10355, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie�miertelnyz Oxamiros�aw piotrjab�o�skiwydawnictwoGLOB1987S�o�ce przewali�o si� na drug� stron� niebai poprzez wp�przymkni�te, opuchni�te powiekizm�czonych oczu widzia� je jako rozmazan� bar-wn� plam� k�uj�c� swymi promieniami po-wierzchni� planety i jego � Roda � zagubionegow�r�d pustyni.Jecha� ju� trzeci dzie� prawie bez przerwy,je�li nie liczy� kr�tkich postoj�w, w czasie kt�-rych uzupe�nia� paliwo z topniej�cych w zastrasza-j�cym tempie zapas�w. Jego drog� znaczy�y po-rzucone na piasku zielone, blaszane kanistry, pu-szki po napojach i termosy. Je�� stara� si� podczasjazdy, cho� ju� wiele razy przygryz� sobie bole�niej�zyk podczas dzikich skok�w jeepa na pustyn-nych wydmach. Spieszy� si�, bo czu�, �e Kraft nieb�dzie czeka� d�u�ej, ni� wymagaj� tego przepisy.Kraft!Odruchowo zacisn�� mocniej d�onie nakierownicy, a� zbiela�y kostki nadgarstka. Samobrzmienie wypowiedzianego w my�lach nazwiskabudzi�o w nim obrzydzenie i nienawi��.Musi zd��y�, musi!Cho�by po to, by zobaczy� grymas zawoduna pogardliwie wygi�tych ustach tamtego. Jakwtedy, gdy w ostatniej chwili dotar� do statkuz kosmicznego oparzeliska, a przestrze� wok�nich zak��cona by�a przez kolapsuj�cego w odle-g�o�ci p� parseka Czarnego Kar�a.A Nelly...Zmru�one oczy bola�y coraz bardziej. Czu�ich pieczenie, a po policzkach, ��obi�c sobie dro-g�^ w pokrywaj�cym je kurzu, p�yn�y bezg�o�nie�zy. Odruchowo co jaki� czas ociera� twarz wierz-chem d�oni, rozmazuj�c rudy osad, kt�ry schn�cna wietrze pokrywa� sk�r� gipsow� pow�ok�, na-daj�c mu wygl�d starego Indianina. W z�bach,cho� nie otwiera� ust, zgrzyta� kwarcowy py�.Chwilami zatraca� poczucie rzeczywisto�ci,zapomina�, gdzie jest i dok�d jedzie. Czasem by�nawet bliski u�ni�cia, tak jak dzi� nad ranem, gdyzasn�� nad kierownic�, a teren�wka pozbawionajego woli kr�ci�a si� po piaskach; je�d��c na ma-�ych obrotach i wyrysowuj�c ko�ami dziwnekszta�ty, tworzy�a w tych niego�cinnych stronachfili� p�askowy�u Nazca. Podda� si� na kilka go-dzin, cho� wiedzia�, �e ten odpoczynek, ta chwilaz�udnego spokoju i wytchnienia mo�e by� r�wno-znaczna z samob�jstwem.Wschodz�ce s�o�ce obudzi�o go z kr�tkie-go, m�cz�cego snu. Podni�s� si� niech�tnie i pow-l�k� na ty� samochodu, czepiaj�c si� jego burtyjak �lepiec. Zdj�� ze stela�a kolejny kanister, od-8kr�ci� korek wlewu i s�uchaj�c cichego bulgotu,z jakim benzyna wlewa�a si� do baku jeepa, stara�si� nie my�le� o niczym.Cichy szelest rozp�yn�� si� w powietrzu,lecz Rod sta� nadal nie zauwa�aj�c zmiany. Wre-szcie opami�ta� si�, potrz�sn�� kanistrem i stwier-dziwszy, �e jest pusty, cisn�� go za siebie. Zakr�-ci� korek wlewu i policzy� pozosta�e zbiorniki.Pi��. Sprawdzi�, czy s� dobrze zamocowane. Ro-bi� to wszystko z przesadnym spokojem, mechani-cznie. Wykonywa� czynno�ci. Porusza� si�. Ist-nia�.Jeszcze istnia�.Przeszed� na prz�d teren�wki. Powoli.niezgrabnie wdrapa� si� na mask� i wytar� szyb�z pokrywaj�cego j� py�u, potem ze�lizgn�� si� naziemi� i wy��czy� niepotrzebnie �wiec�ce si� odnocy reflektory. Przytrzymuj�c si� r�kami kierow-nicy i burty, wci�gn�� si� z wysi�kiem na fotel kie-rowcy. Bezmy�lnie pstrykn�� palcem w ma�� bu-sol�, a� rozta�czy�a si� jej wskaz�wka, a potempopatrzy� na martwe zegary. Jeszcze wczoraj za-klei� je kawa�kiem ta�my izolacyjnej, �eby niezwariowa� od przeliczanych ci�gle mil i potrzeb-nych do ich przebycia litr�w paliwa.Wyliczy� sobie, �e jest bardziej ekonomicz-nie umrze� raz, gdy przekona si�, i� nie zd��y�i Kraft wystartowa� bez niego, ni� zdycha� ze stra-chu ca�� drog�, trz�s�c si� nad ka�dym yardemtrasy. Pozostawia� sobie luksus pozornej beztros-ki do chwili, gdy ostatni raz nape�ni bak jeepa.Wtedy zerwie ta�my zakrywaj�ce licznik mili wska�nik poziomu paliwa � i zacznie umie-ra�.Ze zm�czenia nie chcia�o mu si� je��, alezmusi� si� do tego, zadaj�c gwa�t w�asnemu orga-nizmowi, wed�ug zasady, i� dok�d istnieje nadzie-ja, nale�y zachowywa� si� normalnie. Si�gn�� potermos i stwierdzi�, �e ju� nie ma �adnego.Westchn�� i otworzy� puszk� coli. Gazowany na-p�j wystrzeli� fontann� spod wieczka, wy�adowu-j�c zmagazynowan� energi� tysi�cznych wstrz�-s�w jeepa, ale Rod nawet nie spojrza� na zalan�lepkim p�ynem bluz�. Odczeka�, a� piana si�uspokoi i pi� d�ugimi �ykami. Potem rzuci� pust�puszk� na piasek i wytar� lepi�ce si� palce o spod-nie kombinezonu. M�g� w�a�ciwie ju� jecha�, alejeszcze zwleka�, cho� sam nie wiedzia� dlaczego.Przecie� �pieszy� si�. Limitowa� go zar�wno czas,jak i przestrze� oraz zapasy. Podni�s� si� i usiad�na oparciu fotela zwr�cony twarz� do ty�u wozu.Patrzy� na pustyni� poznaczon� �ladami opon po-zostawionymi przez jego jeepa w czasie somnam-bulicznej jazdy nocnej.� Roddie! � wo�a�a do niego matka, gdyz kawa�kiem kredy czy zwyk�ej ceg�y czo�ga� si�na brzuchu po betonowej p�ycie nieczynnego lot-niska granicz�cego z ich osiedlem i wymalowywa�10cudaczne esy-floresy. � Przesta� malowa� te dzi-wol�gi! Niszczysz ubranie!Przychodzi�a po niego, chocia� ucieka�w najdalszy k�t pi�ciokilometrowego pasa starto-wego, i bior�c za r�k�, prowadzi�a go do domu.A on szed� ca�y. czas bokiem i obraca� si� co chwi-la, by jeszcze raz rzuci� okiem na swe dzie�oi w dzieci�cej duszy prze�ywa� tragedi� i b�l por�-wnywalny jedynie z dramatem odci�gni�tego si��od sztalug Rembrandta.�aja�a go �agodnie przez ca�� d�ug� drog�do domu, wypominaj�c ubranka, w kt�rych podw�ch tygodniach chodzenia, a raczej czo�ganiasi�, wyciera� dziury na �okciach i kolanach.Nie mniejsz� tragedi� prze�ywa�, gdy pa-da� deszcz. Wiedzia�, �e na nast�pny dzie� nie zo-stanie nic, lub prawie nic, z jego dzie�a. W takichdniach stawa� przed oknem i p�aka�, a gdy passtartowy wysycha�, wymyka� si� z domu i zaczyna�wszystko od pocz�tku.Zdawa�o mu si�, �e podczas powrot�wz lotniska matka nigdy nie patrzy�a na niego; sz�aprzed siebie z podniesion� g�ow� i m�wi�a mono-tonnym g�osem. Zawsze to samo. A on z do�u,gdy ju� przesta� si� obraca�, bo straci� swoje ma-lowid�o z oczu, widzia� tylko jej poruszaj�cy si�podbr�dek. Raz popatrzy�a mu w oczy.� Roddie � powiedzia�a � p�jdziemydzi� do lekarza.UNic nie odpowiedzia�. Wzi�a go za r�k�i poszli.Pami�ta siwego staruszka, kt�ry mu da�ca�y plik kartek, a tak�e ogromne pud�o koloro-wych kredek, i zach�ca� do malowania. �al muby�o starszego, dobrego pana, �e si� nim tak przej-muje, ale nie mia� ochoty rysowa�. Papier by� zbytbia�y i czysty, nie trzeba by�o z niego pracowiciezdmuchiwa� czy usuwa� piasku, kredki by�y �liskiei nieprzyjemnie g�adkie, a siedzie� musia� przedbiurkiem tak sterylnie b�yszcz�cym, �e mu ciarkipo grzbiecie chodzi�y, gdy na nie patrzy�.� Zdaje si�, �e nasz artysta mo�e tworzy�tylko w plenerze!� za�artowa� lekarz i zacz�� si�nad czym� naradza� z matk�, a Rod machaj�c no-gami przesta� na nich zwa�a�. Chcia� jak najpr�-dzej wr�ci� na nieczynne lotnisko.I gdy pewnego dnia przyszed� tam, ju�z oddali dostrzeg� ze zdziwieniem jak�� obc� po-sta� � ten kto� przechadza� si� depcz�c i jedno-cze�nie ogl�daj�c jego rysunki. Podszed� powoli,st�paj�c noga za nog�, a� pozna�, �e to �w staru-szek od kredek i papieru.� Rysuj, rysuj � powiedzia� na powitanielekarz. � Wpad�em tylko na chwil� do twojejpracowni, bo u mnie nie chcia�e� nic stworzy�!Rod czu� si� skr�powany obecno�ci� star-szego pana, ale gdy tylko przykl�k�, a potem po-�o�y� si� na brzuchu i wyci�gn�wszy z kieszeni12nieforemny kawa� ceg�y zacz�� rysowa�, to zapo-mnia� o wszystkim � o domu, matce, siwow�o-sym panu.Przypomnia� sobie o nim dopiero w po�ud-nie, a raczej to tamten zwr�ci� na siebie uwag�Roda.� Chod�, Roddie � powiedzia� � przy-rzek�em twojej matce, �e dzisiaj ja ci� przyprowa-dz� na lunch.Poszli razem, a w domu we tr�jk� zasiedlido sto�u. Matka m�wi�a przez ca�y czas do go�cia�panie profesorze", a Rod nazywa� go Benem, botak m�wi�o si� w domu o ojcu. Wtedy po raz osta-tni widzia� siwego profesora i od jego wizyty matkaprzesta�a �aja� Roda i zabrania� mu malowania.Ale nied�ugo potem do domu obok spro-wadzi� si� Kraft ze swymi rodzicami i wszystkouleg�o zmianie.Kraft.Co za obmierz�e, odstr�czaj�ce nazwisko.Sycz�ce jak w��, chocia� nie ma w nim ani jedne-go es, skrz�ce si� nieprzyjemnymi d�wi�kami,k�uj�ce skojarzeniami. Kraft. Si�a.Popatrzy� jeszcze raz na pustyni�, gotuj�csi� do wyruszenia w drog�. Wodzi� oczami wzd�u�skomplikowanych linii wyznaczonych bie�nikamiopon. Czy naprawd� spa� tej nocy za kierownic�?Mo�e tylko mu si� tak zdawa�o, a w rzeczywisto�-ci uleg� dziwnemu atakowi swojej dawnej, dzie-ci�cej manii?13Zsun�� si� na siedzenie i w��czy� silnik.Nie�miertelny Tavernier, z kt�rym rozsta� si�przed trzema dniami i kt�ry boi si� ko�ca wszech-�wiata, m�wi� mu przecie�, �e wszystko si� zmie-nia i tylko nienawi�� jest sta�a.A on nienawidzi Krafta! I dlatego musiwr�ci�, musi zobaczy� jego i Nelly...Ruszy� z miejsca gwa�townie, a� piasekprysn�� spod k�, a jeepem rzuci�o w bok na naj-bli�szej wydmie.To by�o rano. A teraz mia� w piek�cychoczach obraz czerwonego s�o�ca i sam nie wie-dzia�, czy jest ono czerwone od jego przekrwio-nych spoj�wek, czy rudych py��w polatuj�cychw atmosferze tej przekl�tej przez Boga i ludzi pla-nety. Z ty�u na s...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]