10267, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aleksander Dumas (ojciec)HRABIA MONTE CHRISTOTom II1. BIESIADNICYRankiem dwudziestego pierwszego maja w domu na ulicy Helderskiej, gdzie Albertjeszcze w Rzymie wyznaczył był spotkanie hrabiemu Monte Christo, służba uwijała się,aby młodzieniec wystšpił z honorem.Albert zajmował pawilon w rogu obszernego dziedzińca, naprzeciwko mieszkań dlasłużby.Tylko dwa okna pawilonu wychodziły na ulicę, trzy były od dziedzińca, dwa odogrodu.Między dziedzińcem a ogrodem wznosił się szpetny, bo wybudowany w styluCesarstwa, okazały i modny pałac hrabiostwa de Morcerf.Posesję tę odgradzał, na całš jej szerokoć, od ulicy potężny mur ozdobionyw równych odstępach wazami z rolinnociš, w rodku za rozdzielony kratš o złoconychwłóczniach: była to brama paradna; furtki, przylepionej jakby do domku odwiernego,używała służba albo i państwo, jeli wychodzili pieszo.Pawilon przeznaczony na mieszkanie dla Alberta, był jawnym dowodem subtelnejtroskliwoci matki, która nie chcšc rozstawać się z synem, rozumiała jednak, iżmłodzieniec w jego wieku potrzebuje całkowitej swobody.Z drugiej za strony dostrzegało się, powiedzieć to musimy, mšdry egoizmmłodzieńca rozkochanego w życiu niczym nie skrępowanym i leniwym, jakie chłopakz dobrego domu wiedzie w swojej złoconej klatce.Przez dwa okna od ulicy Albert mógł obserwować, co się dzieje na wiecie.Widok taki jest niezbędny dla młodzieńca, który lubi, żeby ten i ów pojawiał się coi raz na horyzoncie, choćby nawet ulicznym! Następnie, jeli co zaobserwował,a rezultat obserwacji zdawał się zasługiwać na głębsze badania, Albert mógł, aby oddaćsię poszukiwaniom, wyjć furtkš podobnš do tej, którš wskazalimy przy domkuodwiernego, a wartš szczególniejszej wzmianki.Była to furteczka niby zapomniana przez wszystkich już w dniu, kiedy domzbudowano, furteczka, o której powiedziałby, że nikt nigdy jej nie przestšpi, taka byłaniepozorna i zakurzona ale zamki i zawiasy miała starannie naoliwione, cowiadczyło, iż otwierano jš często i w tajemniczych celach.Chytra ta furteczka robiła konkurencję dwóm innym wejciom, a kpiła sobiez czujnoci i władzy odwiernego, otwierajšc się niby słynne wrota jaskini z Tysišcai Jednej Nocy, niby zaklęty Sezam Ali Baby, jeli kto wymówił kabalistyczne słowaalbo zastukał w sposób umówiony słowa te musiał wymawiać głos nadzwyczajmelodyjny, stukać musiały paluszki najdelikatniejsze pod słońcem.Na końcu szerokiego i cichego korytarza, dokšd wchodziło się przez owš furteczkę,a będšcego przedsionkiem, widniały po prawej drzwi do jadalni Alberta z oknami nadziedziniec, a po lewej do saloniku z oknami na ogród.Kępy krzewów, pnšcze, rozpięte w wachlarz naprzeciw okien, zasłaniały odpodwórza i od ogrodu wnętrze tych dwóch pokoi (jedynych na parterze) przedniedyskretnymi spojrzeniami.Na pierwszym piętrze takież dwa pokoje i jeszcze jeden nad przedsionkiem.Były to: salon, sypialnia i buduar.W salonie dolnym, wysłanym poduszkami algierskimi, mieciła się palarnia.Buduar sšsiadował z sypialniš, i miał ponadto drzwi sekretne, wychodzšce na schody.Widzimy, że przedsięwzięto wszelkie rodki ostrożnoci.Nad pierwszym piętrem królowała pracownia ogromna, ponieważ wyburzono tuciany wewnętrzne i przepierzenia: pandemonium, gdzie artysta ubiegał się o lepszez dandysem.Znalelibycie tutaj, a było ich mnóstwo, wszelkie widome lady fantazyj Alberta:rożki, skrzypce, altówki i flety (cała orkiestra), gdyż Albert przez krótki czas gustowałw muzyce nie było to jednak upodobanie, lecz kaprys; sztalugi, palety, farby bo pozachceniach muzycznych przyszła kolej na pretensje do malarstwa; wreszcie florety,szpady, rękawice bokserskie i laski wszelkiego rodzaju, gdyż wierny tradycjomówczesnych złotych młodzieńców, Albert uprawiał z wiele większš wytrwałociš niżokazał to przy muzyce i malarstwie, trzy sztuki dopełniajšce edukacji męskiej, to znaczyfechtunek, boks i walkę na kije a w opisanym pomieszczeniu przystosowanym doćwiczeń cielesnych brał lekcje od Grisiera, Cooksa i Karola Lecour.Umeblowanie tej szacownej sali stanowiły skrzynie z czasów Franciszka I, pełneporcelany chińskiej, waz japońskich, fajansów Lucca della Robii i półmisków BernardaPalissy, antyczne fotele, na których siadali może Henryk IV albo Sully, Ludwik XIII alboRichelieu dwa bowiem z nich ozdobione rzebionymi herbami: na lazurowym tle trzylilie Bourbońskie a nad nimi królewska korona pochodziły jeli nie z lamusów Luwru,to na pewno z jednego z królewskich zamków.Na tych fotelach barwy surowej i ciemnej leżały w nieładzie bogate i pstre tkaniny,ubarwione słońcem Persji, lub też arcydzieła kobiet z Kalkuty czy z Chandemagoru.Nie wiadomo, co tutaj robiły te tkaniny.Czekały, radujšc oko, przeznaczenia, którego nie znał sam ich właciciel, a czekajšcrozwietlały pokój złotawym i jedwabistym lnieniem.Na honorowym miejscu pysznił się fortepian z różanego drzewa dzieło Rollerai Blancheta. Fortepian ów, pasujšcy rozmiarami do naszych lilipucich salonów, taiłjednak w ciasnym i dwięcznym pudle całš orkiestrę, a uginał się pod stosami arcydziełBeethovena, Webera, Haydna, Mozarta, Porpory, i Gretry'ego.Poza tym wszędzie pod cianami, nad drzwiami, na suficie: szpady, sztylety,krysy, maczugi, topory, zbroje złocone, damasceńskie, inkrustowane; zielniki i rzadkieminerały, ptaki wypchane, otwierajšce do nieruchomego lotu purpurowe skrzydłai dzioby, których już nigdy nie miały zamknšć.Oczywicie Albert najbardziej tu przebywać lubił.Ale w dzień spotkania młodzieniec nasz, w wykwintnym negliżu, zainstalował się,aby wydawać rozkazy, w saloniku na parterze.Tu, na stole otoczonym sofš szerokš i miękkš, widniały wszelkie gatunki tytoniu: odjasnożółtego, petersburskiego, do czarnego synajskiego, poprzez maryland, portoricoi latakię złocšc się w fajansowych naczyniach o spękanej polewie, za jakimiprzepadajš Holendrzy.Obok, w szkatułach z aromatycznego drzewa, leżały uszykowane wedle wielkocii odmiany cygara: puros, regalia, hawańskie i manilskie.Na koniec w szafie otwartej na rocież oglšdać mogłe kolekcję fajek: niemieckie,tureckie o ustnikach z bursztynu, ozdobione koralem, nargile inkrustowane złotem i odługich cybuchach safianowych zwiniętych niby węże. Wszystko to czekało na zachceniealbo kaprys palacza.Albert sam czuwał, jak uładzono, a raczej rozkładano w artystycznym nieładzie teprzybory, które biesiadnik współczesny, wypiwszy kawę, kontemplować lubi poprzezobłoki dymu, co wydobywajšc się z ust ulatuje pod sufit długimi kaprynymi spiralami.Za kwadrans dziesišta wszedł lokaj.Był to stajenny piętnastoletni imieniem John, mówišcy jedynie po angielsku. Innegosługi Albert nie trzymał.Miał oczywicie zawsze do dyspozycji kucharza pałacowego, a w nadzwyczajnychokazjach ojciec oddawał mu na usługi swojego strzelca.Lokaj ów, cieszšcy się absolutnym zaufaniem młodego pana, położył włanie na stoleplik gazet, Albertowi za wręczył paczkę listów.Spojrzawszy z roztargnieniem na tę korespondencję rozmaitego rodzaju, Albertwybrał dwie perfumowane koperty, na których widniały litery krelone delikatnš rękš.Rozpieczętował je, a listy przeczytał z niejakš uwagš.Jakš drogš nadeszły te listy? zapytał.Jeden pocztš, a drugi przyniósł mi lokaj pani Danglars.Każ powiedzieć pani Danglars, że przyjmuję miejsce w jej loży... Zaczekaj,zaczekaj... Wstšpisz póniej do Róży i zawiadomisz jš, że skorzystam z zaproszenia:przyjdę do niej na kolację po Operze. Dostarczysz tam szeć butelek wyborowego wina:cypryjskie, malaga i xeres, a także beczułkę ostryg ostendzkich. Wemiesz je od Borela,tylko nie zapomnij powiedzieć, że to dla mnie.O której janie pan każe podać do stołu? A teraz która godzina?Za kwadrans dziesišta.Hm, punktualnie o pół do jedenastej. Debray może będzie musiał ić do biura...A zresztš... (Albert zajrzał do notatnika) na tę włanie godzinę zaprosiłemhrabiego. Dwudziesty pierwszy maja, pół do jedenastej rano, i chociaż nie bardzo jakow tę jego obietnicę wierzę, chcę być akuratny. Aha, nie wiesz przypadkiem, czy panihrabina już wstała?Jeli pan hrabia sobie życzy, dowiem się.Dobrze... i poprosisz, żeby przysłała mi trochę likierów, bo mój kredensik jużniepełny. Oznajmisz pani hrabinie, że będę miał zaszczyt odwiedzić jš około trzeciej i żepytam, czy pozwoli, bym przedstawił jej kogo.Lokaj wyszedł.Albert rzucił się na sofę, rozdarł opaski paru dzienników, spojrzał na programspektakli, skrzywił się, tego bowiem dnia dawano operę, a nie balet, jšł szukać na próżnow ogłoszeniach perfumiarzy pasty do zębów, którš mu zachwalano, i ciskajšc precz,jednš po drugiej, najpopularniejsze gazety paryskie, ziewał na całe gardło.Doprawdy, te gazety robiš się coraz nudniejsze mruczał.W tymże momencie przed drzwiami zatrzymał się wolant, a po chwili wszedł lokaji oznajmił pana Lucjana Debray.Zjawił się młodzieniec jasnowłosy, wysoki, blady. Z szarych jego oczu przebijałapewnoć siebie, a z wšskich warg chłód. Miał na sobie frak błękitny ze złotymicyzelowanymi guzami i biały halsztuk. Na jedwabnej tasiemce wisiał monokl w oprawieszylkretowej, który udawało mu się czasem, dzięki wysiłkom mięni policzka, utrzymaćw oczodole. Wkroczył z minš na poły urzędowš, nie umiechnšwszy się i nic niepowiedziawszy.A, jak się masz, Lucjanie, jak się masz! ozwał się Albert. Przerażasz mnieswojš punktualnociš. Bo to i więcej niż punktualnoć! Spodziewałem się, że przyjdzieszostatni, a ty jeste już za pięć dziesišta, chociaż ostateczny termin wyznaczyłem na pół dojedenastej. Cuda, cuda! A... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl