10224, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Janusz MeissherKAPITAN SIEDMIUMÓRZS/t Samson wychodzi w morze1Dominik Pieluch, szturman trawlera rybackiego Samson, stał swojš ostatniš wachtęw sterówce i patrzył w stronę Gdyni, którš było już widać coraz wyraniej pod lekkim nawi-sem dymu i pyłu rozcišgajšcego się wielkš ławicš w chłodnym, nieruchomym powietrzu.Mrużył oczy od słońca i raz po raz poprawiał czapkę, drapišc się pod siwš jak popiół czupry-nš. Był tęgi, lecz nie tłusty: krzepki, jak niski rozronięty pniak. Twarz miał poważnš, możenawet pochmurnš, okolonš rzadko golonym zarostem i wielkie, zwisajšce brwi nad jasnonie-bieskimi, wyblakłymi oczyma o zaczerwienionych od wiatru spojówkach. Miał lat szećdzie-sišt pięć, ale był jeszcze w pełni sił i zdrowia. Od pół wieku pracował na morzu, a od pięć-dziesištego roku życia zastępował kolejno kilku szyprów , przeważnie Holendrów, jakoSzturman na różnych trawlerach.Nigdy nie przychodziło mu do głowy, że sam mógłby otrzymać dowództwo: nie byłani Holendrem, ani nawet Niemcem czy Duńczykiem, a tylko tacy szyprowie dowodzili przedwojnš trawlerami w Gdańsku, w Pucku, a póniej także w Gdyni. Nawet stary Martens, choćuważał się za Polaka, pochodził przecież ze Szlezwiku.Pieluch poznał Martensa chyba przed dwudziestu pięciu laty. Wtedy gdy został bos-manem i ożenił się. I włanie Martensowi zawdzięczał także awans na szturmana. Potem roz-stali się na dobrych kilka lat, potem była wojna i okupacja, aż wreszcie znów zeszli się naSamsonie.A teraz Martens już nie żył. Dominik pochował go daleko, na północ od łowiska TailEnd, na kamienistym dnie Morza Północnego.Zdarzyło się to w drodze powrotnej z połowu ledzi na wodach Fladen Groundu, pod-czas niewielkiego sztormu. Martens na wszelki wypadek kazał wbić dodatkowe kliny przypokrywach luków i włanie podczas tej roboty, w chwili gdy gwałtowny szkwał uderzyłz boku na statek, zerwał się le umocowany bom. Dominik spostrzegł w porę, że ciężkie,okute żelazem ramię dwigu zatacza poziomo łuk nad pokładem, krzyknšł, aby ostrzec szy-pra, i sam uskoczył w bok. Ale Martens stał do niego tyłem i nie widział, co się dzieje. Bomwyrżnšł go w głowę i zmiażdżył czaszkę. Zanim podbiegli, już było po nim.Sztorm trwał krótko: minšł przed wieczorem. Pieluch, który przez cały czas nie scho-dził z pokładu, mimo iż kolejnš wachtę pełnił bosman Gac, zawołał starszego rybaka Bednar-ka i jemu kazał zastšpić bosmana. Potem wyznaczył nowy kurs między Great Fisher Banka Tail End i poszedł pożegnać się ze swoim szyprem na zawsze.Zwłoki Martensa leżały na koi w kabinie pod sterówkš i mogłoby się zdawać, żeMartens pi, gdyby nie bladoć jego twarzy i gdyby nie wšska strużka krwi krzepnšca napodłożonym pod głowę olejarzu.W kšcie wystraszony i nieszczęliwy siedział kilkunastoletni chłopak, Wacek Mucha,wieżo zaokrętowany praktykant rybacki. Szturman kazał mu ić do maszyny po inżynieraGawędę i po chwili wahania dodał:- Kto tam z załogi chce, może też tu przyjć. Tylko nie wszyscy naraz. A bosmanniech przygotuje worek, żeby zaszyć ciało. I parę ogniw łańcucha na obcišżenie.Wacek spiesznie, z widocznš ulgš poszedł spełnić te polecenia, a Dominik zapaliłprzyniesionš z własnej kabiny wiecę i umocował jš na krawędzi koi . Potem zabrał się doprzeglšdania papierów i notatek zmarłego.Szło mu to z niejakim trudem, choć Martens był systematyczny i zostawił wszystkowe wzorowym porzšdku.Gawęda zastał go przy tym zajęciu. Wszedł pochylajšc się w progu, rozstawił swojeniepomiernie długie nogi między biurkiem a wieszakiem na płaszcze i powoli zdjšł czapkę.Patrzył przez chwilę w spokojnš, pięknš twarz szypra, na której błškały się cienie od migo-czšcej wiecy, westchnšł, potrzšsnšł głowš i wreszcie zwrócił się w stronę Dominika.- Szkoda go - powiedział cicho. - Dobry był chłop.- Szkoda - mruknšł Pieluch. - Nadałem wiadomoć do dyrekcji. Martensowa pewniejuż wie...Gawęda westchnšł znowu.- Zostały we dwie z córkš - powiedział na pół do siebie. - Ona, la jej córka...- Anna - wtršcił Pieluch.- Anna. W sieciami, zdaje się, pracuje?- W sieciami. Razem z mojš Zuziš. No, biedy tam u nich nie ma i nie będzie. Terazjeszcze udział dostanš, i to spory.- Paweł ma się z niš żenić, Czernik Paweł. Ten, co tu był bosmanem przed Gacem,w zeszłym roku.- Wiem - mruknšł Dominik. - Porzšdny człowiek.Wszedł kucharz Kocorz i jeszcze dwaj rybacy. Gawęda odsunšł się pod cianę, tamciposzeptali między sobš, postali, Kocorz przeżegnał się i wyszli, ustępujšc miejsca następnym.Dominik grzebał w notatkach szypra, wycišgnšł z szuflady gruby czarny zeszyt, prze-rzucił kilka stron zapisanych ołówkiem i obejrzał się na mechanika.- Widzicie?- Cóż to jest? - spytał Gawęda.- Cała jego mšdroć - odrzekł Pieluch podajšc mu zeszyt. Gawęda nałożył okularyi zaczšł czytać.Pozycja 64°39N - 23°45W. Trzymać się bliżej lšdu. Olafsvikstale w pelengu SWS, ale w odległoci tylko 6 mil. Cišgnšć ENE 3mile wzdłuż granicy głębi i z powrotem na WSW. Użyć boi, bo miej-sce połowu jest blisko wód terytorialnych (3 mile).- Hm - mruknšł.Odwrócił stronę i czytał dalej:Grunty Faxe Bay. Łowić w drugiej połowie maja i czerwca orazw drugiej połowie sierpnia i wrzenia. Łowiska wšskie; można wzišćpilota w Kaflaviku albo Reykjaviku. Jeżeli elsandals pływajš tuż podpowierzchniš, połów słaby; jeżeli opadajš - dobry. Krańce gruntui reszta zatoki zdradliwe, dużo skał, zaburzenia magnetyczne, kamie-nie wycišgane na pokład działajš na kompas; zaraz wyrzucać za burtę.Można łowić bez bobin.Pozycja 64°37N - 23°32W Snaefields Yok Grounds w pelengu nacypel Hellnanes NE, w odległoci 8- 14 mil. Na głębokoci 70-80 sšż-ni miejscami muł. Cišgnšć włok na NW tak długo, aż Hellnanes po-kryje się z Gulter, i na SE, aż znów będzie otwarcie. Albo cišgnšć naPJE, póki nie będzie otwarcia między Hellnanes a Gulter, i na SW, ażH. i G. pokryjš się na jednej linii. 8-10 mil od lšdu dno zanieczysz-czone, dalej czyciejsze. Łowić w poczštkach maja, jeżeli woda makolor czarniawy, mulisty.- To bardzo cenne wiadomoci - mruknšł Gawęda. Przerzucał kartki spoglšdajšc naDominika sponad szkieł.- Będzie tego kilkaset, może nawet ponad tysišc łowisk. No, przyda się wam teraz tenzeszyt.- Mnie? - spytał Dominik uderzony tš mylš.Gawęda się umiechnšł.- Ja mylę, że wy teraz zostaniecie szyprem na Samsonie.- E, kto wie - odrzekł szturman opanowujšc wzruszenie. - Sš i inni...- Sš - zgodził się mechanik. - Ale wy chyba jestecie najstarsi?Dominik spochmurniał. Tętna w skroniach zwalniały.Trzeba było pójć na kurs szyprów - pomylał. - Beż kursu...Gawęda znowu spojrzał na kartki zeszytu. Zastanawiał go równy, wyrobiony charak-ter pisma. Stary Martens, o ile pamiętał, gryzmolił doć niewprawnie. Poszukał wzrokieminnych notatek na biurku. Tak, to nie było pismo szypra. Tam oto, w arkuszu połowów dzien-nych, wykrzywiały się litery i cyfry stawiane jego rękš.Zadał sobie pytanie, kogo Martens dopucił do swoich zawodowych tajemnic. Prze-rzucił zeszyt do końca. Ostatnie notatki dotyczyły Rotę Kliff Bank u zachodnich wybrzeżyDanii. Pamiętał, że byli tam w ubiegłym sezonie białej ryby, tuż przed odejciem Pawła Czer-nika. Żaden inny trawler nie łowił wówczas w tamtych okolicach, a Martens przywiózł z tychłowisk ponad sto dwadziecia ton dorsza i tuńczyka do Hull. Potem Czernik, jego bosman,zgłosił się na kurs szyprów.A więc to Paweł! Był przecież narzeczonym Anny Martensówny. To było jego pismo.Zawahał się: powiedzieć o tym Dominikowi?Tymczasem do kabiny wszedł bosman Gac i, jak wszyscy, zbliżywszy się do niebosz-czyka zdjšł czapkę. Zaraz zresztš nałożył jš z powrotem i zwracajšc się do Pielucha powie-dział:- Chyba wezmę nowego płótna żaglowego na ten worek, bo stare podarte: sameszmaty.- Wecie - zgodził się szturman. - Pochowamy go jutro.Gac pokiwał głowš, spojrzał na pierwszego mechanika i sięgnšł po fajkę.- Kto by się spodziewał - wyrzekł wolno. - Człowiek nie wie ani dnia, ani godziny...Starannie ubijał tytoń, postękujšc cicho. W jego rudym jak miedziana szczotka zaro-cie od blasku lampy zapalały się złote ogniki. Szeroko rozstawione jasnobršzowe oczy na-biegały krwiš. Mięsista, czerwona twarz z przypłaszczonym nosem, zwykle pogodna, miałateraz jaki płaczliwy wyraz. Zapewne i on żałował szypra, a w każdym razie ta nagła mierćpodziałała na niego przygnębiajšco.Skończywszy nabijać fajkę, rzucił niepewne spojrzenie w kierunku koi, jakby nie byłpewien, czy wypada zapalić wobec powagi tego miejsca. Rozmylił się i schował zapałki.- Trzeba będzie spisać jego rzeczy - powiedział Dominik do Gawędy. - Pomożeciemi?Mechanik kiwnšł głowš.- Pomogę. Zaraz to chcecie zrobić?- Jest nas trzech - odrzekł szturman wstajšc. - To byłoby najlepiej zaraz, komisyjnie.Inżynier by zrobił spis.Gac prychnšł niechętnie:- Cóż to - nie uwierzš wam?- Uwierzš, ale tak już lepiej. Przyjdzie nowy szyper - żeby mu czego nie brakowało.- Nowy szyper - powtórzył bosman. - Przecie chyba nie kto inny, tylko wy sami!- Tak mylicie?- No, jakże inaczej? Wszyscy tak mylš. Nie trza wam o tym gadać, sami wiecie. Nie,panie Gawęda?- Zapewne - odrzekł Gawęda z roztargnieniem. - Zapewne.Położył zeszyt na biurku i zajšwszy miejsce opróżnione przez Dominika przygotowałarkusz papieru i ołówek. Tamci dwaj wyjmowali rzeczy Martensa i układali je w kuferku,wymieniajšc głono poszczególne przedmioty. Nie było tego wiele. Po chwili Dominik wzišłjeszcze z biurka odłożony tam zegarek, pienišdze i dokumenty osobiste zmarłego, aby jezłożyć w oddzielnej paczce owiniętej papierem.- No i jeszcze te notatki - powiedział z wahaniem, spoglšdajšc na Gawędę. ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]