10240, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kirył BułyczowPrzełęczW domu było wilgotno, meszki wiły się wokół kaganka, który dawno już należało zgasić, ale matka naturalniezapomniała... Na dworze padało, było szaroi mroczno. Oleg niedawno się obudził i teraz po prostu wylegiwał się na pryczy. W nocy stał na warcie i bardzosię zmęczył odpędzajšc szakale, które całymstadem pchały się do spichrza i o mało go przy tym nie zagryzły. W ciele czuł pustkę i powszednioć, chociażspodziewał się raczej zdenerwowania, niepokoju,może strachu. Przecież to na dwoje babka wróżyła - wrócisz, czy nie wrócisz. Pięćdziesięcioprocentowa szansa.A pięćdziesišt do kwadratu? Do szecianu?...Powinny być jakie wzory, tablice, bo tak, to człowiek wcišż od nowa wynajduje rower. A propos, cišglezapominał zapytać Starego, co to jest rower. Paradoks.Rower jeszcze nie został wynaleziony, a Stary cišgle powtarza to zdanie, nie zastanawiajšc się nad jego sensem.Z kuchni dobiegł kaszel matki. Okazuje się, że jest w domu. A Oleg mylał, że poszła na grzyby.- Dlaczego jeste w domu? - zapytał.- Obudziłe się? Chcesz zupy? Włanie podgrzałam.- A kto poszedł na grzyby?- Marianna z Dickiem.- Nikt więcej?- Może który z chłopaków.Matka weszła do pokoju, rozpędziła dłoniš meszki, zdmuchnęła kaganek.Dom był przedzielony na pół i w drugiej połowie mieszkał Stary i bliniaki Durowów. Przygarnšł ich, kiedystarsi umarli. Bliniaki cišgle chorowały- kiedy jeden wyzdrowiał, to drugi zaczynał - i gdyby nie ich conocne piski, Oleg nigdy w życiu nie zgodziłbysię na wartowanie po ciemku.- I po co ty tam idziesz? - powiedziała matka. - Przecież nie dojdziecie! Dobrze będzie, jeli w ogóle samistamtšd wrócicie!Teraz matka się rozpłacze. Często ostatnio płacze. Prawie co noc. Olegowi wstyd się przyznać, iż żal mu matki,która rozpaczliwie tęskni za tym, codla niego nie istnieje. Lamentuje na myl o krajach, których nie można zobaczyć, o ludziach, których nigdy tunie było. Matka siedzi przy stole i ręce,twarde i pokryte odciskami, położyła przed sobš. No płacz już, czemu nie płaczesz? A może teraz wyjmiefotografię? Jasne, przysunęła sobie pudełko, otwieraje. Wyjmuje zdjęcie.Na fotografii jest ona i ojciec. Oleg tysišc razy oglšdał już to zdjęcie i próbował dopatrzeć się swegopodobieństwa do ojca. Ojciec i matka sš na tymzdjęciu bardzo młodzi, bardzo weseli i odwiętni. Ojciec jest w mundurze, a matka w sukni bez rękawów, któranazywa się sarafan. Wtedy Olega jeszcze niebyło na wiecie. Dwadziecia lat temu jeszcze go nie było, a piętnacie lat temu już był.- Matko - powiedział Oleg. - Nie trzeba tak, daj spokój.- Nie puszczę cię - powiedziała matka. - Nie puszcze cię i koniec. Po moim trupie.- Matko - powiedział Oleg i usiadł na pryczy. - Nie mówmy już o tym, dobrze?Wstał i poszedł do kuchni. W kuchni był Stary, który włanie rozpalał ogień.- Pomogę - powiedział Oleg. - Trzeba zagotować wodę?- Tak - odparł Stary. - Dziękuję. Mam przecież lekcję. Przyjd do mnie póniej.Marianna nazbierała pełen worek grzybów. Poszczęciło się jej. Inna rzecz, że musiała ić daleko, aż dowšwozu. Z Olegiem nigdy by się nie zdecydowałazapuszczać tak daleko, ale przy Dicku czuła się bezpiecznie i spokojnie. Dlatego, że Dick czuł się spokojnie.Wszędzie. Nawet w lesie, chociaż bardziejlubił step. Był myliwym, chociaż urodził się zanim powstała ich wioska.Las był rzadki, poskracany, drzewa w nim rosły niewiele ponad głowa człowieka i zaczynały odchylaćwierzchołki na boki, jakby bały się wysunšć z masysšsiadów. I słusznie. Zimowe wiatry natychmiast odłamiš wystajšcy wierzchołek. Z igieł kapało. Deszcz byłzimny i Mariannie zmarzła raka, w której niosławorek z grzybami, przełożyła go wiec do drugiej ręki. Grzyby poruszyły się w worku, zaskrzypiały. Bolała dłoń.Skaleczyła jš sobie, kiedy wykopywała grzybyna skraju wšwozu. Dick od razu wyjšł jej drzazga, żeby nie było zatrucia. Nie wiadomo, co to była za igiełka. AMarianna łyknęła jeszcze trochę gorzkiejodtrutki z buteleczki, którš zawsze nosiła na szyi.Koło białych, grubych i liskich kurzeni sosny Marianna zauważyła fioletowš plamkę.- Poczekaj, Dick - powiedziała. - Tam jest kwiatek, jakiego jeszcze nie widziałam.- Może obejdziesz się bez kwiatków? - zapytał Dick. - Czas do domu. Co mi się tutaj nie podoba.Dick miał niezwykłego nosa, jeli chodzi o rozmaite niebezpieczeństwa. Zawsze należało go słuchać.- Chwileczkę - powiedziała Marianna i podbiegła do pnia.Gšbczasta, miękka, błękitnawa kora sosny lekko pulsowała ssšc woda, a korzenie podrygiwały, przesuwały się zmiejsca na miejsce i wypuszczały nibynóżki,aby nie uronić nawet kropli deszczu. Między nimi rósł kwiatek. Zwyczajny kwiatek, fiołek. Tylko o wieleciemniejszy i większy od tych, które rosły kołowioski. I ze znacznie dłuższymi kolcami. Marianna gwałtownym ruchem wyszarpnęła dołek z ziemi; żebykwiatek nie zdšżył zaczepić się korzeniem o sosna ipo chwili fiołek był już w worku z grzybami, które zaczęły się tak głono roić, że dziewczyna aż się rozemiała.I dlatego nie od razu usłyszała krzykDicka:- Padnij!Jednak podwiadomie zareagowała na ten krzyk, skoczyła do przodu, padła na ziemię, wtuliła się w ciepłe,pulsujšce korzenie sosny. Ale zbyt póno. Twarzjej płonęła, jakby jš kto oblał wrzštkiem.- Oczy! - krzyczał Dick. - Oczy ocalały?Szarpnšł Mariannę za ramiona, posadził, oderwał od korzeni jej zdrętwiałe z bólu palce.- Nie otwieraj oczu! - rozkazał i szybko zaczšł wycišgać z twarzy malutkie, cienkie igiełki. Powtarzał przy tymgniewnie: - Idiotko, przecież ciebienie wolno puszczać do lasu! Trzeba słuchać, jak się do ciebie mówi. Boli, co?- Boli.Nieoczekiwanie rzucił się na niš i powalił na korzenie.- Boli!- Jeszcze jeden przeleciał - powiedział Dick wstajšc. - Potem zobaczysz. Rozbił się na moich plecach.Następne dwie kule przeleciały o jakie trzy metry od nich. Sprężyste, splecione z igiełkowatych nasion, alelekkie jak powietrze, bo puste w rodku,będš latać, dopóki nie uderzš przypadkiem w drzewo lub dopóki poryw wiatru nie rzuci ich na skała. Miliontych baloniastych kul zginie na próżno, ale jednaznajdzie swojego niedwiedzia, naszpikuje igiełkami ciepłe cielsko i wyronie nowymi padami. Te kule sšbardzo niebezpieczne i w sezonie ich dojrzewaniatrzeba w lesie zachowywać wielkš ostrożnoć, żeby potem przez całe życie nie nosić ladów na twarzy.- Dużo jest ranek? - zapytała cicho Marianna.- Nie bój się, i tak będziesz ładna - powiedział Dick. - Teraz trzeba jak najszybciej wracać do domu,posmarować tłuszczem, bo inaczej opuchniesz.- Tak, masz rację. - Marianna przesunęła dłoniš po twarzy, Dick to zauważył i odtršcił rękę.- Zwariowała? Zbierała grzyby, zerwała kwiatek. Chcesz zakazić ranki?Grzyby tymczasem wygramoliły się z worka, rozpełzły się między koszenie, a niektóre nawet zdšżyły dopolowy zagrzebać się w ziemi. Dick pomógł Mariannieje pozbierać. Fiołka nie znaleli. Potem Dick oddał Mariannie worek, gdyż nie chciał mieć zajętych ršk. W lesieo życiu decydujš sekundy, a więc ręce myliwegozawsze muszš być wolne.- Spójrz - powiedziała Marianna bioršc worek. Jej chłodna, twarda dłoń z połamanymi paznokciami zatrzymałasię przez moment na jego ręce. - Bardzo jestemoszpecona?- Nie bšd mieszna - powiedział Dick. - Wszyscy majš kropki na twarzy. Ja też. I co, jestem oszpecony? Totatuaż naszych czasów.- Tatuaż?- Zapomniała? Stary uczył nas na historii, że dzikie plemiona umylnie się tak ozdabiały. W nagrodę. Niepotrafisz tego zrozumieć, bo zawsze gapiłasię w okno.- Ale to były dzikusy - powiedziała Marianna. - A mnie boli.- My też jestemy dzikusami.Dick już wysunšł się do przodu i szedł nie odwracajšc głowy. Marianna jednak wiedziała, że chłopak wszystkosłyszy. Ma słuch myliwego. Marianna przeskoczyłaprzez szary pęd drapieżnej liany.- Potem tak będzie swędziało, że nie potrafisz usnšć. Najważniejsze, żeby nie drapać, wtedy nie będzie żadnychladów. Ale wszyscy rozdrapujš.- Ja nie będę - powiedziała Marianna.- We nię zapomnisz się i rozdrapiesz.- Czujesz co? - zapytała, spostrzegajšc, że Dick rusza szybszym krokiem.- Tak - odpowiedział. - Zwierzęta. Pewnie szakale. Całe stado.Zacięli biec, ale w lesie trudno jest biec szybko. Ci, którzy biegnš na olep, stajš się posiłkiem liany albo dębu.Grzyby wierciły się w worku, aleMarianna nie chciała ich wyrzucać. Już wkrótce będzie poręba, a potem wioska. Przy ogrodzeniu zawsze ktodyżuruje. Zobaczyła, że Diek wydobył zza pasanóż i wygodniej uchwycił kuszę. Ona również wycišgnęła nóż zza pasa, ale jej nóż był wšski i cienki, dobry dowycinania lian albo do wykopywania grzybów.Kiedy jednak dopędza człowieka stado szakali, wtedy nóż nic nie pomoże, lepiej uzbroić się w jaki kij.Oleg dojadł zupę i odstawił garnek z gęstym wysoko na półka, żeby nie dobrały się do niego szczury.Uprzedzajšc pytanie matki, powiedział:- Zaraz przyjdę.Tymczasem wyszedł na ulicę i popatrzył w jej koniec, w stronę bramy w ogrodzeniu, przy której stał Tomasz zkuszš w ręku. W pozie Tomasza wyczuwałosię napięcie. Niedobrze jest, pomylał Oleg. Niedobrze, wiedziałem o tym. Dick zaprowadził jš gdzie daleko itam co się stało. Dick nie zastanawia sięnad tym, że Marianna jest zupełnie inna niż on, że jest jeszcze małš dziewczynkš, którš trzeba się opiekować.- Co się dzieje? - zapytał Tomasza.- Wyglšda na to, że szakale znów się włóczš. Całe stado - odpowiedział Tomasz nie odwracajšc głowy.- Te same, co w nocy?- Nie wiem. Dawniej szakale za dnia nie chodziły. A ty czekasz na Mariannę?- Tak. Poszła z Dickiem na grzyby.- Wiem, sam ich wypuszczałem. Ale nie denerwuj się. Z Dickiem nic się jej nie powinno przytrafić. Tourodzony myliwy....
[ Pobierz całość w formacie PDF ]