1026. Harper Fiona - Ogród nadziei, 1001-1100
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Fiona Harper
Ogród nadziei
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Will zahamował i wyskoczył z samochodu. Nie zamykając drzwi, postą-
pił kilka kroków, obejmując wzrokiem wyrastające ponad zasłonę drzew ko-
miny i wieżyczki Elmhurst Hall.
Promienie chylącego się ku zachodowi słońca barwiły złotem ściany
zbudowanej z białego piaskowca starej siedziby. Will czekał na ten moment od
miesiąca, od dnia, w którym otrzymał oficjalne pismo z kancelarii adwoka-
ckiej. Jego zaś rodzina czekała na tę chwilę od trzech pokoleń. Jeżeli jednak
jego plan się nie powiedzie, będzie to cios, po którym jego najbliżsi nie po-
dźwigną się pewnie przez trzy kolejne pokolenia.
Wróciwszy do samochodu, zerknął na leżącą na siedzeniu pasażera ulotkę
reklamową, w której Elmhurst Hall nazwano „cudem z bajki".
Jeszcze raz przyjrzał się imponującemu domostwu, które, choć istotnie
zachwycające, nie było tworem wyobraźni, lecz czymś jak najbardziej real-
nym.
I stanowi teraz jego własność.
Uruchomiwszy ponownie samochód, ruszył przed siebie wiejską drogą.
Zatrzymał się przed zamkniętą na cztery spusty wysoką żelazną bramą. Ma ona
zapewne bronić wstępu takim jak on prostakom. Uśmiechnął się w duchu.
Dzisiaj jednak wszystko należy do niego i cała rodzina Radcliffe'ów nic
na to nie poradzi.
Z bliska budowla przedstawiała się znacznie mniej imponująco. Pordze-
wiałe rynny i osypujące się rzeźby wokół okien i odrzwi nadawały pałacowi
wygląd steranej życiem piękności, która mimo wieku zachowała ślady dawnej
urody.
Czy to nie ironia, że to właśnie potomek potępionego przez rodzinę wy-
rzutka ma wszystkie dane po temu, aby przywrócić starej damie utraconą
świetność? Widać było gołym okiem, iż zmarłemu niedawno lordowi Radcli-
ffe'owi brakowało środków, a może i chęci na to, by tego dokonać.
Willowi zdarzało się restaurować budowle w znacznie gorszym stanie.
Pod jego ręką odzyskiwały one wszystkie swoje wdzięki. Był mistrzem w
swym zawodzie.
Skręcił w wąską aleję prowadzącą na lewo od bramy i po paru minutach
dotarł do opustoszałego parkingu dla zwiedzających.
Droga do pałacu wiodła przez rozległy ogród. Will zerknął na zegarek.
Pan Barrett oczekuje go o czwartej, a więc za pięć minut. Trzeba się pospie-
szyć. Otworzywszy bez trudu zardzewiałą furtkę, znalazł się w ogrodzie, który,
ku jego zaskoczeniu, nie tworzył otwartej przestrzeni. Gęste cisowe żywopłoty
dzieliły go na mniejsze części.
Przez dobre pięć minut błąkał się bezradnie w labiryncie żywopłotów.
Stanął na chwilę, zastanawiając się, którędy iść, kiedy nagle tuż przed nim z
zarośli wypadła na ścieżkę mała skrzydlata istota. Willa zamurowało. Posiad-
łość reklamowano wprawdzie jako zjawisko z bajki, ale elf to chyba już prze-
sada.
Zanim zdążył
się opamiętać, w ślad za pierwszą na ścieżkę wypadła z gę-
stwiny druga bajecznie kolorowa istota. Obie zaniosły się perlistym śmiechem,
który jednak zamarł nagle, gdy zobaczyły, że nie są same. Will poczuł na sobie
przenikliwe spojrzenie dwu par szelmowsko patrzących oczu.
Milczenie przerwała mniejsza z istot.
- Kim pan jest? - zapytała.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dziewczynka ma przypięte na plecach
skrzydełka ze sztywnej różowej siatki.
- Mam na imię Will - odparł.
- A ja Harriet - odparła mała, wyciągając do niego w powitalnym geście
rączkę w różowej rękawiczce, a Will odruchowo ją uścisnął.
Nie potrafił określić wieku dziewczynki. Mówiła wyraźnie, bez dziecin-
nego seplenienia, więc prawdopodobnie musi mieć więcej niż trzy lata. Ale
chyba mniej niż siedem. Nie bardzo wiedział, dlaczego stara się ustalić jej wiek
- chyba po to, żeby w tej surrealistycznej sytuacji uchwycić się jakiegoś kon-
kretu.
- Mówiłam ci, Hattie, żebyś nie rozmawiała z obcymi bez mojego pozwo-
lenia.
Sadząc po głosie, druga z istot była niewątpliwie starsza. Will nie mógł
się jednak bliżej jej przyjrzeć, ponieważ jego uwagę przykuło niesamowicie
intensywne spojrzenie mniejszej dziewczynki.
Mała nie objawiała ani śladu dziecinnego zażenowania. Patrzyła mu
śmiało w oczy, z zaciekawieniem, a nawet z odcieniem wyniosłości. Po dłuż-
szej chwili z widocznym zadowoleniem skinęła główką.
To dziwne, pomyślał. Dzieci zwykle omijały go z daleka.
Czuł się przy nich nieswojo, nie umiał z nimi rozmawiać. Ale małemu el-
fowi widocznie to nie przeszkadzało.
Tymczasem starsza istota zdążyła już otrzepać się z kurzu. Will spojrzał
na nią, ale choć nie miał już wątpliwości, że nie jest elfem, to jednak nadal nie
potrafił z niczym jej skojarzyć.
- Do kwietnia Elmhurst Hall jest zamknięte dla zwiedzających w czwartki
i piątki - oświadczyła. - Jak pan tutaj wszedł?
- Przez furtkę - odparł, spoglądając za siebie. - Jestem umówiony z pa-
nem Barrettem. - Jeśli dobrze zrozumiał, Barrett był kimś w rodzaju kamerdy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]