10492, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Olga Tokarczuk - Bierzemy się z ziemiNajpierw jestemy małymi, jasnymi kroplami, które krystalizujš się w wilgoci i ciemnoci, podobnie jakdiamenty powstajš na skutek niewyobrażalnych sił i procesów we wnętrzu ziemi. Jasna, gładka kropla,perła - tak musi wyglšdać ziarno, z którego wyrasta człowiek. Potem budujš nas drobne robaczki, owestworzenia powszechne, identyczne, lepe i prymitywne; pracowicie czšsteczka po czšsteczce składajš nasw całoć. Tworzš nas także roliny - kruchymi, rozczapierzonymi korzeniami pompujš w nas życiodajnesoki. Powoli, według jakiego podziemnego wzoru, pojawiajš się nasze ciała, jeszcze niewyrane, nieostrozarysowane, niedoskonałe, ale już widać, że wszystko nam sprzyja i życie jest po naszej stronie - kiedyprzychodzi właciwy czas, ludzie, którzy już istniejš i wkrótce stanš się naszymi kochanymi bliskimi,zbierajš się w cichym, ustronnym miejscu oddzielonym od reszty wiata murem. Schodzš się trochęlunatycznie, jakby prowadził ich wewnętrzny głos albo jaka niekonkretna tęsknota. Sš odwiętni ieleganccy, wszyscy ubrani w ciemne kolory, żeby nie rzucać się w oczy przemijaniu. Lepiej nie patrzeć imwtedy w oczy - zresztš spuszczajš je i stajš kręgiem wokół miejsca, gdzie już kto dobrze poinformowany,kto, kto przejrzał na wskro wszelkie prawidła, umiecił nasze nazwisko - zanim jeszcze przychodzimy nawiat, już mamy swoje imię.To cały rytuał. Przywołujš nas przemowami i piewem. Specjalici przynoszš ze sobš łopaty i teraz zpowagš i w milczeniu przekopujš ziemię. Spodziewajš się nas, czekajš. Rozkopujš ziemię, jakbymy mielibyć smakowitym truflem, od dawna pożšdanym przez wszystkich skarbem, którego istnieniepowiadczone jest na mapach. Niektórzy płaczš ze wzruszenia, inni, zdenerwowani i niecierpliwi,odwracajš wzrok - nie mogš znieć niepewnoci. I w końcu, na dnie dołu, łopata natrafia na cotwardego, obcego, czego w ziemi być nie powinno, ponieważ ona jest tylko niezróżnicowanš mrocznšpotęgš, mieszkaniem naszych bogów. Niektórzy mówiš, że ten rytuał jest niepotrzebny i anachroniczny,że bez niego ziemia sama by nas wypluwała, nie mogšc nas znieć, tak samo jak perłopławy nie mogšznieć ostrych ziaren piasku. Rodzimy się w twardych kanciastych kokonach - można powiedzieć - martwi.Ogłuszeni, nieprzytomni, sztywni, wcale niegotowi do życia. Tamci niosš nas uroczycie w powieconespecjalnie miejsca, gdzie odczyniajš nad nami kadzidlane obrzędy pełne piewów i nawoływań; obkładajšnas pachnšcymi kwiatami, żeby stłumić unoszšcy się wcišż wokół nas wilgotny i ziemisty zapachciemnoci. Wtedy powoli zaczynamy tajać, rozpuszcza się wokół nas tafla bezruchu i już dochodzš do nasdwięki, jeszcze wprawdzie przytłumione i niezrozumiałe, ale już snujšce brzękliwš pajęczynę, sieć życia. Ijuż czujemy pierwsze dotyki, niemiałe munięcia czyich dłoni czy ust i chociaż tego nie rozumiemy,znaczš one tyle, co "witaj" czy "no, w końcu jeste".Ale to nie jest jeszcze poczštek. Przechodzimy przez rozmaite miejsca dojrzewania, miejsca przejciowe,poczekalnie - sš one różne, zależnie od przypadku, na których przecież nikt nie ma wpływu. Więcostatecznie dochodzimy do siebie w szpitalach, na ulicach, na ławkach w parku, a najczęciej we własnychłóżkach, nad ranem. Olepia nas wiatło, bo do tej pory go nie znalimy, ogłusza dwięk, który teraz mapełno znaczeń. Napada zapach, najskuteczniej cišgnšcy do życia. Jakże trudno jest się nam z tymwszystkim oswoić, jak często niejednego z nas dopada tęsknota za kojšcym doznaniem ciemnoci ichłodu, rozpuszczenia. Szczęliwi sš ci, którym przypadek dał czas, żeby umieli krok po krokuprzyzwyczaić się do tego nieprzebranego przytłaczajšcego bogactwa. Przedtem nie było nic, teraz jestwszystko. Bo to jest wszystko. Wszystko dane w jednej chwili, gdy ocknie się wiadomoć, jakby zewitem spadła nagle z gwiazd i rozjarzyła ciało, sprawiajšc, że staje się ono miękkie, ciepłe, pełnezaufania. Uczeni mówiš, że nie ma cudów, że istnieje tylko konsekwentny, powtarzalny i mechanicznyproces. Cud byłby za anomališ, czym jednorazowym, wydarzeniem pełnym kokieterii. Ale my dobrzewiemy - pierwszy moment otrzewienia, przebudzenia, przyjcia do siebie czy jakkolwiek to nazywamy -jest cudem. Na poczštku jestemy słabi i niepewni, dlatego nasi kochani i bliscy czuwajš nad namibezustannie, a ponieważ nasze ciała sš jeszcze zesztywniałe i niedowiadczone, bliscy pokazujš nam tewszystkie podstawowe, oczywiste wydawałoby się, rzeczy, których kiedy i tak będziemy się uczyćzapominać. O tak, chodzš z nami na spacer, trzymajš nas delikatnie pod ręce, podajšc laskę, motajšcszalik wokół szyi, cielš nam łóżka, kładš spać. Całe noce spędzamy bezsennie, bo wyglšda na to, żeprzychodzšc stamtšd, jestemy na zawsze wyspani. Spalimy, gdy nas nie było. I to jak mocno. Mamy toszczęcie, że na poczštku czas płynie wolno. Mamy czas, żeby oswoić się z czasem. Wieczory sš długie idługie sš gęste popołudnia. Poranki prowadzš wprost w rozwlekłe szare wity pełne myli.Powoli stajemy się coraz bardziej samodzielni, możemy już mieszkać we własnych domach, gdziewszystkie przedmioty, wszystkie najdrobniejsze rzeczy, zawierajš z nami, tylko tak to można nazwać, cow rodzaju lubu -że będš z nami na dobre i na złe, że odtšd będš nam towarzyszyć w tę samš stronę, wpodróży dziwnej, niezrozumiałej, której koniec jest taki sam dla wszystkich, a jednak niezrozumiały idziwny. Koniec jest ekscentryczny.W tym czasie, gdy stajemy się zdolni do samodzielnego życia, los robi nam prezent. Za każdym razemwyglšda to nieco inaczej, ale chodzi o to, że przychodzš do nas nasi znajomi, przebieramy się wodwiętne ubrania i podpierajšc się laskami, idziemy razem w więte miejsce - łaskawa ziemia rodzi namtowarzysza naszej podróży. Zajmujemy się nim z ochotš, pamiętajšc, że niedawno nami się takzajmowano, karmimy go łyżeczkš i wišżemy mu sznurowadła. Tak, zajmujemy się nim i to jest inicjacja wżycie z innymi ludmi, bo przecież teraz okazuje się, że nie jestemy sami, że jest nas mnóstwo, różnych icałkiem do siebie podobnych, pochopnych i powcišgliwych, skupionych i powierzchownych, lgnšcych iniezależnych. Nie jestemy już sami, nie chodzimy już od okna do okna, karmišc tylko gołębie iobserwujšc nieskomplikowane cieżki anonimowych przechodniów. Inni zbliżajš się nagle do nas, nawycišgnięcie ręki, na dotyk. Ze swoim towarzyszem, z niš czy z nim, wymieniamy przy herbaciepojedyncze uwagi, na poczštku podstawowe i bardzo konkretne: Czy zapłaciłe za wiatło? Czy był jużlistonosz? Wolisz ogórek czy pomidor? Przesiadujemy razem i oswajamy się ze sobš w ciszy. Bywa, żejestemy sobš zniecierpliwieni i rozczarowani, cisza bywa ciężka i zjełczała, ale z czasem nasze rytmyzgrywajš się w jeden i coraz więcej jest tematów do rozmowy. Zaczynamy budować zdania złożone,nawet wielokrotnie, tworzymy otwarte pytania, budujemy zdania oznajmiajšce na banalne tematy -włanie to sprawia nam największš przyjemnoć - mówienie oczywistoci.Jestemy do siebie podobni. Staje się jasne, że właciwie jestemy jakim organizmem podwójnym;czytamy w swoich mylach. Lubimy być z tym drugim. Na dodatek pcha nas ku innym takim, jak my -rozmowy i odwiedziny stajš się naszš ulubionš rozrywkš. Niedzielne obiady, doroczne więta zprzewidywalnym zestawem dań, popołudniowe herbaty. Powtarzalnoć, jaka to piękna rzecz, jak koi iuspakaja. Te same dyskusje poruszane przy okazji każdego spotkania, to samo oburzenie wyrażane zpowodu tych samych wydarzeń, te same poglšdy na tę samš sprawę. Zaczynajš interesować nas podróże,bliższe i dalsze, a ogród przed domem wydaje się zaronięty i niechlujny. Na strychu nagle dostrzegamymnóstwo ciekawych rzeczy, które można odkurzyć i znieć na dół, żeby cieszyły oko i służyły nam zpożytkiem. To zapewne dzięki tym aktywnociom przybywa nam sił każdego dnia, i ciało robi siętwardsze, bardziej sprężyste. Teraz już różnimy się od siebie.Zapuszczamy włosy albo przeciwnie - cinamy je na jeża. Malujemy tuszem rzęsy albo co rano golimynocny twardy zarost. Którego dnia do naszego domu sprowadzajš się kochani bliscy, dzieci, i hałaliwie(czy zdołamy się do tego przyzwyczaić?) zajmujš pokoje i okupujš łazienkę. I jednej z tych wielu nocy,które teraz następujšc po sobie w popiechu, poganiajšc jedna drugš, w podwójnym łóżku, nasze ciałaniemiało i niezdarnie nasuwajš się na siebie, obejmujš i przenikajš jedno drugie, i jest to przyjemne,dobre do tego stopnia, że ponawiamy ten nocny plšs coraz częciej, aż staje się perfekcyjny - kiedy wkońcu leci w ogród przenikliwy krzyk. Teraz stajemy się z naszym bliskim człowiekiem nierozłšczni, aprzynajmniej próbujemy takimi być, bo każde oddalenie niesie jaki niepokój, wzburzenie; krew uspakajasię dopiero wtedy, gdy możemy być w tej samej przestrzeni, blisko. I często jestemy, bo nasi kochanibliscy, nasze dzieci, stajš się jacy nieporadni, więc musimy się nimi zajmować więcej niż kiedykolwiek. Sšo krok przed nami, już uczš się zapominać. I to też nas zbliża z naszym bliskim człowiekiem, nim lub niš.Szukamy siebie wzrokiem, oczekujemy przytaknięć, porozumiewawczych spojrzeń, kiwnięć głowš,zgodnego kroku na spacerze, okrelonej zawsze tej samej iloci cukru do herbaty. W końcu dzieci,zapomniawszy wszystko na pištkę, stajš się tak nieporadne i bezbronne, że musimy w dramatycznieuroczystym momencie pochłonšć je. Dla ich dobra. Znikajš.Tańczšc ze sobš pierwszy raz, widzimy z łagodnym zadowoleniem, że nasze ciała pasujš do siebie takbardzo, iż zgodnie wykonujš każdy ruch i przeczuwajš wzajemnie każdy swój zamysł, każde drżeniemięni, aż ruch staje się automatyczny i ni...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]