10504, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tomasz Mann - Czarodziejska G�ra.Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.Tom Drugi.Rozdzia� sz�sty.Zmiany.Czym jest czas?Tajemnic� - bo jest nierealny; a wszechpot�ny.Jest warunkiem zjawiskowego �wiata, jest ruchem zespolonym i przemieszany z istnieniem realnych cia� w przestrzeni i z ich ruchem.A czy nie by�oby czasu, gdyby nie by�o ruchu i ruchu, gdyby nie by�o czasu?Pytania i pytania.Czy czas jest funkcj� przestrzeni?Czy te� odwrotnie, Czy raczej s� z sob� identyczne?Za wiele ju� pyta�.Czas jest czynny, ma takie w�a�ciwo�ci jak czasowniki.Ma "poczesny" udzia� w tworzeniu.Ale czego Zmiany!Co jest teraz, nie by�o w�wczas, co jest tu, nie jest tam, bo mi�dzy nimi le�y ruch.Ale skoro ruch, kt�rym si� mierzy czas, jest okr�ny, w sobie samym zamkni�ty, to mo�na by i czas, i wszelk� zmian� r�wnie dobrze nazwa� spokojem i bezruchem - to bowiem, co by�o w�wczas, powtarza si� nieustannie w tym, co jest teraz, a to, co jest tam, w tym, co jest tu.A �e ponadto sko�czonego czasu i ograniczonej przestrzeni niepodobna sobie wyobrazi� - nie pomog� najbardziej rozpaczliwe wysi�ki, wi�c ostatecznie zacz�to sobie przedstawia� czas i przestrze� jako wieczne i niesko�czone, zapewne w przekonaniu, �e je�li i w ten spos�b nie mo�na ich sobie wyobrazi� dobrze, to przynajmniej mo�na nieco lepiej.Czy jednak�e uznanie wieczno�ci i niesko�czono�ci nie jest unicestwieniem przez logik� i rachunek wszystkiego, co ograniczone, sko�czone, wzgl�dne, czy nie jest sprowadzeniem tego do zera?Czy rzeczy mog�yby w wieczno�ci nast�powa� jedne po drugich, a w niesko�czono�ci wyst�powa� jedne obok drugich?Z tymi za�o�eniami, �e istnieje wieczno�� i niesko�czono��, za�o�eniami przyjmowanymi z musu, jak�e da si� pogodzi� istnienie we wszech�wiecie odleg�o�ci, ruchu, zmiany lub cho�by tylko ograniczonych cia�?To pytania, kt�rych mimo wszystko nie da si� unikn��.Hans Castorp stawia� te i tym podobne pytania - m�zg jego zaraz po przybyciu w te strony okaza� si� sk�onny do takiej niedyskrecji i zrz�dzenia; niedobry a pot�ny, p�niej utracony pop�d jakby specjalnie wyostrzy� pod tym wzgl�dem jego umys� i doda� mu zuchwa�o�ci w stawianiu takich pyta�.Stawia� je zar�wno sobie samemu, jak i poczciwemu Joachimowi, a tak�e zasypanej od niepami�tnych czas�w �niegiem dolinie, cho� znik�d nie m�g� si� tu spodziewa� czego� w rodzaju odpowiedzi - trudno nawet powiedzie�, sk�d najmniej nale�a�o si� jej spodziewa�.Sobie stawia� tylko pytania, bo odpowiedzi na nie nie mia�.A u Joachima nie znajdowa� dla swych pyta� �adnej sympatii, bo ten, jak to Hans Castorp pewnego wieczoru zauwa�y� po francusku, my�la� jedynie o tym, aby tam na nizinach by� �o�nierzem, i toczy� o to za�art� walk� w nadziei, �e to nast�pi, nadziei, kt�ra to zbli�a�a si�, to zn�w zwodniczo kry�a w oddali, ostatnio za� okazywa� sk�onno�� do zako�czenia tej walki przez zamach.Tak, ten cierpliwy, poczciwy, lojalny Joachim, znaj�cy tylko s�u�bisto�� i dyscyplin�, ulega� napadom buntu przeciw "skali Gaffkyego", temu systemowi badania, kt�ry na dole, w laboratorium, czyli w "laborze", jak si� zwykle m�wi�o, stosowano do ustalania i okre�lania stopnia zara�enia pacjenta bakcylami: czy analiza wykazuje - odosobnione zarazki, czy te� wykazuje je masowo i w niezliczonej ilo�ci - to okre�la�a wysoko�� cyfry Gaffkyego, a w�a�nie o ni� chodzi�o.Albowiem w spos�b zupe�nie nieomylny okre�la�a szans� wyzdrowienia, na jak� mo�na by�o liczy�; mo�na te� by�o na jej podstawie ustali� ilo�� miesi�cy czy lat, kt�r� pacjent b�dzie musia� tu jeszcze pozosta�: waha�o si� to pomi�dzy p�roczn� kr�tk� wizyt� a wyrokiem "do�ywotnio", kt�ry zreszt� m�g� oznacza� bardzo niewielk� ilo�� czasu.Na t� to skal� Gaffkyego oburza� si� Joachim, otwarcie odmawia� wiary w jej autorytet, a w�a�ciwie niezupe�nie otwarcie, bo nie wobec prze�o�onych, natomiast wobec kuzyna i nawet w rozmowach przy stole.- Mam ju� tego do��, nie pozwol� robi� z siebie g�upca - m�wi� g�o�no i krew nap�ywa�a do jego ciemno opalonej twarzy.- Przed dwoma tygodniami mia�em na Gaffkym numer 2, a wi�c bagatel�, najlepsze widoki, a dzi� numer 9, po prostu zag�szczenie zarazk�w i o nizinach nie ma ju� mowy.Diabli wiedz�, jak to z cz�owiekiem jest, doprawdy nie mo�na ju� wytrzyma�.Tam w g�rze na Schatzalp le�y pewien cz�owiek, grecki ch�op, przys�ali go z Arkadii, jaki� po�rednik go przys�a� - wypadek beznadziejny, ma przebieg galopuj�cy, ka�dego dnia mo�e oczekiwa� ko�ca, a chory nigdy w �yciu nie mia� zarazk�w w plwocinie.Za to ten gruby belgijski kapitan, kt�ry wyjecha� wyleczony - gdy tu przyjecha�em, mia� Gaffkyego numer 10, roi�o si� u niego od zarazk�w, a przy tym mia� tylko zupe�nie ma�� kawern�.Niech diabli bior� Gaffkyego.Sko�cz� z tym, jad� do domu, cho�by to mia�a by� dla mnie �mier�!- Tak m�wi� Joachim i wszyscy byli bole�nie dotkni�ci widz�c tego delikatnego i solidnego m�odego cz�owieka w takim podnieceniu.A wobec gro�by Joachima, �e wszystko rzuci i odjedzie w niziny, Hans Castorp nie m�g� nie my�le� o tym, co od kogo� trzeciego us�ysza� po francusku.Jednak�e milcza�; bo czy� mia� kuzynowi dawa� siebie i swoj� cierpliwo�� za przyk�ad, jak to czyni�a pani Stohr, kt�ra go napomina�a, by zaniecha� blu�nierczego oporu, by podda� si� pokornie i bra� przyk�ad z sumienno�ci, z jak� ona, Karolina, tu wytrzymuje i nie bez wysi�ku woli wyrzeka si� pe�nienia obowi�zk�w pani domu w Cannstatt, aby za to kiedy� powr�ci� tam do m�a jako ca�kowicie i gruntownie wyleczona ma��onka!Nie, tego Hans Castorp jednak�e nie chcia�; zw�aszcza �e od karnawa�u sumienie jego wobec Joachima nie by�o czyste, m�wi�o mu, �e w tym, o czym milczeli, a o czym Joachim niew�tpliwie wiedzia�, musia� on odczuwa� jakby zdrad�, dezercj�, niewierno��, a to ze wzgl�du na par� okr�g�ych br�zowych oczu, na ma�o usprawiedliwion� gotowo�� do �miechu i na zapach pomara�czy, rzeczy, na kt�rych dzia�anie co dzie� pi�ciokrotnie by� wystawiony, ale wobec kt�rych surowo i przyzwoicie oczy spuszcza� na talerz...Tak, w milcz�cym oporze, jaki Joachim przeciwstawi� jego spekulacjom i koncepcjom dotycz�cym "czasu", Hans Castorp wyczuwa� co� z wojskowej obyczajno�ci, b�d�cej wyrzutem dla jego sumienia.Co si� za� tyczy doliny, tej grubo �niegiem pokrytej zimowej doliny, do kt�rej ze swego znakomitego le�aka Hans Castorp r�wnie� kierowa� swe nadzmys�owe pytania, to jej wierchy i turnie, zarysy jej �cian i br�zowo zielono czerwonawe lasy sta�y milcz�c w�r�d czasu, obj�te cicho przep�ywaj�cym czasem ziemskim, l�ni�c w g��bokim b��kicie nieba lub mg�� spowite, to czerwono si� �arz�c na szczytach w odchodz�cym s�o�cu, to zn�w skrz�c si� twardo jak diament w czarze nocy bezksi�ycowej - jednak�e zawsze w �niegu, od sze�ciu miesi�cy, tak tu trudnych do obj�cia my�l�, a kt�re jednak przemkn�y w mgnieniu oka.Wszyscy go�cie o�wiadczali, �e na �nieg nie mog� ju� patrze�, �e wzbudza w nich obrzydzenie, ju� lato zaspokoi�o pod tym wzgl�dem ich potrzeby, ale teraz te codzienne masy �niegu, kupy �niegu, nawisy �niegu - to ju� przekracza si�y ludzkie, jest zab�jcze dla umys�u i serca.I nak�adali kolorowe okulary, zielone, ��te, czerwone, nak�adali je zapewne i dlatego, by oszcz�dza� oczy, jednak�e wi�cej jeszcze z potrzeby serca.Dolina i g�ry pod �niegiem ju� od sze�ciu miesi�cy?Od siedmiu!Czas idzie naprz�d, podczas gdy opowiadamy - nasz czas, kt�ry po�wi�camy temu opowiadaniu, ale tak�e dawno miniony czas Hansa Castorpa i towarzyszy jego losu, tam w g�rze, w �niegu; idzie naprz�d i sprowadza zmiany.Wszystko by�o ju� na najlepszej drodze do spe�nienia si�, jak to w zapusty w powrotnej drodze z Uzdrowiska Hans Castorp zapowiada� zapalczywymi s�owy, wprowadzaj�c tym w gniew pana Settembriniego: wprawdzie przesilenie dnia z noc� jeszcze nie by�o bliskie, ale Wielkanoc przesz�a ju� przez bia�� dolin�, kwiecie� mia� si� ku ko�cowi, otworzy�a si� perspektywa na Zielone �wi�ta, niebawem obudzi si� wiosna i stopnieje �nieg, nie ca�y wprawdzie, bo na szczytach od po�udnia, w rozpadlinach skalnych Rhatikonu od p�nocy zostanie jeszcze pewna jego ilo��, nie m�wi�c o �niegu, kt�ry we wszystkich miesi�cach letnich spadnie wprawdzie, ale si� nie utrzyma; mimo wszystko prze�om roku ju� nast�pi� i na najbli�szy czas niew�tpliwie zapowiada� decyduj�ce przemiany, bo od owej nocy karnawa�owej, gdy Hans Castorp po�yczy� by� od pani Chauchat o��wek, kt�ry jej potem zwr�ci�, a w zamian otrzyma�, tak jak chcia�, co� innego, �w pami�tkowy upominek, kt�ry nosi� w kieszeni, od nocy owej up�yn�o ju� sze�� tygodni - a wi�c dwa razy wi�cej, ni� Hans Castorp pierwotnie mia� zamiar tu w g�rze pozosta�.Istotnie up�yn�o sze�� tygodni od wieczoru, w kt�rym Hans Castorp pozna� si� z K�awdi� Chauchat i powr�ci� do swego pokoju znacznie p�niej ni� s�u�bisty Joachim do swojego; sze�� tygodni od nast�pnego dnia, w kt�rym nast�pi� wyjazd pani Chauchat, jej tymczasowy wyjazd do Dagestanu, daleko na wsch�d za Kaukazem.�e by� to wyjazd tymczasowy, wyjazd tylko na ten raz, �e pani Chauchat zamierza wr�ci�, �e nie wiadomo kiedy, ale pr�dzej czy p�niej na pewno b�dzie chcia�a czy nawet musia�a wr�ci�, co do tego Hans Castorp mia� zapewnienie bezpo�rednie i ustne, z�o�one nie w podanym tu obcoj�zycznym dialogu, lecz p�niej, w okresie, kt�ry z naszej strony przepu�cili�my bez s��w, w kt�rym przerwali�my uwarunkowany czasem bieg naszego opowiadania i oddali�my g�os tylko jemu, czystemu czasowi.W ka�dym razie m�ody cz�owiek otrzyma� te zapewnienia i pocieszaj�ce obietnice, zanim jeszcze powr�ci� pod numer 34; w nast�pnym bowiem dniu nie zamieni� ju� ani s�owa z pani� Chauchat, a tylko j� dwa razy z daleka widzia�: raz przy obiedzie, gdy w niebieskiej sukiennej sp�dnicy i bia�ym swetrze, trzasn�wszy oszklonymi drzwiami i w�lizn�wszy si� z wdzi�kiem, raz jeszcze siad�a do sto�u; Hansowi Castorpowi serce bi�o wtedy w gardle i gdyby nie pilnowa�a go czujnie panna Engelhart, by�by twarz zakry...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]