102. Sherryl Woods - Kusicielka (Bracia Devaney 3), harlekinum, Harlequin Orchidea

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SHERRYL WOODS
Kusicielka
PROLOG
Oszołomiony bólem Michael Devaney był jednak w sta­
nie wyczuć napięcie, jakie nagle zapanowało wokół niego.
Lekarze ze szpitala w San Diego ujawnili ponure progno­
zy dotyczące jego przyszłości. Pielęgniarka Judy, na co
dzień istny gejzer radosnej energii, zaczęła z przesadną
pedanterią poprawiać poduszki, starannie unikając jego
wzroku. Najwyraźniej wszyscy czekali na wybuch wście­
kłości albo na głośne krzyki rozpaczy. Nie da im tej saty­
sfakcji. Przynajmniej nie teraz.
- W porządku - powiedział, zaciskając zęby z bólu, który
promieniował wzdłuż całej nogi. - Rozumiem, że to najgor­
szy scenariusz. Na co mogę liczyć w najlepszym wypadku?
Chirurdzy, zdaniem jego szefa najlepsi specjaliści od
ortopedii, wymienili spojrzenia z gatunku tych, które znał
aż za dobrze. Zdarzało mu się widywać je w sytuacjach
krytycznych, gdy wszystko zaczynało się palić i wa­
lić. Natomiast smutną regułą stały się po tym, jak snaj­
per wpakował mu kulę w kolano, a kolejną roztrzaskał
kość udową. Obrażenia głowy, które sprawiły, że zapadł
w śpiączkę, okazały się w porównaniu z tym błahostką.
Teraz spojrzenia lekarzy wyraźnie oznaczały, że misterna
łatanina jego kości już się rozpoczęła.
Nadal nie potrafił powiedzieć, jak długo leżał nieprzy-
tomny, porzucony na pewną śmierć przez grupę terrory­
stów. Nie wiedział, że gdyby nie desperackie wysiłki kole­
gów z jego oddziału, umarłby w tym piekle. Właściwie
powinien się cieszyć, że żyje, ale jak mógł, skoro jego
kariera jest skończona? Choć nie chciał tego po sobie
pokazać, już ogarniała go rozpacz.
- No, mówcie, do jasnej cholery! - zwrócił się do lekarzy.
- To był najlepszy scenariusz - odezwał się starszy
wiekiem doktor. - A najgorszy? Możesz stracić nogę.
Michael miał ochotę wrzeszczeć. Jednak przez lata na­
uczył się skrywać uczucia. Mocno zacisnął usta.
Swoją osobowość zawdzięczał służbie w elitarnych od­
działach marynarki wojennej. Ciągłe zagrożenie, skoki adre­
naliny, nieustanna gotowość i sprawność, praca w zespole
- wszystko to nadawało sens jego życiu i sprawiało, że czuł
się bohaterem. Bez tego był tylko przeciętnym facetem.
Przed laty, porzucony przez rodziców i rozdzielony
z braćmi, Michael poprzysiągł sobie, że nigdy nie zgodzi
się na przeciętność. Przeciętne dzieci zostawały na lodzie;
ludzi przeciętnych liczono na pęczki. Dlatego narzucił
sobie rygor bycia prymusem - od pierwszego dnia
w przedszkolu, przez szkołę i wszystkie lata służby w woj­
sku. A teraz, według tych konowałów, już nigdy nie będzie
doskonały - w każdym razie, w sensie fizycznym. Może
nawet nie będzie chodził... przynajmniej przez bardzo,
bardzo długi czas. Jednak coś takiego jak utrata nogi
w ogóle nie wchodzi w rachubę!
Zdesperowany powiódł wzrokiem po twarzach lekarzy.
- Postarajmy się, żeby do tego nie doszło, dobrze?
Ostrzegam, że kiedy się wkurzę, potrafię nieźle dać
w kość. A utrata nogi na pewno bardzo by mnie wkurzyła,
rozumiemy się?!
Pielęgniarka Judy mimowolnie zachichotała.
- Przepraszam - rzuciła szybko.
Michael poruszył się na łóżku, syknął z bólu, a potem
mrugnął do niej znacząco.
- Czasami opłaca się uświadomić konsekwencje face­
towi, któremu zbytnio się pali, żeby użyć noża.
Judy chłodną ręką dotknęła jego policzka, a w jej
oczach pojawił się cień niepokoju. Musiała mieć dobrze
ponad pięćdziesiątkę, dlatego jej gest nie oznaczał nic
więcej niż tylko delikatną próbę zmierzenia temperatury.
Prawdę mówiąc, miała pełne ręce roboty, odkąd go tu
przywieźli przed dwoma dniami, z wysoką gorączką na
skutek ogólnego zakażenia wywołanego ranami postrzało­
wymi. Była przy nim, gdy wieziono go na salę operacyjną.
Choć lekarze w szpitalu polowym nie szczędzili sił, nikt
nie miał wątpliwości, że jego rany będą wymagały od
chirurgów najwyższego kunsztu.
Posłał pielęgniarce bladą kopię swojego zabójczego
uśmiechu. Zaczynała zdradzać pierwsze objawy zmęcze­
nia, mimo to nie opuściła go ani na chwilę. Chyba że
zdołała uciąć sobie drzemkę, kiedy zabrali go na salę
operacyjną. Musiała zostać wynajęta przez jego szefów,
gdyż bardzo poważnie traktowała swoje obowiązki pry­
watnej pielęgniarki. Przydzielono jej też pewnie równie
niezawodną ochronę jak jemu, na wypadek gdyby zaczął
zdradzać przez sen tajne informacje.
- Może chcesz jednak jakieś środki przeciwbólowe?
- zapytała. - Odmawiałeś mi od samego rana. Ten twój
ośli upór zaczyna mnie nużyć. Szybciej dojdziesz do zdro­
wia, jeśli nie będziesz się tak męczyć.
- Chciałem na trzeźwo wysłuchać prognozy - przypo­
mniał jej Michael.
- A teraz?
- Myślę, że na trzeźwo łatwiej dopilnuję, żeby tych
dwóch rzeźników trzymało się z daleka od mojej nogi.
Za drzwiami zaczął się jakiś ruch. Usłyszał przytłumio­
ne głosy, a potem dwaj wysocy, ciemnowłosi mężczyźni
weszli do sali mimo wyraźnego zakazu odwiedzin i kate­
gorycznych protestów lekarzy.
- Możesz spokojnie zażyć to lekarstwo, braciszku.
Przyjechaliśmy, żeby pełnić przy tobie wartę. Nie bój się,
twoja noga jest absolutnie bezpieczna - odezwał się star­
szy z nich, przysuwając krzesło do łóżka i rzucając leka­
rzom spojrzenie zdolne zbić z tropu nawet wyborowy od­
dział komandosów.
Jakiś obraz wypłynął z głębi przyćmionej pamięci Mi­
chaela. Wytężył wzrok i nagle przypomniał sobie imię.
Imię, którego nie wymieniał od lat.
- Ryan?
- To ja, chłopcze - odparł jego najstarszy brat, ściska­
jąc go za rękę. - Sean też tu jest.
Ku swej najwyższej rozpaczy, Michael poczuł pod po­
wiekami łzy. Od tamtej pory minęło już tyle lat! Był
przecież taki czas, gdy towarzyszył starszym braciom ni­
czym cień, dokądkolwiek by poszli. Byli jego idolami
i patrzył w nich jak w tęczę - w każdym razie do dnia,
w którym go opuścili. Tak przynajmniej odebrał to
wstrząśnięty pięciolatek, kiedy zabrano go i umieszczono
w rodzinie zastępczej. W tym dniu cały jego dotychczaso­
wy świat legł w gruzach, a odejście braci i ucieczka jego
rodziców z bliźniakami, okazały się przeżyciem ponad si­
ły. Wymazał wszystkich Devaneyów z pamięci, żeby po­
zbyć się bolesnych wspomnień.
A teraz jego starsi bracia znów się zjawili - w samą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl