10387, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W�adys�aw Stanis�aw ReymontLos TorosZ. Casanowie Lutos�awskiejw dow�d szczerej admiracjii g��bokiej przyja�ni.By� zwyk�y dzie� sierpniowy.I chocia� nie bi�y odpustowe dzwony, a nawet ko�cio�y sta�y pozamykane, ju� od samego rana zapanowa�o naca�ym pobrze�u jakby uroczyste �wi�to, gdy� tysi�ceolbrzymich, ��to-czerwonyeh afisz�w, niby nieprzeliczone stado ptactwa, spad�o na wioski, g�ry i miasteczka,rozg�aszaj�c ze wszystkich mur�w I dom�w,ze wszystkich drzew przydro�nych i z tablic wynosz�cych si� z p�l zielonych, ze ska� nawet i urwisk, �e wnowej, wspania�ej Plaza de toros w S. Sebastianodb�dzie si�: Seis grandes corridas de toros.Wi�c jeszcze przed po�udniem tego uroczystego dnia we wszystkich miastach i wioskach zamykano po�pieszniesklepy, rzucano roboty w polach i szykowano si�gor�czkowo do drogi, nie bacz�c na coraz wi�ksz� spiekot�.Upa� by� straszliwy.Po niebie rozpalonym do bia�o�ci toczy�o si� s�o�ce w rozwichrzonych ko�tunach p�omieni.Rozpra�one powietrze wrza�o falami o�lepiaj�cych blask�w, jakby szkliwem roztopionym.Ognisty, suchy i dusz�cy py� zapiera� piersi.Parzy�a spieczona ziemia, parzy�o powietrze, parzy�y mury, a nawet cienie parzy�y, niby blachy, zrudzia�e wpo�odze.Pastwiska le�a�y puste i spalone, strumienie wysch�y, �e po zboczach g�r, w�r�d drzew pomdla�ych w spiekocie,bieli�y si� suche, spragnione gardziele �o�ysk.Ca�a dolina zalana s�onecznym wrz�tkiem zion�a niby krater ognisty, za� niebosi�ne szczyty Pirenej�w,potrzaskane zwa�y i rumowiska, pos�pne �ciany granit�w,podarte ranami przepa�ci, wyd�wiga�y si� doko�a olbrzymim amfiteatrem p�omieni, rozmigotanym z�otawymfioletem, jakby te wszystkie pustkowia i te dzikie,poszarpane spi�trzenia kamieni zap�on�y cichym, straszliwie pal�cym ogniem. A upa� jeszcze si� wzmaga� ipot�nia�.I kiedy nadesz�y pomdla�e godziny po�udnia, wszystek �wiat jakby si� zapad� w otch�a� ognist� i sp�yn�� wbia�y, o�lepiaj�cy war s�o�ca, �e g�ry stawa�ysi� ju� tylko rozdrganymi ob�okami ognia, mury i dachy widnia�y rozpalonymi p�achtami bia�awego �aru, awie�e ko�cio��w bucha�y niby z�ote, roziskrzonepochodnie.�e ju� ni jeden ptak si� nie wa�y� w powietrzu.I ni jeden powiew ch�odz�cego wiatru nie zawia� od morza.Tylko chwilami w g�uche, rozmigotane milczenie po�ogi sypa� si� przyt�umiony, daleki grochot kamieni,spadaj�cych w niewidzialne przepa�cie.I przez g��bokie rozpadliny g�r, podobne do zwalonych bram jakich� zamk�w prawiecznych, gdzie� daleko,jakby w z�udnym mira�u t�sknoty, b�yska� ocean modrozielonaw�tafl�, a niekiedy g�uchy �oskot fal wali� si� omdlewaj�cym krzykiem w martw�, rozpalon� cisz�.Czasami i nie wiadomo sk�d chrapliwe g�osy syren okr�towych wo�a�y przeci�gle i strz�piasty zwa� dym�wrozk�ada� si� na niebie czarn�, leniw� pr�g�.Lecz mimo tej nieopowiedzianej spiekoty na o�lepiaj�co bia�ych drogach zaczyna� si� ju� zgie�kliwy,przy�pieszony ruch.W kurzawie wisz�cej nad drogami bia�ym i ci�kim ob�okiem coraz cz�ciej turkota�y powozy, wi�y si� d�ugie,b�yszcz�ce automobile, brz�cza�y zaprz�gi mu��w,a bokami w powi�d�ych cieniach drzew czernia�y ludzkie mrowiska.I zwolna pusta i obumar�a w upale dolina zacz�a si� nape�nia� gwarem i ruchem, bo ju� ze wszystkich stron idrogami wszystkimi, z rozpalonych w�woz�w,z dolin i z g�r, z miast bielej�cych na zboczach i z dom�w zawieszonych nad przepa�ciami nadci�ga�y ca�et�umy ogorza�e, pokryte kurzem, zm�czone, a takradosne, �e w�r�d krzyk�w, py��w i spiekoty par�y si� rozszumia��, weseln� rzek� ku cyrkowi, kt�regoolbrzymie mauryta�skie �ciany r�owi�y si� nad miastemna tle zielonych wzg�rz i oceanu.Cyrk sta� na urwistym brzegu, w gaju kwitn�cych oleandr�w, samotnie jak �wi�tynia, ocean przynosi� mu dost�p jakby w ho�dzie nieustannym spienione, grzmi�cefale, oleandry obwiewa�y wonnym i r�anym okwiatem, a przes�oneczniony b��kit otula� go w z�otaw� mg��tajemniczego milczenia.A z doliny, z dr�g, z ulic i plac�w lecia�y ku niemu rozgorza�e, t�skni�ce oczy t�um�w, oczy nami�tnychupragnie�, westchnienia pe�ne �aru i tysi�ce zgie�kliwychg�os�w, bo ju� szerokim, do�� stromym podjazdem, obramowanym zielonymi wa�ami strz�piastych tuj, p�yn�oca�e morze g��w.Czerwono-��te pi�ropusze �andarm�w konnych, stoj�cych nieruchomo co kilkana�cie krok�w, wytryskiwa�yjak rozmigotane w s�o�cu fontanny.T�oczono si� zawzi�cie, posuwaj�c si� zwolna, krok za krokiem w ci�bie i nies�ychanym upale, tysi�ce g�os�wwrza�o nieustannie i tysi�ce parasolek i wachlarzy,niby r�j barwnych motyli, chwia�o si� w s�onecznej topieli.T�um zbit�, nierozpl�tan� g�stw� zajmowa� ca�� drog�, �e �rodkiem z wielkim trudem posuwa� si� d�ugi szeregpowoz�w i automobil�w, pe�nych cudownych kobietw bia�ych mantylach na g�owach, z rozwini�tymi wachlarzami w r�kach.Niekt�re z powoz�w jecha�y na "corrid�" przystrojone wspaniale wedle starego zwyczaju, wykryte kapami zjedwabi�w kolorowych, �e czerwie� i z�oto, fioleti biel �nie�na, jakby si� rozbryzguj�c z powoz�w, la�y si� po ko�ach a� w kurz i pod nogi przechodni�w. Witanoje rz�sistymi brawami, a spod bia�ych mantylb�yska�y wdzi�czne spojrzenia, u�miechy i purpurowe, dumne usta.Lecz ca�y ten korow�d posuwa� si� coraz wolniej i zatrzymywa� si� co chwila mimo po�piechu, gdy� przedbram� cyrku ju� zapanowa� t�ok straszliwy i nieopisanawrzawa.Chaos krzyk�w, �piewa� i turkot�w hucza� w powietrzu jak burza, a tysi�ce handlarzy przekrzykiwa�o si�nawzajem, wij�c si� w�r�d ci�b, t�ok�w i niebosi�nychwrzask�w.T�um nap�ywa� wci�� i k��bi� si� coraz pot�niej, ko�ysa� si� jak morze, roztr�ca� o powozy i o zwarte szeregi�andarm�w, bi� w pot�ne mury i wdziera�si� wreszcie do �rodka z szumem w�d wzburzonych.Ogromny, cichy cyrk, zalany o�lepiaj�cym �wiat�em s�o�ca i rozpra�ony niby krater, poch�ania� coraz wi�kszemasy.Wielk� jak plac aren�, okre�lon� kr�giem amfiteatralnych siedze� a� po w�ski skrawek czerwonego dachu,nakrywa�o niebo b��kitnawym, rozpalonym namiotem,a grupa oleandr�w, nachylona z bliskiego wzg�rza kwitn�cymi czubami, chwia�a si� nad ni� ki�ciami kwiat�wjak r�an� kadzielnic�.Za� w zgie�ku coraz wi�kszym p�yn�y t�umy, rozlewaj�c si� prawie bez �ladu w olbrzymich, bia�ychprzestrzeniach jak wody w suchym, g��bokim piasku, nadp�ywa�ywci�� i la�y si� z g�uchym be�kotem nieustannie.Muzyka, umieszczona na balkonie wprost g��wnego wej�cia, stroi�a do�� ha�a�liwie instrumenty, zag�uszanejednak przez te niesko�czone potoki ludzkie, zalewaj�cezwolna wszystkie miejsca, �e ju� cyrk, niby wielka koncha, rozszumia� si� i rozgwarzy�.Na jakim� zegarze wydzwoni�a czwarta.Muzyka zagrzmia�a ze wszystkich si�.G�os tr�b mosi�nych wznosi� si� pot�nym, dzikim krzykiem, jakby m�oty spada�y na wr�by s�onecznegodzwonu, i� od brzmie� rozdrga�o powietrze, a kwiatyoleandr�w posypa�y si� deszczem r�anym.Cyrk by� ju� prawie pe�ny, wszystkie miejsca po s�onecznej stronie i w cieniu zape�ni�a g�stwa nieprzeliczona,tylko do l� wchodzi�y wci�� jeszcze bia�ei czarne mantyle.Co chwila suchy trzask braw wita� jak�� pi�kno�� lub popularn� osobisto��.Nie by�o jeszcze wp� do pi�tej, a cyrk si� zape�ni� do ostatniego miejsca.Kr�g �aw amfiteatru od pustej, ��c�cej si� areny a� po w�ski skraj dachu mrowi� si� lud�mi i falowa�.Muzyka umilk�a, ale szmer g�os�w rozdrgany i sypki, niby szum morza, falowa� i wichrzy� si� nieustannie,niekiedy stacza� si� z g�rnych �aw wrz�c� kaskad�,to wybucha� w g�r� miotem huraganu, a chwilami by� tylko trzepotem wachlarzy poruszaj�cych si� wewszystkich r�kach.Upa� by� jeszcze niemi�osierny.Ale ju� chwilami przez mury chlusta�y fale ch�odu wraz z kr�tkimi grzmotami oceanu wal�cego o ska�y.Tylko wachlarze pracowa�y z jednak� zawzi�to�ci�, jakby nieprzeliczone stado ptactwa opad�o na amfiteatr itrzepi�c tysi�cami skrzyde� szamota�o si� gwa�townie,przys�aniaj�c wszystkich pierzast� chmur� barw.Nie mo�na dojrze� nikogo, wszystko si� migoce w blaskach s�o�ca i oddaleniu, mieni, drga i faluje, �e tylko wnajbli�szych lo�ach wykwitaj� nieco wyra�niejjakie� cudowne g�owy Hiszpanek, jakie�, oczy otch�anne, jakie� dumne usta si� purpurz�, jakie� orle twarze opos�pnym wdzi�ku wychylaj� si� na mgnieniespoza wachlarzy.Naraz g�uchy ryk wydar� si� z podziemi z tak� si��, �e cyrk oniemia�, a za tym d�ugim i �a�osnym krzykiem bykapop�yn�� w ciszy s�aby �piew modlitw z kaplicyniedalekiej.Opad�y wachlarze, cyrk si� zas�ucha� na mgnienie, niekt�re usta porusza�y si� w modlitwie, a gdzieniegdziebia�a r�ka czyni�a �piesznie znak krzy�a.To �piewali w kaplicy cyrkowej ci, kt�rzy mieli walczy�.Ale t�um wybuchn�� niecierpliwie, niespodziany grzmot tupa� i krzyk�w zatarga� murami.Mosi�ne tr�by daj� uroczysty sygna�.Opadaj� wachlarze, staje si� cisza.Wypada na aren� dw�ch je�d�c�w w �redniowiecznych strojach, p�dz� galopem pod lo�� kr�lewsk� po kluczeod stajni byk�w i pozwolenie na zacz�cie walki.Po chwili, gdy muzyka grzmi triumfalnym marszem, otwieraj� si� szerokie wierzeje i wywala si� wspania�ypoch�d.Na bokach jad� konno pikadorzy z pikami w r�kach, cali w ��tych sk�rach i w stalowych pancerzach nanogach, id� banderillerzy z czerwonymi i ��tymi kapamina r�kach, idzie s�u�ba przybrana w czerwie�, id� mu�y w czerwonych zaprz�gach i w pi�ropuszach, id�stajenni, a w po�rodku z nakrytymi g�owami id� espady,dumni, strojni, wspaniali...Ci�gn� zwart� falang� doko�a areny, kr�giem zamkni�tym wysokim parkanem, dziel�cym plac walki odwidz�w, po ��tym piasku id� mocnym, rytmicznym krokiem,niby gladiatorzy id�cy na �mier�, z oczami w 'Oczach t�umu, w ciszy podziwu, w milczeniu grozy, �e zdaje si�,i� w tej chwili podniesie si� przeci�g�y,straszny �piew:Ave, Caesar, morituri te salutant .Milczenie wa�y si� jak ptak, nim runie, �e tylko s�ycha� brz�k zaprz�g�w, skrzyp piasku i uderzenia kopyt, a wrozmigotanych blaskach...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]