10261, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aleksander Dumas (ojciec)Józef BalsamoTom IIITłum. Leon RogalskiROZDZIAŁ LIIIPOWRÓT Z SAINT-DENISGilbert jak żemy to już powiedzieli po rozstaniu się z Filipem wmieszał się w tłum.Ale tym razem serca jego już nie przepełniała wezbrana fala radosnego oczekiwania.Przeciwnie, serce jego przepełnione było żalem i goryczš. Przyjęcie, jakiego doznał od Filipa,który był gotów wywiadczyć mu przyjacielskš przysługę, nie mogło ukoić jego głębokiejrany.Andrea nie miała najmniejszego pojęcia o tym, że jej postępowanie w stosunku do Gilbertabyło okrutne. Piękna i łagodna dziewczyna ani przez chwilę nie przypuszczała, że jakaradoć czy cierpienie mogš być wspólne jej i synowi jej mamki. Za dumnš była, aby zniżyćsię kiedykolwiek do sfery ludzi niższego pochodzenia. Było dla niej zupełnie obojętne, czy jejuczucia rzucajš na nich wiatło lub cień. Tym razem chłód jej pogardy dotknšł bolenieGilberta. Andrea postępujšc zgodnie ze swym usposobieniem, nie zdawała sobie nawetsprawy ze swej wyniosłej postawy.Młody chłopak, jak rozbrojony gladiator musiał znosić jej wzgardliwy umiech i lekceważšcesłowa. Za młody był jeszcze, aby mógł znaleć pociechę w filozoficznych poglšdach, toteżpogršżył się w bezbrzeżnej rozpaczy.Torujšc sobie drogę wród tłumu nie widział przed sobš nic ani koni, ani ludzi. Zpochylonš głowš gnał przed siebie, niby raniony odyniec. Gdy się przebił nareszcie, gdyrozejrzał się wokół siebie, odetchnšł trochę swobodniej. Był przynajmniej samotny, był wródzielonoci nad wodš.Zupełnie bezwiednie znalazł się nad brzegiem Sekwany, prawie naprzeciw wyspy więtegoDionizego.Wyczerpany rozpaczš, szarpišcš jego duszę, rzucił się na murawę i objšwszy rękami głowępoczšł jęczeć jak zranione zwierzę, jakby te jęki mogły lepiej wyrazić jego boleć niż słowa.W tej to chwili wszystkie jego nadzieje jakkolwiek niemiałe i mgliste, jego chęć wybicia sięsiłš geniuszu i pracy, jego pragnienia zdobycia w społeczeństwie takiego stanowiska, którezbliżyłoby go do ubóstwianej istoty rozprysły się niby bańka mydlana. Cokolwiek byzdziałał, kimkolwiek by został, dla niej pozostanie tylko Gilbertem, istotš pogardzanš, niższšod niej, istotš, o którš jej ojciec niepotrzebnie się kiedy troszczył.Łudził się, że gdy Andrea zobaczy go w Paryżu, gdy się dowie jak wiele już zdziałał, z jakšenergiš postanowił walczyć z losem, jak postanowił pokonać wszystkie trudnoci iprzeszkody zechce mu sama dodać siły i odwagi słowem i wejrzeniem. Zamiast tegospotkał się z jej zimnš, pogardliwš obojętnociš.Oburzona była przecież, gdy dowiedziała się, że miał kiedy miałoć spojrzeć na jej nuty,gdy piewała. Gdyby dotknšł ich, choćby niechcšcy, prawdopodobnie rzuciłaby je beznamysłu w ogień.Dla charakterów słabych zawód miłosny jest ciosem, który łamišc serce wzmaga jeszczebardziej ich miłoć. Wyrażajš cni swe uczucia przez łzy i żale. W takim wypadku w swejbiernoci podobni sš do owcy stojšcej pod nożem. Często z cierpieniem wišżš oni nadzieję,że spotka ich za to nagroda. Sš przekonani, że ich cierpliwoć doprowadzi w końcu, choćbynieprędko, do upragnionego celu.Inaczej odczuwajš zawód miłosny charaktery silne, miotane gwałtownymi uczuciami.Buntujš się one tak bardzo przeciw własnemu cierpieniu, że ich miłoć łatwo zamienia się wnienawić.Gilbert, powalony cierpieniem, nie był w stanie zdać sobie sprawy z tego, czy w tej chwilikochał czy nienawidził Andreę. Czuł, że cierpi i buntował się przeciw cierpieniu, wiedzšc, żemusi postanowić co, co mogłoby ukoić jego ból Andrea mnie nie kocha mówił sobieale czyż miałem prawo spodziewać się jej miłoci? Powinna by jednak mieć dla mnie tęchoćby tylko obojętnš sympatię, na jakš zasługuje każdy uczciwy człowiek borykajšcy się ztrudnociami, walczšcy odważnie z losem. Dlaczegóż jej brat rozumie mnie tak dobrze?... Ktowie może ty z czasem staniesz tak wysoko jak Colbert lub Vaubaa? powiedział mi przedchwilš. I gdybym zdobył stanowisko równe jednemu lab drugiemu, pan Filip de Taverney niezawahałby się powierzyć mi losu swej siostry, oddałby mi jš za żonę równie chętnie, jakgdybym pochodził z wysokiego rodu. A zna przecież moje niskie pochodzenie! Ale dla niej...o, dla miej... czuję to teraz aż nadto dobrze... dla niej Colbert czy Vauban nie przestałby byćGilbertem. Nie przestałaby mnš pogardzać za tę plamę, której zetrzeć nie jestem w stanie. Zato, że. się urodziłem pod ubogim dachem.Tak! taki Gdybym nawet potrafił zwyciężyć wszystkie przeszkody, gdybym dokonał czynównajbardziej bohaterskich, to aureola sławy, wyższoć, jakš by mi wiat przyznał, dla niejbyłaby niczym. Dla niej pozostanę na zawsze istotš niższš, niegodnš jej uznania, bo nierównšjej urodzeniem. O kobieto! Słaba istoto! Zbiorze wszelakich niedoskonałoci!Piękna, wyniosła postawa, wysokie czoło, oczy pełne blasku, czarujšcy głos wszystko tozda się sš oznaki równie szlachetnej duszy!... A jednak woale tak nie jest. Obok wspaniałejurody Andrea przesišknięta jest przesšdami swej kasty. Równymi jej wydajš się owibezmylni! młokosi, co majšc wszystkie warunki pozostajš do samej mierci głupcami. Dlaniej oni to mężczyni, to ludzie, na których godzi się zwrócić uwagę. A Gilbert? Gilbert topies. Mniej może nawet niż pies!... Zapytywała ramie o Mahona. O Gilberta nie zapytałaby napewno nikogo!Nie wie ona, że jestem im równy siłš, może nawet od nich silniejszy. Nie wie, że gdyprzywdzieję strój, jaki oni noszš, będš tak samo piękny, nie wie ona, że mam żelaznš wolš igdy zechcę...Zły umiech zarysował się w tej chwili na jego ustach. Nie skończył rozpoczętego zdania.Zmarszczył czoło i pochylił głowę na piersi.Co się działo w jego duszy, jaka myl straszliwa zrodziła się w jego głowie? Któż to potrafiodgadnšć?Nic złego też zapewne nie domylał się ów rybak, który kierujšc łódkę w stronę brzegu, nuciłpiosenkę o Henryku IV, nie domylała się młoda kobieta, jak się zdaje praczka, któraprzechodzšc obok niego mijała go ostrożnie, mylšc, że natrafiła na złodzieja, który czatujena przechodniów.Przeleżał tak nieruchomo, pogršżony w mylach około pół godziny, po czym powstał jużspokojny i opanowany. Zeszedł nad brzeg rzeki, napił się wody, obejrzał wokoło i dostrzegłtłumy ludzi na drodze prowadzšcej z Saint-Denis,Sporód tej ciżby wynurzyły się karety jadšce wolno w tłumie ludu zgromadzonego wzdłużdrogi do Saint-Ouen.Ponieważ następczyni tronu chciała, aby uroczystoć miała charakter familijny, gawiedkorzystała z tego na swój sposób. Czepiano się dworskich pojazdów, nieraz wdrapywano sięaż na kozły, a służba dworska w myl otrzymanych rozkazów nikomu nie czyniła w tymżadnych przeszkód.Gilbert natychmiast poznał karetę Andrei. Filip towarzyszył jej konno, przy drzwiczkach.Aha rzekł do siebie Gilbert dobrze. Muszę się dowiedzieć, gdzie jedzie. Pójdę wtamtš stronę.I ruszył w lad za karetš.Następczyni tranu jechała na kolację, na którš została zaproszona przez Ludwika XV. Wzišćudział w kolacji mieli tylko najbliżsi członkowie rodziny: hrabia Prowansji i hrabia d'Artois,ale król pozwolił sobie na dziwnš fantazję wpisujšc na listę zaproszonych i paniš Dubarry,chociaż zaraz podał tę listę synowej wraz z ołówkiem i poprosił, aby skreliła nazwiska tychosób, których towarzystwo jej nie odpowiada.Następczyni tronu przebiegła wzrokiem listę, a gdy doszła do nazwiska faworyty zadrżała ipobladła, pomna jednak rad swej matki, stłumiła oburzenie a zwracajšc królowi listę i ołówekrzekła z umiechem:Bardzo mi będzie przyjemnie znaleć się od razu w tak cisłym gronie rodzinnym.Gilbert nic o tym nie wiedział i ze zdziwieniem ujrzał pojazd pani Dubarry, eskortowanyprzez Zamorę na białym koniu.Dzięki ciemnoci Gilbert nie został przez nikogo dostrzeżony. Wcisnšł się w zarola, położyłna trawie i czekał.Stary król był bardzo wesoły i ożywiony. Zachowanie się synowej względem pani Dubarrywprawiało go w zachwyt. Następca tronu nie podzielał naturalnie tej radoci posępny imilczšcy opucił towarzystwo przed kolacjš, owiadczywszy, że ból głowy zmusza go doudania się na spoczynek.Kolacja, przecišgnęła się do jedenastej w nocy.Osoby należšce do wity, a w ich liczbie znajdowała się i Andrea, zasiadły w oddzielnympawilonie i posilały się przy dwiękach muzyki. Ponieważ pawilon ten okazał się za ciasnydla pomieszczenia w nim wszystkich, rozstawiono także stoły na trawnikach. Zasiadło parzynich pięćdziesięciu panów. Usługiwała służba pałacowa we wspaniałych liberiach.Gilbert ze swego ukrycia widział wszystko dokładnie. Wyjšł z kieszeni kawałek chlebakupiony w Aichy-la-Garenme i zaczšł zajadać, nie tracšc z oczu tego, co się przed nim działo.Po kolacji następczyni tronu ukazała się na balkonie. Król był obok niej. Pani Dubarry zwrodzonym taktem , który budził podziw nawet u jej największych wrogów, pozostała wgłębi pokoju.Każdy z panów przechodził kolejno pod balkonem, i składał głęboki ukłon królowi oraznastępczyni tronu. Ludwik XV wymieniał jej po nazwisku tych, których nie znała. Od czasudo czasu uprzejme słówko lub wesoły żarcik wyrywał się z ust księżniczki, radujšc osobę, doktórej był zwrócony.Gilbert przyglšdał się z daleka tej scenie i mylał sobie:Toć ja przecie jestem wyższy od tych ludzi, bo za skarby całego wiata nie zrobiłbym tego,co oni.Przyszła kolej na pana de Taverney i jego rodzinę. Gilbert uniósł się w zarolach, aby lepiejsłyszeć i widzieć.Dziękuję ci, panie Filipie! Możesz odprowadzić ojca i siostrę odezwała się następczynitronu. Po czym zwróciwszy się do starego barona dodała:Nie mam jeszcze mieszkania dla pana, panie Tav...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]