10446, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hans Christian Andersen - Album ojca chrzestnegoHans Christian AndersenAlbum ojca chrzestnegoOjciec chrzestny potrafił opowiadać tyle historyjek, a wszystkie byłydługie, wycinał przy tym i rysował obrazki. Gdy się zbliżało BożeNarodzenie, brał zeszyt z czystymi kartkami i wklejał w niego obrazkipowycinane z gazet i ksišżek; jeli nie miał doć ilustracji do swychopowiadań, wtedy rysował je sam. Gdy byłem mały, dostałem wiele takichzeszytów, ale najpiękniejszy ze wszystkich był album z cudownego roku, w"którym to Kopenhaga otrzymała owietlenie gazowe zamiast latarni tranowych";takie widniały słowa na pierwszej karcie albumu.Ten album trzeba starannie przechować! mówili rodzice. Można gowyjmować tylko przy uroczystych okazjach!Na okładce ojciec chrzestny jednak napisał:Drzyj album w kawałki, niechaj się rozleci,Gorzej się z nim obeszły inne nasze dzieci.Najładniej było wtedy, gdy sam ojciec chrzestny pokazywał album, czytałwiersze i wszystko, co tam było napisane, a potem tyle jeszcze rzeczyopowiadał; wówczas dopiero te historie stawały się prawdziwymi historiami.Na pierwszej stronie był obrazek wycięty z Latajšcej Poczty", widać na nimbyło Kopenhagę, Okršgłš Wieżę i kociół Panny Marii, na lewo przyklejony byłobrazek przedstawiajšcy starš latarnię z podpisem: tran", na prawo widniałkandelabr i było podpisane: gaz".Patrz, to jest tytułowa karta! powiedział ojciec chrzestny. To wstępdo historii, którš usłyszysz. Można by było z tego zrobić całš komedię:Tran i gaz, czyli całe życie Kopenhagi". To bardzo dobry tytuł. Na samymdole karty widać jeszcze mały obrazek; nie tak łatwo jest zrozumieć, co onoznacza, i dlatego ci go wytłumaczę: to jest piekielny koń". Właciwiepowinien by się on znajdować na końcu albumu, ale wybiegł na poczštek, abypowiedzieć, że ani wstęp, ani rodkowa częć, ani zakończenie nic nie sšwarte; piekielny koń byłby zrobił lepszy album, gdyby w ogóle potrafił takierzeczy robić. Piekielny koń w dzień jest w gazecie, idzie na szpalty, jak tonazywajš, ale wieczorem wychodzi z gazety, staje pod drzwiami poety i rży:człowiek, który tam mieszka, powinien zaraz umrzeć, ale jeli tkwi w nimprawdziwe życie, nie umiera. Piekielny koń jest prawie zawszenieszczęliwcem, który nie może nigdy dać sobie sam ze sobš rady, nie możeznaleć utrzymania, szuka wiatru i paszy wędrujšc i rżšc. Jemu nie spodobasię album ojca chrzestnego; jestem tego pewien, ale mimo to, wart jestpapieru, który został zapisany. Patrz, oto jest pierwsza karta albumu, kartatytułowa.Było to włanie ostatniego wieczoru, kiedy zapalono stare latarnie; miastootrzymało gazowe owietlenie, które janiało takim blaskiem, że starelatarnie gasły przy nich zupełnie. Byłem sam tego wieczoru na ulicy! mówiłojciec chrzestny. Ludzie chodzili tam i z powrotem, aby oglšdać nowe istare owietlenie. Było tam wiele ludzi i dwa razy tyle nóg co głów. Dozorcystali smutni, nie wiedzieli, tak jak stare latarnie, kiedy zostanš usunięci;te za mylały o tym, co przeszło, o przyszłoci nie miały przecież myleć.Przypominały sobie ciche wieczory i ciemne noce. Oparłem się o latarnianysłup opowiadał ojciec chrzestny co trzeszczało w tranie i w knocie;słyszałem, co mówiła latarnia, i ty również musisz tego posłuchać:Robiłymy, co było w naszej mocy mówiła latarnia. Wystarczałymy naszymczasom, wieciłymy radociom i smutkom, przeżywałymy wiele osobliwychchwil, byłymy nocnymi oczami Kopenhagi. Niechże teraz zastšpiš nas nowewiatła, niech obejmš po nas urzędowanie; ale ile lat one będš wiecić, cobędš owietlały, to się dopiero okaże. wiecš wprawdzie trochę janiej niżmy, stare, ale to nie jest sztuka, gdy się jest ulanym jako lampa gazowa igdy się ma takie stosunki i takš pomoc. Majš rury zwrócone na wszystkiestrony i mogš czerpać siły z całego miasta i z okolic położonych za miastem.A każda z nas, tranowych latarni, wieci tylko dzięki temu, co ma w sobie, anie dzięki stosunkom rodzinnym. My i nasi przodkowie wieciłymy dlaKopenhagi od niepamiętnych lat, od bardzo dawnych czasów. Ale dzi jestostatni wieczór, gdy wiecimy, jakby tu powiedzieć, na drugim planie, tu, naulicy, wraz z wami, wietne towarzyszki, nie będziemy więc szemrać izazdrocić, nie, przeciwnie, będziemy się cieszyły i radowały. Jestemystarš gwardiš, która zostaje zastšpiona przez żołnierzy wieżo zacišgniętychna służbę, w nowych, lepszych od naszych mundurach. Opowiemy wam, cowidziały i przeżyły wszystkie pokolenia, aż do prapraprababki latarni: całšhistorię Kopenhagi. Obycie wy i wasi następcy aż do ostatnich gazowychlamp przeżyły i mogły opowiadać również tyle cudownych rzeczy naodchodnym, a kiedy to nastšpi na pewno.Musicie być na to przygotowane. Ludzie wynajdš z pewnociš lepszeowietlenie od gazu. Słyszałam, jak jeden student mówił, że przebškujš już otym, aby nauczyć się spalać morskš wodę."Gdy latarnia wymówiła te słowa, zatrzeszczał knot, jakby już miał w sobie tęwodę morskš.Ojciec chrzestny słuchał uważnie, zamylił się i powiedział, że staralatarnia miała wietny pomysł, aby tego przełomowego wieczora, kiedy to gazzastšpił tran, opowiedzieć całš historię Kopenhaga.Nie należy odrzucać dobrych pomysłów powiedział ojciec chrzestnyuchwyciłem się go, poszedłem do domu i zrobiłem dla ciebie ten album, sięgaon o wiele dalej wstecz niż wspomnienia latarni. Oto jest album, oto jest tahistoria: Całe życie Kopenhagi."Zaczyna się od ciemnoci. Karta czarna jak węgiel to sš te ponure czasy.Przewracamy kartę! powiedział ojciec chrzestny. Czy widzisz tenobrazek? Tylko dzikie morzei północno-wschodni wiatr, który pędzi wielkie odłamy kry; nikt nie żeglujepo morzu prócz wielkich brył kamieni, które tam wysoko, w Norwegii, odłupujšsię ze skał i spadajš na lód. Północno-wschodni wicher pędzi przed sobškawały lodu. Chce on pokazać niemieckim górom, jakie to odłamy skał bywajštam, w Norwegii. Lodowa flota przepłynęła przez Sund aż po wybrzeżeZelandii, gdzie teraz leży Kopenhaga, ale wówczas nie było tam Kopenhagi.Pod wodš znajdowały się wielkie ławice piasku, o jednš z nich uderzyłykawały lodu z wielkimi odłamami skał, lodowa flota zatrzymała się,północno-wschodni wiatr nie mógł jej poruszyć z miejsca i wtedy wciekł się,jak to tylko on potrafi, przeklinał ławicę piasku, nazywał jš Złodziejskimgruntem" i przysięgał, że jeli się kiedy ławica wyłoni ponad powierzchnišmorza, zamieszkajš na niej złodzieje i rozbójnicy, wzniosš się tam pale ikoła do łamania koci.Ale gdy tak przeklinał i wymylał, zabłysło słońce, a na jego promieniachkołysały się i bujały jasne, łagodne duszki, dzieci wiatła; tańczyły pobryłach lodu, które roztapiały się, a wielkie odłamy skał osiadły napiaskowej ławicy.Słoneczna hołota powiedział północno-wschodni wicher. Czyż to ma być pokoleżeńsku, po przyjacielsku? Nie zapomnę wam tego, zemszczš się. Przeklinamwas!"A my błogosławimy powiedziały promyki słońca. Ławica piaskowa podniesiesię, będziemy jš ochraniały. Zamieszkajš tam: prawda, piękno i dobro."Głupstwo na głupstwie!" powiedział północnowschodni wicher.Widzisz, o tym wszystkim latarnie nie umiały opowiedzieć powiedziałojciec chrzestny. A ja to wiem, to jest bardzo ważne dla całego życiaKopenhagi.Oto przewracamy kartę mówił dalej ojciec chrzestny. Przeszły lata,ławica piasku wyłoniła się z wody i podniosła się; na największym kamieniu,który wynurzył się z morza, usiadła mewa. Możesz to zobaczyć na obrazku.Upłynęło wiele, wiele lat. Morze wyrzucało na brzeg martwe ryby, wyrosły tamtwarde, morskie trawy, więdły, gniły i użyniały grunt; pojawiało się corazwięcej różnych gatunków traw i rolin, ławica przemieniła się w zielonškępę. Przybyli Wikingowie. Było to wzgórze dogodne do walki i dobre miejsceobok wzgórza na rzucanie kotwicy. To było tuż obok Zelandii.Zapalono pierwsze tranowe lampy, pewnie po to, aby przy ich ogniu upiecryby, a ryb było tu pod dostatkiem. ledzie przepływały wielkimi ławicamiprzez Sund, trudno było przepłynšć łódkš, woda połyskiwała, jak gdybyprzechodziły przez niš błyskawice, błyszczało co w głębi wód jak zorzapolarna; Sund obfitował w ryby i dlatego to wybudowano na wybrzeżu Zelandiidomy; ciany zrobiono z dębowego drzewa, a dach z kory, drzewa na budowębyło doć. Do przystani wjeżdżały okręty; na chwiejnych linach wisiałytranowe latarnie. Północno-wschodni wiatr dmuchał i piewał: Uhu, hu, hu!"Gdy na wzgórzu zawieciła latarnia, wiadomo było, że to latarniazłodziejska. Na wyspie złodziejskiej" przemytnicy i złodzieje uprawialiswoje rzemiosło.Wydaje mi się, że ronie to zło, którego pragnšłem! powiedziałpółnocno-wschodni wiatr. Wkrótce wyronie i drzewo, z którego będę mógłstrzšsać owoce."A oto tu jest to drzewo powiedział ojciec chrzestny. Czy widziszszubienicę na złodziejskiej wyspie? Wiszš tu na obrazku, zakuci w kajdany,rozbójnicy i mordercy, zupełnie tak samo, jak wtedy wisieli. Wiatr dšł tak,że stukały ich podłużne szkielety, ale księżyc wiecił po...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]