10202, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marcel AymePrzechodzimurOpowiadaniaT�umaczy�a Maria OchabPrzechodzimurW dzielnicy Montmartre, na trzecim pi�trze domu nr 75 bis przy ulicy Orchampt, mieszka� zacny jegomo�� nazwiskiem Dutilleul, kt�ry posiada� szczeg�ln� zdolno�� przechodzenia przez �ciany bez najmniejszej dla siebie niewygody. Nosi� binokle, kr�tk� czarn� br�dk� i�by� urz�dnikiem trzeciej kategorii w�Ministerstwie Rejestracji. W�zimie je�dzi� do biura autobusem, latem za� chodzi� do pracy pieszo, w�meloniku na g�owie.Dutilleul rozpocz�� w�a�nie czterdziesty trzeci rok �ycia, gdy zda� sobie spraw� ze swej dziwnej w�a�ciwo�ci. Pewnego wieczoru, kiedy sta� w�korytarzu swego kawalerskiego mieszkania, nagle zgas�o �wiat�o; przez chwil� b��dzi� po omacku, a�kiedy �wiat�o znowu zab�ys�o, znalaz� si� nieoczekiwanie na klatce schodowej trzeciego pi�tra. Poniewa� drzwi do mieszkania by�y od wewn�trz zamkni�te na klucz, sprawa da�a mu wiele do my�lenia i�mimo �e zdrowy rozs�dek si� przed tym broni�, postanowi� wr�ci� do mieszkania tak, jak z�niego wyszed�, to znaczy przez �cian�. Dziwna ta zdolno��, nie odpowiadaj�ca �adnym jego ambicjom, nieco go zbija�a z�tropu i�nazajutrz, korzystaj�c z�wolnej soboty, poszed� do dzielnicowego lekarza, by przedstawi� mu rzecz ca��. Doktor m�g� si� przekona�, �e m�wi prawd�, i�po zbadaniu pacjenta odkry� przyczyn� choroby w�heliokolidalnym stwardnieniu nadmi�nia poprzecznego tkanki tyranidalnej. Przepisa� mu intensywne zm�czenie oraz proszek tetrawalentny, mieszanin� m�ki ry�owej z�hormonami centaura, w�dawce dw�ch pigu�ek rocznie.Dutilleul przyj�� pierwsz� pigu�k�, reszt� za� schowa� do szuflady i�przesta� o�tym my�le�. Co do intensywnego zm�czenia, to �ycie urz�dnicze uregulowane by�o zwyczajami nie daj�cymi okazji do �adnych eksces�w, a�czas wolny od pracy po�wi�ca� na lektur� dziennik�w i�kolekcjonowanie znaczk�w pocztowych, co r�wnie� nie wymaga�o nadmiernego zu�ywania energii. Zachowa� wi�c w�dalszym ci�gu zdolno�� przechodzenia przez �ciany, ale nie korzysta� z�niej nigdy, czy to przez zapomnienie, czy te� dlatego, �e nie by� ciekaw przyg�d i�nie dawa� si� porwa� wyobra�ni. Nie przychodzi�o mu nawet do g�owy, �e m�g�by wej�� do mieszkania inaczej ni� przez drzwi, otworzywszy je uprzednio kluczem. By� mo�e, w�spokoju do�y�by staro�ci, trwaj�c w�swoich przyzwyczajeniach i�nie ulegaj�c pokusie wystawiania swych zdolno�ci na pr�b�, gdyby nie pewne nadzwyczajne wydarzenie, kt�re zburzy�o ca�e jego dotychczasowe �ycie. Prze�o�ony Dutilleula, pan Mouron, zast�pca kierownika biura, zosta� przeniesiony na inne stanowisko, a�na jego miejsce pojawi� si� niejaki Lecuyer, kt�ry m�wi� urywanymi zdaniami i�mia� w�sy przystrzy�one w�szczoteczk�. Od pierwszego dnia nowy zast�pca kierownika patrzy� z�ym okiem na Dutilleula - z�jego lorgnon na �a�cuszku i�czarn� br�dk�; traktowa� go jak jaki� przedmiot - stary, zawadzaj�cy i�niezbyt czysty. Najgorsze jednak by�o to, �e chcia� wprowadzi� w�biurze daleko id�ce reformy, kt�re ogromnie zak��ci�y spok�j podw�adnego. Od dwudziestu lat Dutilleul rozpoczyna� listy takim oto zwrotem: �W nawi�zaniu do pa�skiego szacownego pisma z�dnia tego i�tego bm. i�do wcze�niejszej wymiany list�w mi�dzy nami mam honor powiadomi� pana...� Dutilleul nie potrafi� przyzwyczai� si� do nowych obyczaj�w epistolarnych. Mimo woli wraca� do tradycyjnej maniery z�bezwiednym uporem, kt�ry pot�gowa� jeszcze stale rosn�c� wrogo�� zast�pcy kierownika. Atmosfera w�Ministerstwie Rejestracji sta�a si� niemal nie do zniesienia. Rankiem Dutilleul wyrusza� do pracy ze strachem, a�wieczorem bywa�o, �e przed za�ni�ciem przez ca�y kwadrans medytowa� w���ku.Rozgoryczony konserwatyzmem podw�adnego, konserwatyzmem psuj�cym efekt jego reform, pan Lecuyer odes�a� Dutilleula do na wp� ciemnego pokoiku przylegaj�cego do jego gabinetu. Wchodzi�o si� tam przez niskie i�w�skie drzwi, na kt�rych widnia� jeszcze napis drukowanymi literami: �Rupieciarnia�. Dutilleul przyj�� z�rezygnacj� to bezprecedensowe upokorzenie, ale w�domu, czytaj�c w�gazecie opis jakiego� krwawego wypadku, �apa� si� na tym, �e marzy, by jego ofiar� pad� pan Lecuyer.Pewnego dnia zast�pca kierownika wkroczy� gwa�townie do pokoiku trzymaj�c w�wyci�gni�tej r�ce jaki� list i�rykn��:- Pan przepisze na nowo t� szmat�! Pan przepisze t� wstr�tn� szmat�, kt�ra ha�bi moje biuro!Dutilleul chcia� zaprotestowa�, ale pan Lecuyer grzmi�cym g�osem wyzwa� go od pluskiew i�rutyniarzy, a�przed wyj�ciem zmi�� list, kt�ry trzyma� w�r�ku, i�cisn�� mu go w�twarz. Dutilleul by� cz�owiekiem skromnym, ale sw�j honor mia�. Kiedy zosta� sam w�pokoju, ogarn�a go lekka gor�czka i�nagle poczu�, �e sp�yn�o na niego natchnienie. Wsta� z�fotela i�wszed� w��cian� dziel�c� jego pokoik od gabinetu zast�pcy kierownika, tak jednak ostro�nie, by z�drugiej strony muru wy�ania�a si� tylko g�owa. Pan Lecuyer siedzia� przy biurku i�jeszcze nerwowym ruchem pi�rem przestawia� przecinek w�przedstawionym mu do aprobaty pi�mie jakiego� urz�dnika, kiedy us�ysza�, �e kto� w�jego gabinecie pokas�uje. Podni�s� oczy i�z niewypowiedzianym przera�eniem ujrza� g�ow� Dutilleula przyklejon� do �ciany jak my�liwskie trofeum. Ta g�owa by�a �ywa. Zza wisz�cego na �a�cuszku lorgnon przeszywa�a go spojrzeniem pe�nym nienawi�ci. Wi�cej, g�owa przem�wi�a:- Panie - powiedzia�a - jest pan hultajem, chamem i��obuzem.Oszala�y z�przera�enia Lecuyer nie m�g� oderwa� oczu od tej zjawy. Zerwa� si� wreszcie z�fotela, wypad� na korytarz i�pobieg� do pokoiku Dutilleula. Dutilleul z�obsadk� w�r�ku siedzia� na zwyk�ym miejscu pisz�c co� spokojnie i�pracowicie. Zast�pca kierownika d�ugo mu si� przygl�da�, wybe�kota� jakie� niezrozumia�e s�owa i�wr�ci� do swojego gabinetu. Gdy tylko usiad� za biurkiem, g�owa ponownie pojawi�a si� na �cianie.- Panie, jest pan hultajem, chamem i��obuzem.Tego dnia przera�aj�ca g�owa ukaza�a si� na �cianie dwadzie�cia trzy razy i�- z�tak�� cz�stotliwo�ci� - w�ci�gu dni nast�pnych. Dutilleul nabra� pewnej wprawy w�tej zabawie, nie zadowala� si� ju� zniewa�aniem zast�pcy kierownika, grobowym g�osem ciska� na� niejasne gro�by, przerywane zaiste demonicznym �miechem:- Garu! Garu! Strach z�browaru! (�miech). Zmiecie i�zgniecie wszystko na �wiecie! (�miech).Co s�ysz�c, nieszcz�sny zast�pca kierownika blad� coraz bardziej, traci� oddech, w�osy je�y�y mu si� na g�owie, a�po plecach sp�ywa� straszliwy pot, jakby by� w�agonii. Pierwszego dnia straci� p� kilo. W�nast�pnym tygodniu nie do�� �e wprost nik� w�oczach, to jeszcze nabra� zwyczaju jedzenia zupy widelcem i�salutowania policjantom. Na pocz�tku drugiego tygodnia pogotowie zabra�o go z�domu i�zawioz�o do szpitala.Dutilleul, uwolniwszy si� od tyranii pana Lecuyer, m�g� powr�ci� do swoich ukochanych sformu�owa�: �W nawi�zaniu do pa�skiego szacownego pisma z�dnia tego i�tego...� A�jednak nie by� zadowolony. Co� si� w�nim burzy�o, jaka� nowa, nieodparta potrzeba, kt�ra by�a ni mniej, ni wi�cej tylko potrzeb� przechodzenia przez �ciany. Oczywi�cie m�g� to robi� bez trudu, np. we w�asnym domu, i�zreszt� robi�. Ale cz�owiek obdarzony wybitnymi zdolno�ciami nie mo�e zadowoli� si� d�ugo wykorzystywaniem ich na ma�� skal�. Przechodzenie przez �ciany nie mog�o by� zreszt� celem samym w�sobie. To by� tylko wst�p do przygody, kt�ra domaga�a si� dalszego ci�gu, rozwini�cia i�- w�ko�cu - nagrody. Dutilleul dobrze to rozumia�. Czu� w�sobie potrzeb� ekspansji, wci�� rosn�ce pragnienie autorealizacji i�przekroczenia samego siebie, pewn� t�sknot� b�d�c� jak gdyby wezwaniem spoza muru. Niestety brakowa�o mu celu. Szuka� natchnienia w�lekturze gazet, zw�aszcza w�artyku�ach o�polityce i�sporcie, kt�re uwa�a� za zaj�cia godne szacunku, ale przekonawszy si�, �e nie oferuj� one �adnych mo�liwo�ci osobom, kt�re przechodz� przez �ciany, ograniczy� si� do rubryki wypadk�w. Ta za� okaza�a si� niezwykle zap�adniaj�ca.Pierwsze w�amanie Dutilleula mia�o miejsce w�wielkim przedsi�biorstwie kredytowym na prawym brzegu Sekwany. Przeszed�szy tuzin mur�w, �cian i�przepierze�, wkroczy� do wielu sejf�w, nape�ni� kieszenie banknotami, a�przed odej�ciem podpisa� si� czerwon� kred� pseudonimem �Garu-Garu�, z�pi�knym zakr�tasem, co nazajutrz ukaza�o si� we wszystkich dziennikach. Po tygodniu imi� Garu-Garu zaznawa�o ju� nadzwyczajnej s�awy. Fascynuj�cy w�amywacz, kt�ry tak pi�knie drwi� z�policji, bez reszty zyska� sobie sympati� publiczno�ci. Co noc dawa� o�sobie zna� nowym wyczynem pope�nionym ze szkod� dla jakiego� banku, jubilera lub bogacza. Tak w�Pary�u, jak na prowincji nie by�o marzycielskiej kobiety, kt�ra nie pragn�aby gor�co nale�e� dusz� i�cia�em do straszliwego Garu-Garu. Po kradzie�y s�ynnego diamentu z�Burdigala i�w�amaniu do Banku Miejskiego, kt�rego dokona� w�tym samym tygodniu, entuzjazm t�um�w si�gn�� szczytu. Minister spraw wewn�trznych zosta� zmuszony do dymisji, a�to poci�gn�o za sob� upadek ministra rejestracji. Tymczasem Dutilleul, kt�ry sta� si� jednym z�najbogatszych ludzi Pary�a, nadal zawsze punktualnie zjawia� si� w�swoim biurze i�wysuni�to nawet jego kandydatur� do palm akademickich. Rankiem z�rozkosz� wys�uchiwa� komentarzy koleg�w o�swoich wyczynach z�ubieg�ego dnia. �Ten Garu-Garu - m�wili - jest wspania�ym cz�owiekiem, nadcz�owiekiem, geniuszem�. S�ysz�c te pochwa�y Dutilleul miesza� si� i�rumieni�, a�jego spojrzenie zza lorgnon na �a�cuszku b�yska�o przyja�nie i�z wdzi�czno�ci�. Atmosfera sympatii wzbudzi�a w�nim tak� ufno��, �e w�ko�cu nie m�g� d�u�ej zachowa� tajemnicy. Z�resztk� nie�mia�o�ci, patrz�c na koleg�w czytaj�cych w�gazecie o�w�amaniu do Banku Francji, skromnie o�wiadczy�: �Wiecie, Garu-Garu to ja�. Wyznanie Dutilleula przyj�te zosta�o gromkim, nie ko�cz�cym si� �miechem; natychmiast zyska� przydomek Garu-Garu. Wieczorem, wychodz�c z�ministerstwa, koledzy kpili sobie z�niego bezlito�nie i��ycie wyda�o mu si� mniej pi�kne.Kilka dni p�niej Garu-Garu zosta� schw...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]