10230, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przygody kapitana AlatristePrzygody kapitana Alatriste" to opowieć o Hiszpaniipierwszej połowy XVII wieku. Na tronie zasiada młody,niemajšcy na nic wpływu, Filip IV, wnuk potężnego Filipa II.Dwór habsburski powoli staje się labiryntem intryg,podchodów, wzajemnych wiństw. Z jednej strony sprawujšcyrzšdy kanclerz, z drugiej sekretarz królewski, uprawiajšcywłasnš podstępnš politykę ramię w ramię ze złowieszczyminkwizytorem. Na skrzyżowaniu tych dwóch orodków władzyznajduje się Diego Alatriste y Tenorio, czterdziestoparoletniszermierz, wytrawny żołnierz. W czasie gdy nie jest na wojnie,dorabia, pojedynkujšc się w cudzych sprawach. Małomówny,raczej sceptyk, zna życie od najgorszej strony i może dlategozachowuje wcišż elementarne zasady moralne.Trzecia częć opisuje przypadki bohaterów na wojnie flamandzkiej. Jak łatwo się domylić, to najbardziej krwawy i posępnyfragment cyklu. Szczególnie barwne sš realia cywilne tej wojny,przedziwne konfiguracje i sytuacje powstajšce na granicydwóch wiatów (np. najedcy-Hiszpanie korzystajšcy beztrudu z gocinnoci podbitych Flamandów, a zwłaszczaFlamandek).Każda powieć z tej serii stanowi odrębnš przygodę, choć niezmieniajš się główni bohaterowie, także li, i najczęciejpoczynania tych ostatnich sš osnowš fabuły.Arturo Perez RevertePrzygody Kapitana Alatriste3 Słońce nad BredšprzełożyłFilip ŁobodzińskiilustracjeKarol PrechtWarszawskie Wydawnictwo LiterackieMUZA SATytuł oryginału: Las aventuras del capitan Alatriste3. El sol de BredaProjekt okładki: Karol PrechtRedakcja: Monika ZiółekRedakcja techniczna: Zbigniew KatafiaszKorekta: Elżbieta Jaroszuk5) 1998 by Arturo Perez-Reverte. All rights reservedfor the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2005(c) for the Polish translation by Filip ŁobodzińskiISBN 83-7079-975-2 (oprawa twarda)ISBN 83-7319-647-1 (oprawa broszurowa)Warszawskie Wydawnictwo LiterackieMUZA SAWarszawa 2005SPIS TRECII UCISK DŁONIII NIDERLANDZKA ZIMAIII BUNTIV DWAJ WETERANIV WIERNA PIECHOTAVI PO GARDLEVII OBLĘŻENIEVIII OPONAIX PAN MARSZAŁEK I CHORĽGIEWEPILOGNOTA WYDAWCYWYJĽTKI Z KWIATÓW POEZJIDla Jeana Schalekampa,przeklętego heretyka,tłumacza i przyjacielaZa swym dowódcš cišgnš wielkim wiatem,Ognia nader żšdne, krzepkie, brodateHiszpańskie oddziały nieokrzesane.Kapitanie, co w ziemi był Flamandów,W Meksyku, w Italii, ród szczytów Andów,Gdzie jeszcze cię poniesie, kapitanie?C.S. del Rio, NiebiosaI.UCISK DŁONIPrzebóg, jakże wilgotne sš niderlandzkie kanałyo jesiennym wicie! Hen, sponad mglistej zasłony, co groblę spowijała, niewyrane słońcez trudem przebijało się, by choć odrobinęwiatła rzucić na ludzkie postacie, zdšżajšcetraktem ku miastu, które swe podwoje włanie rozwarło, jakoże poranny targ się rozpoczynał. Nie słońce to snad było, alejakowa niegodna tego miana, słabo widzialna, zimna gwiazda kalwińska, prószšca schizmatyckim wiatełkiem, szarymi brudnym. I w tej lichej powiacie przesuwały się przed mymioczyma wozy w woły zaprzężone, grupy włocian płody ziemi w koszach niosšcych i niewiasty w białych czepcach, obładowane serami i bańkami z mlekiem.Takoż i ja przedzierałem się przez tę mgłę, biesagi majšc u ramion uwieszone i zęby zaciskajšc, żeby mi z chłodunie dzwoniły. Zerknšłem na nasyp grobli, gdzie opary z wodšsię mieszały, alem dostrzegł jeno mętne zarysy sitowia, trawy i drzew. Zaiste, przez moment zdało mi się, że widzęzmatowiały kawałek metalu, rzekłby - morion albo skrawekpancerza, a może obnażona broń. Atoli trwało to raptemchwilę, po której wilgotne wyziewy wszelki widok na powrótzakryły. Podwika, co obok szła ku miastu, pewnikiem teższczegół ów dostrzegła, bo rzuciła ku mnie niespokojne spojrzenie spod okrywajšcej lico chustki, zaczem popatrzyła naniderlandzkich strażników, których ciemnoszare sylwetkiwyposażone w napierniki, hełmy i halabardy odcinały się jużwedle zwodzonego mostu na szarym tle murów.Miasto, a cilej - ogromny most, nazywało się Oudkerki położone było u zbiegu kanału Ooster i rzeki Mark, w delcieMozy, którš Flamandowie zwš Maas, a zbuntowani heretycyosobliwiej wojskowš nili jakš innš wagę doń przykładali.Miejsce to bowiem umożliwiało kontrolę nad wnijciem dokanału, którym dostarczano posiłki do odległej o trzy mile,oblężonej Bredy. Siły w Oudkerk zgromadzone składały sięz mieszczańskiej milicji i dwóch kompanii zaciężnych, w tymjednej z Angielczyków się rekrutujšcej. Dodajmy do tego silneumocnienia, a szybkie zdobycie głównej bramy, bronionej przezpotężny bastion, fosę i zwodzony most, niepodobieństwem sięzdawało. I dla tej to przyczyny ja owego poranka byłem tam,gdzie byłem.Tuszę, żecie mnie waszmociowie rozpoznali. Zwę sięIńigo Balboa, w czasie, o którym tu prawię, liczyłem czternacie i pół wiosny. A niech mi nikt za samochwalstwo nie poczyta tego, co powiem: jeli prawdš jest, że gdzie ogień bitewny, tam i wiarus pewny, to ja w tej sztuce niezgorszej wprawyjużem zdšżył nabyć. Po niebezpiecznych wypadkach, w jakichprzyszło mi wzišć udział w Madrycie naszego Filipa Czwartego, gdzie okolicznoci zobligowały mnie do chwytania zapistolet i sztylet, otarłszy się takoż o stos inkwizycyjny, ostatnie dwanacie miesięcy spędziłem w wojsku u boku pana mego, kapitana Alatriste, we Flandrii. Stary Regiment z Cartageny wprzódy morzem przeprawiony został do Genui, ruszył napółnoc przez Mediolan i tak zwanym Traktem Hiszpańskim,by zbuntowane prowincje osišgnšć, gdzie toczyła się wojna.Dawno w przeszłoć odeszły już były czasy wielkich dowódców, wielkich szturmów i wielkich zdobyczy, wojna bowiempodobnš się stała mozolnej partii szachów, podczas której fortece kolejno były oblegane, z ršk do ršk przechodziły, a odwaga mniej liczyła się nili cierpliwoć.A porodku takiej to awantury wojennej posuwałem sięskro mgłę, jak gdyby nigdy nic przybliżajšc się ku niderlandzkim strażnikom, bram Oudkerk pilnujšcym, ramię w ramięz dziewczynš, co lico pod chustš kryła, zewszšd otoczony przezwłocian, woły, gęsi i wozy. I tak pokonałem kolejny kawałekdrogi, na nic uwagi nie zwracajšc, nawet gdy jeden z wieniaków,na mój gust nieco zbyt smagły jak na tę ziemię i to plemię - tuwszak każdy niemal skórę, włosy i oczy miał jasne - minšł mnieszparko, mruczšc pod nosem cichutko co, co mi Zdrowa Marioprzypominało; chciał może dołšczyć do idšcych przodem czterech innych chłopów. Takoż niezwyczajnie chudych i ogorzałych.Owóż stało się, że do miejsca, gdzie u wrót miasta namocie zwodzonym stali strażnicy, dotarlimy prawie jednoczenie - ci czterej z przodu, ów maruder, podwika w chustcei ja sam. Wartowników było dwóch: gruby, owinięty w czarnypłaszcz kapral o różowej kompleksji i jego podwładny z sumiastym, jasnym wšsiskiem. Tegom osobliwie dobrze zapamiętał,jako że rzucił co po flamandzku do dziewki w chucie, pewnikiem jakš frywolnš zaczepkę, i zarechotał dononie. Raptematoli miać się przestał, albowiem chudy wieniak od ZdrowaMario wydobył zza pazuchy sztylet i jšł tamtemu gardziel podrzynać, a posoka tak zeń siknęła, iże biesagi mi zbrukała, gdymje otwierał, by pistolety grzecznie nabite wydać pozostałymczterem. W ich rękach zasię również zalniły sztylety nibybłyskawice. Na widok ów kapral gębę rozdziawił, by na alarmwrzasnšć, zdšżył alici jeno tyle uczynić - rozdziawić jš, bonim zdołał choćby sylabę z niej wypucić, już przy naszyjnikupancerza miał puntę sztyletu. Zaraz też i gardło mu rozpłatano od ucha do ucha. I kiedy on do fosy spadał, ja, biesag poniechawszy, wsunšłem własny sztylet między zęby i jšłem sięjak wiewiórka po filarze mostu wspinać, a tymczasem dziewkaw chucie, co ani chusty już nie miała, ani dziewkš nie była,jeno mym rówienikiem, na którego wołano Jaime Correas,drugi słup zdobywała, by wespół ze mnš drewnianymi klinamimechanizm zablokować, liny przecišć i kršżki zniszczyć.Tak to Oudkerk przebudziło się, jak jeszcze nigdyw swych dziejach, jako że czterej w pistolety zbrojni oraz tenod Zdrowa Mario rozpanoszyli się po bastionie niczym diabelska gromadka, żelazem i ogniem siekšc wszystko, co sięruszało. W tym samym momencie, gdy ja i mój kompan unieruchomilimy most zwodzony i nuże po łańcuchach na dółzjeżdżać, od strony grobli dobiegł nas ochrypły wrzask - wołanie stu pięćdziesięciu chłopa, co noc byli we mgle przepędzili, w wodzie po pas zanurzeni, a teraz wyłazili z niej, krzyczšc:"więty Jakubie! więty Jakubie!... Za Hiszpanię! Za więtegoJakuba!". Skorzy zišb krwiš i ogniem przegnać, wspinali sięz rapierami w dłoniach po nasypie, pędzili groblš w kierunkumostu i bramy, zajmowali bastion, by na koniec, ku przerażeniu Niderlandczyków, co jak oszalałe gęsi miotali się bez ładui składu, wtargnšć do miasta i do rzezi spokojnie przystšpić.Dzisiaj w księgach historyków czytamy o szturmie naOudkerk, że był to mord, mówiš nam o powtórzeniu "hiszpańskiej furii" z Antwerpii" i tym podobne cudownoci, utrzymujš,Mowa o krwawym splšdrowaniu Antwerpii w 1576 r. (O ile nie zaznaczonoinaczej, wszystkie przypisy pochodzš od tłumacza).jakoby owego poranka regiment z Cartageny osobliwym okrucieństwem się popisał. Tak powiadacie, hę?... Mnie tam tego nikt nie bajdurzył, bo sam we wszystkim uczestniczyłem.Zaiste, pierwsze chwile to była jatka niemiłosierna. Alici powiedzcie, waszmociowie, jak inaczej, siłš stu pięćdziesięciużołnierzy, szturmem wzišć holenderskš twierdzę, obsadzonšsiedmiuset obrońcami. Tylko bezlitosny atak znienacka mógłzłamać ducha psubratom, tedy nie inaczej postšpili nasi weterani Starego Regimentu, w rzemiole swym dobrze zaprawieni. Wedle rozkazów marszałka polnego, moci Pedra de la Daga należało zabić wielu i sprawnie na ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl