nim rozmowynie były zrazu przeznaczone do publikacji. Przeprowadziłem je zbierajšc materiały do reportażuo losach zespołu Tygodnika Powszechnego w latach 19531956. Nagrywałem je natamę, a potem spisywałem in extenso, bo inaczej nie potrafiłbym rozeznać się w często rozbieżnychrelacjach rozmówców. Włanie na skutek owych rozbieżnoci, które Czytelnik możesam zauważy, nie czujšc się na siłach wyrokować o tym, jak było naprawdę, musiałem w reportażupominšć wiele ciekawych i pouczajšcych szczegółów. Bez trudu dałem się więc przekonaćo celowoci opublikowania zapisu samych rozmów, jako swoistego wiadectwa tamtychczasów, a także jako przyczynku do odwiecznych utyskiwań na zawodnoć ludzkiej pamięci.Moim rozmówcom winien jestem głębokš wdzięcznoć za to, że zgodzili się autoryzowaćrozmowy, wkładajšc w to nieraz wiele pracy, choć przecież jeszcze lepiej niż ja zdajš sobiesprawę z niedoskonałoci tych zapisów. Czytelników za proszę, aby przy lekturze zechcielipamiętać, iż majš do czynienia z nieznacznie tylko opracowanym zapisem swobodnych rozmów,nie za z wywiadami, od których wymaga się przynajmniej wiadomie skonstruowanejdramaturgii formalnej.I jeszcze jedno. Sporód żyjšcych osób, które brały udział w opisywanych tu wydarzeniach,w zbiorku tym brakuje rozmów ze Zbigniewem Herbertem i Zygmuntem Kubiakiem. Otóżmuszę wyjanić, że nie jest to efektem mojego zaniedbania, ani tym bardziej wiadomej selekcjirozmówców. Mimo licznych starań, nie udało mi się bowiem przeprowadzić z nimirozmów. Natomiast zamieszczona tu rozmowa z Jerzym Turowiczem została przeprowadzonaw padzierniku 1986 roku, a więc już po opublikowaniu pierwszego wydania ksišżki.Jacek Żakowski5Rozmowa z Stanisławem Stommš6Przynajmniej od końca roku 1950 uważalimy, że nasz koniecjest nieunikniony, choć należy starać sięodsunšć go możliwie jak najdalej.Panie Profesorze, chciałbym porozmawiać z Panem o latach 19531956. Interesuje mnieokres bezporednio poprzedzajšcy rozwišzanie Tygodnika Powszechnego, kiedy staraliciesię Państwo o jego zachowanie: trzy i pół roku, które przeżylicie bez Tygodnika; orazokres, w którym pojawiły się pierwsze nadzieje na jego wznowienie, Państwo za podjęliciekontakty z nowymi po Padzierniku władzami. Pan, o ile wiem, w odróżnieniu od większociswoich kolegów, miał drugi, poza dziennikarstwem, zawód. Niemniej i Pana nie ominęływstrzšsy, które przeżył cały zespół ówczesnego Tygodnika.Był pan łaskaw powiedzieć, że miałem inny zawód. Otóż, do okresu, o którym mamymówić, to się już w zasadzie nie odnosi. Na skutek mojej pracy jako redaktora naczelnegomiesięcznika Znak już w 1950 roku zostałem zwolniony z Uniwersytetu Jagiellońskiego.Przed wojnš pracowałem jako asystent przy katedrze prawa karnego Uniwersytetu Wileńskiego.Stamtšd przeniosłem się do Krakowa, gdzie w 1945 roku profesor Wolter przygarnšł mniei mianował adiunktem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jednoczenie jednak zajšłem sięZnakiem, który redagowalimy wraz z Hannš Malewskš oraz Jerzym Radkowskim, mieszkajšcymteraz we Francji. Poczštkowo formalnym redaktorem był Radkowski. Po jego wyjedzie,kiedy razem z Malewskš przejšłem tę funkcję, moje dalsze funkcjonowanie na Uniwersyteciestanęło pod wielkim znakiem zapytania.Już wówczas?Tak, to już były bardzo nieprzyjemne czasy. Ministrem owiaty był wtedy, o ile dobrzepamiętam, Stanisław Skrzeszewski póniejszy minister spraw zagranicznych i sekretarzRady Państwa. Kiedy interweniowano u niego w mojej sprawie, odpowiedział: nie wyobrażamsobie w Polsce Ludowej naukowca, który tak bardzo angażuje się w katolicyzm, żeby ażbyć redaktorem ideologicznego pisma. Uznał, że tego rodzaju zaangażowanie jest absolutnienie do połšczenia z pracš na Uniwersytecie. W końcu 1950 roku otrzymałem więc wypowiedzenie,które chwilowo przerwało mojš karierę naukowš.Jedynym moim zajęciem stała się wówczas praca w Znaku, mimo że z natury powinienembyć raczej naukowcem niż żurnalistš. Pod każdym względem były to zresztš dla nas bardzociężkie lata, o które muszę powiedzieć mam trochę żalu do sfer kocielnych. Znakprzynosił wówczas poważny deficyt, którego pokrycie trzeba było nieustannie wypraszać iwymadlać u kanclerza Kurii Krakowskiej księdza Mazanka. Doszło do tego, że nasz miesięcznikzmienił się w kwartalnik, bo na wydawanie miesięcznika zwyczajnie nie starczałopieniędzy. I tak z trudem udawało nam się uzbierać na pensje dla Hanki Malewskiej i dlamnie. Przed każdym numerem musiałem jedzić po kwecie od biskupa do biskupa. Pienišdzew końcu się znajdowały, ale było to wszystko bardzo nieprzyjemne. A przecież Kociół niemiał tak wielu wydawnictw, żeby udzielenie im wsparcia materialnego przekraczać mogłojego możliwoci. Sytuacja zmieniła się dopiero po wznowieniu Znaku i Tygodnika Powszechnegow 1956 roku, kiedy powstało wydawnictwo Znak i Tygodnik zaczšł systematyczniepokrywać nasz deficyt. W każdym razie na jaki czas przed likwidacjš nasza sytuacjafinansowa pogorszyła się do tego stopnia, że nie wiem, czy i tak Znak nie przestałby sięukazywać z braku funduszy. Dobił nas wówczas bardzo wysoki domiar, spowodowany zresztšzupełnie niefachowym prowadzeniem ksišg i wymierzony zupełnie słusznie.Likwidacja uratowała Was zatem od plajty?7Nieomal. W każdym razie z trudem dotrwalimy do roku 1953, który przyniósł kryzysTygodnika, co oczywicie oznaczało zarazem kryzys Znaku. Stanowiły one bowiem naczyniapołšczone ideowo i rodowiskowo, choć niestety nie finansowo. Kiedy przestał sięukazywać Tygodnik, automatycznie przestał również wychodzić Znak. Oboje z HanišMalewskš bylimy przecież wcišgnięci w kryzys Tygodnika jako stali jego współpracownicy.Ostatecznie warunkiem wznowienia go było nawet usunięcie z redakcji Turowicza i mnie.Władze ustšpiły z niemal wszystkich innych żšdań, ale zespół nie chciał przyjšć naszej dymisji.Jak wyglšdało podejmowanie decyzji w takiej sprawie?Takie decyzje podejmował wspólnie cały zespół. I muszę powiedzieć, że nie było żadnegowyłamania. Co więcej, ludzie nie należšcy do zespołu, ale stale współpracujšcy z Tygodnikiemjak na przykład Ja Szczepański czy Leopold Tyrmand także byli z nami solidarni.Turowicz i ja zgłaszalimy gotowoć odejcia. Nie chcielimy swojš obecnociš wywoływaćogólnego kryzysu. Wszyscy jednak uważali, że nie należy się na to godzić, bo pierwszewyłamanie, ugięcie się, będzie furtkš dla dalszych nacisków, dalszego łamania redakcji.Zapewne odbyło się jakie specjalne zebranie...Cišgle odbywały się zebrania u nieżyjšcej już dzi Zofii Starowieyskiej-Morstinowej.Zbieralimy się w jej salonie i debatowalimy nad tym, co robić. Jedzilimy też do Warszawyi odbywalimy tam niezliczone spotkania z władzami. Zwłaszcza Gołubiew jedził tam bardzoczęsto. W czasie pertraktacji zaproponowano Zawieyskiemu, żeby objšł redakcję naczelnš.Zawieyski odmówił. Wtedy władze zwróciły się do Gołubiewa. Gołubiew pojechał doWarszawy i chyba ze dwa dni dyskutował z Mazurem członkiem Biura Politycznego dospraw katolickich. Mazur proponował Gołubiewowi, żeby usunšł nas i skompletował zespół,jaki tylko sobie życzy. Gołubiew też tej propozycji nie przyjšł. Wtedy pismo przestało wychodzić.Czy także Znak dostał wówczas decyzję o likwidacji?Nie. Po prostu przestał wychodzić, bo cenzura nie reagowała już na wysyłane do niejnumery. Zresztš rozmowy co wydawało się oczywiste dotyczyły łšcznie sprawy TygodnikaPowszechnego i Znaku. Dla wszystkich było jasne, że wyrok na Tygodnik jest zarazemwyrokiem na Znak.Wspomniał Pan o rozmowach z władzami. Jak one wyglšdały?Pamiętam je doć dobrze. Decydujšcš rozmowę odbylimy z Mazurem. Bida, który niemógł sobie z nami poradzić, zorganizował nam to spotkanie, podobnie zresztš jak spotkanie zJuliš Bristigierowš. Rozmowa z Mazurem trwała całe popołudnie. Bralimy w niej udział wetrzech z Turowiczem i Woniakowskim. Podejmował nas Mazur i Bida. Mazur tłumaczył, żejestemy naiwni, że nikt nie może płynšć pod pršd historii, że każdy, kto tego próbuje, musibyć zmieciony. Mówił, że komunici proponujš katolicyzmowi przedłużenie jego egzystencjiaż do czasu, gdy zgodnie z naukš marksistowskš, religia w ogóle wyganie. Mówił: Nie jestemydoktrynerami, wiemy, że to potrwa, przewidujemy etap przejciowy, gotowi jestemywas tolerować. A wy się upieracie, chcecie zawrócić koło historii. Ja rozumiem przekonywałże Armia Czerwona, kiedy tu wkraczała, była bardzo odrażajšca, ale ona obiektywnieoznacza postęp. Przypomniał barbarzyństwo i dzikoć Rewolucji Francuskiej w porównaniuze zwalczajšcymi jš monarchiami reprezentujšcymi bardzo wysublimowanš kulturę. Mówił:Rewolucja Francuska wygrała i to jej armia okazała się obiektywnie postępowa. Podobniemetody, które my stosujemy, mogš być nieprzyjemne, ale to co robimy jest obiektywnie postępowe,to jest włanie przyszłoć ludzkoci.A jak Państwo wyobrażalicie sobie wówczas przyszłoć... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl