10298, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bruno Schulz: Republika Marze�Bruno SchulzRepublika Marze�Tu na warszawskim bruku, w te dni zgie�kliwe, p�omienne i osza�amiaj�ce,przenosz� si� my�l� do dalekiego miasta mych marze�, wzbijam si� wzrokiemponad ten kraj niski, rozleg�y i fa�dzisty, jak p�aszcz Boga zrzuconykolorow� p�acht� u prog�w nieba. Bo kraj ten ca�y podk�ada si� niebu, trzymaje na sobie, kolorowo sklepione, wielokrotne, pe�ne kru�gank�w, trifori�w,r�yc i okien na wieczno��. Kraj ten wrasta rok za rokiem w niebo, wst�pujew zorze, przeaniela si� ca�y w refleksach wielkiej atmosfery.Tam gdzie mapa kraju staje si� ju� bardzo po�udniowa, p�owa od s�o�ca,pociemnia�a i spalona od pog�d lata, jak gruszka dojrza�a � tam le�y ona,jak kot w s�o�cu � ta wybrana kraina, ta prowincja osobliwa, to miastojedyne na �wiecie. Daremnie m�wi� o tym profanom! Daremnie t�umaczy�, �e tymd�ugim falistym j�zykiem ziemi, kt�rym dyszy ten kraj w skwarze lata, tymkanikularnym przyl�dkiem ku Po�udniowi, t� odnog� wsuni�t� samotnie mi�dzysmag�e w�gierskie winnice � oddziela si� ten partykularz od zespo�u krainy iidzie samopas, w pojedynk�, nie wypr�bowan� drog�, pr�buje na w�asn� r�k�by� �wiatem. Miasto to i kraina zamkn�y si� w samowystarczalny mikrokosmos,zainstalowa�y si� na w�asne ryzyko na samym brzegu wieczno�ci.Ogr�dki przedmiejskie stoj� jakby na kraw�dzi �wiata i patrz� poprzezparkany w niesko�czono�� anonimowej r�wniny. Tu� za rogatkami mapa krajustaje si� bezimienna i kosmiczna, jak Kanaan. Nad tym skrawiem ziemi w�skimi straconym otworzy�o si� raz jeszcze niebo g��bsze i rozleglejsze ni� gdzieindziej, niebo ogromne, jak kopu�a, wielopi�trowe i ch�on�ce, pe�neniedoko�czonych fresk�w i improwizacyj, lec�cych draperyj i gwa�townychwniebowst�pie�.Jak to wyrazi�? Gdy inne miasta rozwin�y si� w ekonomik�, wyros�y w cyfrystatystyczne, w liczebno�� � miasto nasze zst�pi�o w esencjonalno��. Tu niedzieje si� nic na darmo, nic nie zdarza si� bez g��bokiego sensu i bezpremedytacji. Tu zdarzenia nie s� efemerycznym fantomem na powierzchni, tumaj� one korzenie w g��b rzeczy i si�gaj� istoty. Tu rozstrzyga si� co�ka�dej chwili, egzemplarycznie i po wszystkie czasy. Tu dziej� si� wszystkiesprawy raz jeden tylko i nieodwo�alnie. Dlatego jest tak wielka powaga,g��boki akcent, smutek na tym, co si� tu zdarza.Teraz na przyk�ad podw�rza ton� w pokrzywach i chwastach, szopy i kom�rkikrzywe i omszone zapadaj� po pachy w ogromne �opuchy spi�trzone a� po okapygontowych dach�w. Miasto stoi pod znakiem zielska, dzikiej, �arliwej,fanatycznej wegetacji, wystrzelaj�cej tani� i lich� zielenin�, truj�c�,zjadliw� i paso�ytnicz�. To zielsko pali si� za�egni�te s�o�cem, tchawkili�ci dysz� p�onon�cym chlorofilem � armie pokrzyw, wybuja�e i �ar�oczne,po�eraj� kultury kwiatowe, wdzieraj� si� do ogrod�w, zarastaj� przez noctylne nie dozorowane �ciany dom�w i stod�, pleni� si� w rowachprzydro�nych. Rzecz dziwna, jaka witalno�� op�ta�cza, daremna inieproduktywna tkwi w tej �arliwej odrobinie zielonej substancji, w tymderywacie s�o�ca i wody gruntowej. Z szczypty chlorofilu wyprowadza,rozbudowuje ona w po�arze tych dni t� tkank� wybuja�� i pust�, mi�kiszzielony, rozp�odzony stokrotnie na miliony blach listnych, prze�wietlonychzielono i po�y�kowanych, prze�wiecaj�cych wodnist�, wegetatywn� krwi�zieln�, omszonych i w�ochatych, o zapachu ostrym, chwastowym i polnym.W tych dniach tylne okno magazynu sklepowego wychodz�ce na podw�rze stawa�osi� �lepe od zielonego bielma, pe�ne zielonych l�nie�, listnych refleks�w,bibulastych �opot�w, faluj�cych p�at�w zieleni, monstrualnych wybuja�o�citej podw�rzowej, potwornej abundancji. Schodz�c w g��boki cie�, magazynkartkowa� si� migotliwie wszystkimi odcieniami zieleni, zielone refleksyrozchodzi�y si� w nim falisto przez ca�� g��boko�� sklepienia, jak wszumi�cym lesie.Jak w stuletni sen zapada�o miasto w t� wybuja�o��, nieprzytomne od po�aru,og�uszone blaskiem, i spa�o stokrotnie oprz�dzone paj�czyn�, zaro�ni�tezielskiem, zdyszane i puste. W pokojach zielonych od powoju na oknach,podwodnych i m�tnych, jak na dnie starej butelki dogorywa�y plemiona much nazawsze uwi�zione i zamkni�te w bolesnej agonii, rozprowadzonej w monotonne irozwlek�e lamenty, w buczenie gniewne i �a�osne. Z wolna gromadzi�o w sobieokno ca�� t� koronkow� rozpr�szon� faun� na ostatni przed�miertny pobyt:ogromne d�ugonogie komary, kt�re d�ugo opukiwa�y �ciany cich� wibracj�b��dnych lot�w, zanim wyl�dowa�y ju� ostatecznie na szybach nieruchome imartwe, ca�e drzewo genealogiczne much i insekt�w wyros�e w tym oknie,rozga��zione powoln� w�dr�wk� po szybach, rozmno�one pokolenia tychmisternych skrzydlaczy, b��kitnych, metalicznych i szklanych.Na wystawach sklepowych �opoc� cicho w gor�cym powiewie wielkie, jasne,�lepe markizy i p�on� w blasku pasiasto i falisto. Martwy sezon panoszy si�na pustych placach, na wymiecionych przez wiatr ulicach. Dalekie horyzontywezbrane ogrodami stoj� w blasku nieba, ol�nione i nieprzytomne, jak gdybydopiero co zlecia�y ogromn�, jaskraw� p�acht� z pustkowi niebieskich �jasne, p�on�ce, poszarpane od lotu � i za chwil� ju� zu�yte, czekaj� na nowy�adunek blasku, w kt�rym si� odnawiaj�.W te dni c� robi�, dok�d uciec od �aru, od ci�kiego snu, kt�ry si� walizmor� na piersi w gor�cej godzinie po�udnia? W te dni, bywa�o, matkawynajmowa�a pow�z i wyje�d�ali�my wszyscy st�oczeni w jego czarnym pudle �subiekci na ko�le z tobo�kami, lub uczepieni resor�w � za miasto, na�G�rk�. Wje�d�ali�my w pag�rkowaty, falisty krajobraz. Kareta d�ugogramoli�a si� samotnie w upale mi�dzy garbami p�l, ryj�c si� w z�otym igor�cym pyle go�ci�ca.Grzbiety koni nat�a�y si� wypuk�o, l�ni�ce zady k��bi�y si� pracowicie,otrzepywane co chwil� przez puszyste uderzenia chwost�w. Obr�cze toczy�y si�powoli, kwil�c na osiach. Landara mija�a p�askie pastwiska zasianekretowiskami, w�r�d kt�rych rozk�ada�y si� szeroko krowy � rosochate irogate � ogromne nieforemne buk�aki pe�ne gnat�w, s�k�w i sterczyn. Le�a�ymonumentalnie, jak kurhany, w spokojnym ich spojrzeniu odbija�y si� dalekie,p�yn�ce horyzonty.Zatrzymywali�my si� wreszcie na �G�rce�, przy karczmie murowanej iszerokiej. Sta�a samotnie na dziale w�d, odcinaj�c si� na niebie roz�o�ystymdachem, na wynios�ej granicy dw�ch opadaj�cych po�aci. Konie dobija�y ztrudem do wysokiej kraw�dzi, ustawa�y same w zamy�leniu, jakby na rogatcedziel�cej dwa �wiaty. Za t� rogatk� otwiera� si� widok na rozleg�ykrajobraz, poci�ty go�ci�cami, wyblak�y i opalizuj�cy jak blady gobelin,owiany ogromnym powietrzem, b��kitnym i pustym. Powiew wstawa� z tejdalekiej, falistej r�wniny, podnosi� koniom grzywy na karkach i p�yn�� podniebem wysokim i czystym.Tu zatrzymywali�my si� na noc, albo te� ojciec dawa� znak i wje�d�ali�my wten kraj rozleg�y, jak mapa, rozga��ziony szeroko go�ci�cami. Przed nami nadalekich i kr�tych drogach posuwa�y si� ledwie widoczne w tym oddaleniupowozy, kt�re nas wyprzedzi�y. Ci�gn�y jasnym go�ci�cem w�r�d czere�niwprost do ma�ego jeszcze w�wczas zdrojowiska przytulonego w w�skiej lesistejdolinie pe�nej �r�dlanych szmer�w, ciekn�cej wody i listnych szelest�w.W tych dniach dalekich powzi�li�my po raz pierwszy z kolegami ow� my�lniemo�liw� i absurdaln�, a�eby pow�drowa� jeszcze dalej, poza zdrojowisko, wkraj ju� niczyj i bo�y, w pogranicze sporne i neutralne, gdzie gubi�y si�rubie�e pa�stw, a r�a wiatr�w wirowa�a b��dnie pod niebem wysokimspi�trzonym. Tam chcieli�my si� osza�cowa�, uniezale�ni� od doros�ych, wyj��zupe�nie poza obr�b ich sfery, proklamowa� republik� m�odych. Tu mieli�myukonstytuowa� prawodawstwo nowe i niezale�ne, wznie�� now� hierarchi� miar iwarto�ci. Mia�o to by� �ycie pod znakiem poezji i przygody, nieustannychol�nie� i zadziwie�. Zdawa�o si� nam, �e trzeba tylko rozsun�� bariery igranice konwenans�w, stare �o�yska, w kt�re uj�ty by� bieg spraw ludzkich,a�eby w �ycie nasze w�ama� si� �ywio�, wielki zalew nieprzewidzianego,pow�d� romantycznych przyg�d i fabu�.Chcieli�my podda� nasze �ycie temu strumieniowi fabulizuj�cego �ywio�u,natchnionemu przyp�ywowi dziej�w i zdarze� i da� si� ponie�� tym wezbranymfalom, bezwolni i jemu tylko oddani. Duch natury by� w gruncie rzeczywielkim bajarzem. Z jej sedna wyp�ywa�a niewstrzymanym strumieniem swadafabu� i powie�ci, romans�w i epopei. Ca�a wielka atmosfera pe�na by�at�ocz�cych si� w�tk�w fabularnych. Trzeba by�o tylko nastawi� sid�a podniebem pe�nym fantom�w, wbi� pal, graj�cy na wietrze, a ju� trzepota�ydooko�a wierzcho�ka z�owione strz�py powie�ci.Postanowili�my sta� si� samowystarczalni, stworzy� now� zasad� �ycia,ustanowi� now� er�, jeszcze raz ukonstytuowa� �wiat na ma�� skal� wprawdzie,dla nas tylko, ale pod�ug naszego gustu i upodobania.Mia�a to by� forteca, blockhaus, ufortyfikowana plac�wka opanowuj�ca okolic�� na wp� twierdza, na wp� teatr, na wp� laboratorium wizyjne. Ca�a naturamia�a by� wprz�gni�ta w jego orbit�. Jak u Szekspira, teatr ten wybiega� wnatur�, niczym nie odgraniczony, wrastaj�cy w rzeczywisto��, bior�cy wsiebie impulsy i natchnienie z wszystkich �ywio��w, faluj�cy z wielkimiprzyp�ywami i odp�ywami naturalnych obieg�w. Tu mia� by� punkt w�z�owywszystkich proces�w przebiegaj...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]