10346, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LESŁAW FURMAGARzeka bez brzegówWydawnictwo Tower PressGdańsk 2001Copyright by Lesław Furmaga4Maniula patrzy w bulaj, za którym w pomroce odpływajš wiatła miasta. Hańczarozmazujecierkš na ceracie resztki piwa, popiół i zmieszany z koniakiem jarzębiak.Giń, Maniula, bo cię skrzywdzę trupem tej butelki powiada Hańcza.Maniula podnosi powieki z wysiłkiem, jakby każda ważyła więcej niż on sam, macabutelkina stoliku, znajduje, na pół lepo, bršzowoczerwonawš, walczy przy pomocy metalu wdrzwiach z jej kapslem.Maniula, ale masz pysk skuty, bój się Boga.Maniula kołysze się na szeroko rozstawionych nogach, trzyma oburšcz butelkę piwa jakflet, liże jej główkę, patrzy na Hańczę, miętosi w mokrych ustach słowa:Jak ja ciebie kocham, mistrzuniu...Za otwartymi na ocież drzwiami w wšskim korytarzu rwetes, szuranie, fruwajš soczystewišzanki. Do kabiny zaglšda bosman z pokładu, siada na krzele, Hańcza od nowajedzicierkš po ceracie. Bosman bierze papierosa ze stołu.Denat? pyta wskazujšc na Maniulę.Skuł się, musieli do mesy zanieć orła na odprawę, sam nie poradził. Maniula, zostawpiwo, bo zabiję, jak psa.Maniula stawia butelkę na stole, krzywo stawia, butelka przewraca się, z otworu pełzniebiała piana, za niš ckliwo pachnšcy płyn. Piwo znowu zalewa ceratę, moczy zwiędłe, niewstawione do wody, w słoiku po kiszonych ogórkach, godziki. W bulaju migoczš żółtewiatła, podrywajš się, odpływajš z powrotem do kraju. Statek zbliża się do portowychgłówek.Jakub Hańcza w drelichowych portkach i flanelowej koszuli walczy raz jeszcze z brudnšceratš, po czym rzuca w kšt przesiškniętš alkoholem cierkę. Spoglšda na zegarek,wycieraręce o spodnie, skrela w kalendarzu pierwszy dewizowy dzień, pierwszy dzień rejsu.Maniulaszuka pod stołem butelki, znajduje czerwone godziki, podnosi je, otrzepuje z piwa.Zniszczyli moje kwiaty zawodzi płaczliwie, zabiera bukiet i butelkę, celuje sobš wdrzwi, znika za zakrętem wšskiego korytarza.Po szotach pełza wibracja, rozłazi się na płaszczyznach, wypełnia atmosferę, staje sięczym, co już nie da o sobie zapomnieć. W kadłub stuka lodowa kra, sunie wzdłuż burt,chrobocze.Za bulajem miga zielone wiatło i dziób kłania się pierwszej fali, przepada w dół iwędrujedo góry. Stłoczone w kšcie butelki stuknęły opustoszałymi brzuchami, bosman z pokładuposzedł do góry i zrobiło się cicho. Hańcza spojrzał na kalendarz z blond lalš o nagichpiersiach, pod którš krzywym krzyżykiem skrelony był jeden dzień.Godziki przyniosła wczoraj żona Maniuli. Maniula wyrzucił na tę noc z kabiny koleżkę.Koleżka Maniuli, kawaler, skuł twarz w barze nad kanałem i przyprowadził na statekprzelotneszczęcie, odkryte przy sšsiednim stoliku, mimo pónej pory gotowe jeszcze pożegnaćmarynarza. Maniula z żonš przeniósł się więc do kabiny mistrzów, wówczas jeszczepustej.Zabrał butelkę i te czerwone godziki. Potem żona odjechała ostatnim pocišgiem bezprzesiadki,a Maniula został u mistrzów, bo w jego kabinie, kto otworzył drzwi, widział na foteluseledynowy sweterek, nylonowe pończoszki i co jeszcze wiadczšce, że koleżka jestnadalzajęty. Tuż przed podniesieniem trapu, ci, którzy stali na korytarzu, widzieli dziewczynęzpokanym zawiništkiem za ten trud której już bardzo się spieszyło.Hańcza wycišgnšł z kšta marynarski worek, rozwišzał sznur i poczšł wyjmowaćrekwizytyrybackiego wygnania na te sto osiemdziesišt dni. Grube kalesony, pokany sweter,roboczyfartuch, gumowe buty, flanelowe koszule, tropikalne spodnie, białe dżokejki z welonamichronišcymi przed prostopadłymi promieniami słońca. Układał ekwipunek w szafce,mylami5był na brzegu. Gdyby go zapytać, nie wiedziałby pewnie, dlaczego tak żyje. Kiedy, gdynadsadzawkš budował tratwy i pływał na drugi brzeg glinianki, umylił sobie morze, potemzapomniało tym. Minęły lata, zdał maturę, rozpoczšł studia inżynieryjne. W domu akademickimpowiesił fotografię dziewczyny z sterczšcym biustem.Hańcza, zdejm tę fotografię, bo uršga naszej rzeczywistoci powiedziałprzewodniczšcy,ale Hańcza gadaj zdrów obrazek wisiał dalej. Portki uszył sobie wšskie i krótkie,zebrałasię organizacja i jego spodnie razem z fotografiš dziewczyny stały się tematem nie ladanarady. Obcoklasowy amerykanizm zasiewa! Kazali zdjšć wšskie, przykrótkawe portki.Portki na tyłku moja osobista sprawa powiedział Hańcza do przewodniczšcego iobrazamoralnoci działa się nadal.Pewnego dnia wyszło na jaw, że Celina, koleżanka z drugiego roku, nie z robotniczejłódzkiejrodziny, jak napisała w życiorysie, tylko córka rejenta, z miasta widra. Była nowanarada.Uniósł się Hańcza, nagadał rzeczy nieprzyjemnych. Skandal wybuchł, Celina została.Cisza panowała w pokoju, kiedy Jakub wyjmował z drzewa pineski zdejmujšc fotografięswojej dziewczyny. Łaził tydzień po miecie, roboty szukał, znalazł w porcie. W bazieżywcaprzy nawozie zawsze mało ršk do pracy. W lecie smród wbijał się w skórę i ani mydłem,aniszczotkš nie było go jak przepędzić. Ładował Jakub nawóz na wagony i mylał owiecie,który go otaczał. Mylał Jakub o przewodniczšcym, który wypinał pier, puszył się jakpaw ipowiadał, że socjalizm wyssał z matczynej piersi.Mylał Jakub o Celinie, która kiedy, już po wszystkim, oparła się o niego kršgłymbiodremw kolejce po salceson w sklepie niedaleko akademika, gdzie jš przypadkowo spotkał.Zaprosiła Hańczę do domu na parówki, które przysłała jej wdowa po rejencie z miastawidra,posłała łóżko białš pocielš, chciała zaprezentować swojš wdzięcznoć i może nie tylkowdzięcznoć. Hańcza po robocie w porcie mierdział akurat nawozem, więc zjadłparówki iposzedł spać do robotniczego hotelu przy portowym kanale. Mylał wówczas Hańcza,co tojest dookoła niego. Życie odpowiadał sam sobie życie, nic więcej.Starał się na studia wieczorowe, ale robota w porcie na bazie żywca żadna chemia, więcgonie przyjęli. Potem zaczepił ręce w rybackim przedsiębiorstwie, jedził na elektrycznychwózkach, rozwoził beczki ze ledziami lub solš. Po dwóch latach awansował nabrygadzistę.Było już nie tylko co do gęby włożyć, ale i na pokój kštem u stoczniowej rodzinystarczałopieniędzy. Dostał się wreszcie na wieczorówkę.Kiedy otrzymał dyplom, naród oddawał obligację wielkiej pożyczki. Powiało prawdš odWarszawy, tu i tam na taczkach robotnicy wywozili kacyków. Będziemy przyszłoćbudowaćpo leninowsku, bez kultu jednostki i klik, sprawiedliwie każdemu według pracy. Nichżyje polski padziernik! Hańcza wtedy został kierownikiem działu w przedsiębiorstwie.Kiedy inni rzucali legitymacje, wstšpił do partii. Co go ujęło w tej odnowie. Wšskichportekjuż nie nosił, ale to i tamto nie podobało mu się cišgle. Jakub, uspokój ty się, krzywdyludzkiejuż załatwione, pomyl o sobie, ożeniłby się powiadali koledzy. Upatrzyła go sobiePaulina, sekretarka kierownika innego działu. A to niadanko w pergaminowym papierzedostał,a to buziaka wieczorem lub całš Paulę aż do rana, kiedy tylko chciał. Inni oglšdali się zajej urodš, byleby uszczknšć co z tego kršgło toczonego szczęcia, ale Paulina niewidziałanikogo poza Hańczš, biłaby ze złoci, gdyby kto zaproponował jej przygodę. No iHańczaułożył sobie życie po raz pierwszy.Gdzie utknšć te swetry? myli Jakub miętoszšc w rękach dwa olbrzymie wełnianekłęby.Chwilę przyglšda się im uważnie, po czym starannie układa obok gumowych butów ibiałychdżokejek z welonami. Próbuje zamknšć szafkę. Oczywicie na próżno. Wywalawszystkojednym ruchem na podłogę.Szczęknšł zamek, w progu stanšł Maniula w rozpiętej do pępka koszuli, boso z butelkšpiwa w ręce.6Kwiaty zostawiłem, mistrzuniu, oddaj kwiaty, do pani kurwy nędzy.W kabinie Maniuli, naprzeciw, nie było już seledynowego sweterka, nikt też nie usiłowałwycierać ceraty. Mokre, pergaminowe papiery, zmięte koce, turlajšce się butelki. Ludziesiedzieligdzie się da, przed nimi w szklankach wódka, każdy trzymał butelkę piwa na zakšskę,no i między szotami ciele się mowa. Na wyrost mowa, desperacka, przed wygnaniemna testo osiemdziesišt dni.Rozumiesz, tę pannę ja pierwszy naraiłem, ale puciłem, niech idzie matka do dzieci...O burty trze się kra, stuka, chrobocze, z hajpresów dmie goršce powietrze.Tę rudš, wiecie, ja pierwszy... cycki ma jak wińskie ryjki, spiczaste, klasa, gryzłe?...Dzień wstaje taki jak poprzedni, leci piwko, piwko dobre na wszystko, rozpuszczasuchoćw ustach, rozmiękcza kamienie pod czaszkami. Tu i tam kršżš butelki jarzębiaku iczystej zaluminiowym kapslem. Maniula, bardziej mokry niż wczoraj, balansuje na przechyłachstatku.Mistrzuniu, co się patrzysz, zapalimy po amerykańsku? zatacza się, wycišga zkieszenipaczkę Pall Malli, rozdziera opakowanie nieporadnie, w poprzek, drze czerwony papier,papierosywypadajš na podłogę. W kabinie duszno, z otwartych bulajów wpada nieco mrozu.Steward wali w gong na obiad. Otwarto mesę oficerskš. Wieczorem tu i tam dzwoniszkło,niedobitki suszš przedostatnie butelki, większoć uwaliła się w kojach i ledwo dyszy.Wieczoremkanał, w bulajach błyskajš neonowe napisy: Zerssen, Zerssen and co.Maniula, kup kartki!Pożycz dolara na znaczki!Pożycz dewizę, moczyryju...Kto wycišga przemyconego funta, inny pięćdziesišt fenigów, zielonego dolara.Kup dwie kartki i Sterna, orzechy w czekoladzie za resztę. Statek podnosi się i opadaw luzach, potem włazi pod pierwszy wielki most. Malejš reklamowe napisy Zerssenandco Tu i tam stukajš jeszcze butelki, kršży szkło, ale pijany wid topnieje jak nieg, kiedystajesię ciepło. Pilot zabrał kartki do kraju i wysiadł na lšd. Statek idzie ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]