10571, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andrzej ZiemiańskiPrzesiadka w piekle2004Bezlitosny blask jarzeniówek raził wyczerpane bezsennociš oczy, sprawiajšc corazwiększy ból i powodujšc uporczywe łzawienie. Najwyraniej jednak nie przeszkadzał dwómpolicjantom przechadzajšcym się wzdłuż ciany. Wprost przeciwnie, ich miarowe kroki,beznamiętny wyraz oczu lustrujšcych każdy zakštek peronu i idealny bezruch trzymanych wdłoniach pałek harmonizowały wręcz z doprowadzonš do skrajnoci aseptycznocišrozległego pomieszczenia.Ukryty za filarem Lynn Fargo ostrożnie wychylił głowę. Szerokie, okryte ciemnymmateriałem kuloodpornych kamizelek plecy patrolowych oddalały się coraz bardziej.Dokładajšc starań, by nie wywołać najlżejszego hałasu, przemknšł do wšskiego korytarzaprowadzšcego na niższy poziom stacji. U jego wylotu przy pokrytej wieżš farbš cianie stałarozklekotana ławka. Rozejrzał się wokół. Nie, to nie było dobre miejsce. Ruszył w dół,zatrzymujšc się na każdym podecie wyciełanych schodów, żeby dać odpoczšć drżšcymnogom. Perony poniżej były owietlone równie jasno, lecz potężniejsze i gęciej ustawionefilary dawały więcej cienia. Fargo stanšł pod pierwszym z nich, obserwujšc otoczenie.Nieliczni o tak pónej porze podróżni nie zwracali uwagi na obszarpańca owpółprzymkniętych powiekach. Brak snu dokuczał mu coraz bardziej. Pokusa, by położyć siępod najbliższš ze cian była bardzo silna, wiedział jednak, że dzisiaj nie miałoby tonajmniejszego sensu. Po dziesięciu minutach przeszedł na drugi koniec peronu, po kolejnymkwadransie wrócił do wylotu schodów. Pół godziny póniej miał już nadzieję na normalnespędzenie nocy. Tuż obok nieczynnego o tej porze kiosku, za billboardem, stał rzšd krzeseł ztworzywa sztucznego. Fargo błyskawicznie skoczył w wšski przesmyk między filarami ipołożył się na jedynej jeszcze wolnej przestrzeni pomiędzy takimi jak on łachmaniarzami.Naturalna osłona ciany kiosku i kratownicy podtrzymujšcej reklamę okazała się niestetyiluzoryczna. Zdawało mu się, że ledwie położył głowę na zgiętym ramieniu sšsiada, gdypoczuł mocne uderzenie.- Pobudka!Dwóch policjantów końcami długich pałek szturchało leżšcych.- Jazda! Jazda stšd!Fargo wstał z trudem, krztuszšc się przy każdym oddechu. Ból przenikajšcy całe ciało jakna złoć kumulował się w piekšcych oczach. Zgięty wpół, dotarł jako pierwszy do ruchomychschodów, które wyniosły go wprost do głównej hali podziemnego dworca, i spróbowałszczęcia jeszcze raz. Po cichu, tłumišc ataki suchego kaszlu, podszedł do drzwi toalet.Szansa była niewielka. Zbliżył się do tafli nieprzezroczystego szkła. Nikt z obsługi niezareagował. Choć zakrawało to na cud, chyba go nie zauważyli. Na palcach wszedł do rodkai zatoczył się w kierunku kabin. Otworzył jednš i z ulgš usiadł na zamkniętym sedesie, lecznie zdšżył nawet zabezpieczyć drzwi, kiedy na zewnštrz usłyszał kroki.- Hej, ty!Głos kobiety nie zawierał ani złoci, ani agresji, ani nawet cienia zainteresowania. Był poprostu zmęczony.- Id umierać gdzie indziej.Zrezygnowany, zapišł swój podszyty gazetami płaszcz i otworzył drzwi. Nie podniósłnawet głowy, żeby na niš spojrzeć. Kolejny człowiek wykonujšcy swoje obowišzki. Postawiłkołnierz, przemierzył hol i wyszedł w objęcia mrocznej ulicy. Być może panujšcy tu chłóddla normalnego obywatela stanowił miłe urozmaicenie po upalnym dniu. Jednakże dlawycieńczonego głodem organizmu te kilka stopni powyżej zera zdawało się niemalarktycznym mrozem, przy którym drętwiały palce, słabły ramiona, a każdy oddech kończyłsię kłuciem w obolałych płucach. Taka temperatura powodowała jeszcze innš dolegliwoć.Pusty, skurczony do granic żołšdek coraz dokuczliwiej przypominał, że trawienie własnychsoków nie jest jego podstawowš funkcjš.Fargo skręcił za róg rozwietlonej setkami neonów ulicy, ginšc w labiryncie dawnoopuszczonych, zdewastowanych kamienic, warsztatów i garaży z czerwonej cegły. Szedłdługo, ale w końcu dotarł do celu. Dyszšc z wysiłku, przecisnšł się przez dziurę w płocie, byprzedostać się na teren dawno zamkniętej fabryki, i przykucnšł przy pogiętej, pordzewiałejbeczce, w której wcišż płonšł wštły ogień. Otaczajšcy jš ludzie, podobnie jak on, walczyli zsennociš, zdajšc sobie sprawę, że przy panujšcej wilgoci ciepło płomieni jest iluzoryczne inie ogrzeje nieruchomego człowieka.- Boli... - szepnšł mężczyzna w rozdartej marynarskiej kurtce, oparty o stos pustych palet.- Boli...- Pobili cię? - spytał Fargo tylko dlatego, że chciał wymazać ze wiadomociwspomnienie kuszšcego ciepła dworca.Siwy marynarz skinšł powoli głowš.- Złodzieje...- Złodzieje? Ciebie? - odezwał się kto z boku. - Niby po co?- Nie wiem. Pobili... - zapytany wygišł się, jakby w ten sposób mógł uniknšćparaliżujšcego bólu. - Ludzie, ja umieram...- Gdzie cię dopadli?Fargo zauważył obok brudnš, niezbyt ładnš dziewczynę, na którš zwrócił uwagę jużpoprzedniego dnia. Przysunšł się do niej.- Zimno ci?Było to idiotyczne pytanie, ale jego wymęczony mózg od dawna nie działał jak należy.Długie, przetłuszczone włosy opadły na twarz dziewczyny, kiedy przysuwała się bliżej.- Masz co do jedzenia?Ona też nie była w najlepszej formie.- Może... - przełknšł linę - ...może czego poszukamy? - zaproponował.Już wypowiadajšc te słowa, pożałował swego pomysłu, a kiedy dziewczyna skwapliwiepokiwała głowš, poczuł złoć. rodek nocy nie był dobrš porš na szukanie czegokolwiek, zawidok rozbawionego miasta, pełnego barów, klubów i restauracji sprawiał niemal fizycznyból ludziom takim jak oni. Beztroskie dwięki zabawy, współzawodniczšce ze sobš zapachywykwintnego jedzenia oraz pełni luzu i pewnoci siebie bywalcy tych miejsc - wszystko tostanowiło esencję koszmarów, które nękały bezdomnych.Dziewczyna jednak nie miała o tym bladego pojęcia. Zeszłej nocy zupełnym przypadkiemFargo dowiedział się, że tak naprawdę nie należała do tego wiata. Była córkš doć bogatych,zajętych tylko sobš rodziców, w których życiu zaszło co w jej rozumieniu tak ważnego, takniszczšcego, że nie mogła z nimi dalej żyć. Ucieczka miała być protestem... Znalazła się naulicy, bez pieniędzy, bez perspektyw, ale za to z nieprawdopodobnym wprost szczęciem,które przez całe dwa tygodnie chroniło jš przed gwałcicielami, maniakami czy zwykłymibandytami, od których miasto roiło się nocš.Fargo nie wiedział, jak jej powiedzieć, że to szczęcie ma granice, że przeżycie trzeciegotygodnia może graniczyć z cudem. Wstał powoli, prostujšc zdrętwiałe nogi bynajmniej niedlatego, że spieszno mu było grać ze złudzeniami dziewczyny, ale dyskusja przy ogniskuzaczęła przybierać coraz ostrzejsze tony i dłuższe przebywanie tutaj mogło zakończyć sięfatalnie.- Chod.Ruszyli wzdłuż poroniętych zielskiem ceglanych rumowisk. Szli wšskimi zaułkami,pełnymi potrzaskanych dwigarów, które kiedy przytrzymywały stalowe rury. Ichpordzewiałych szczštków nie sposób było odróżnić od organicznych odpadków zalegajšcychcały teren. Opuszczonš w latach kolejnej recesji fabrykę zamieniono na wysypisko mieci, alei ono już dawno przestało spełniać swojš funkcję. Zachowujšc ostrożnoć, wspięli się nastertę pokrytych ziemiš starych opon.- Tędy.wiatło księżyca pozwalało odnaleć drogę. Przeszli przez dziurę w załomie muru, potemdziewczyna zatrzymała się pod zbitym z nierównych desek parkanem.- Mam doć - szepnęła.- Zmęczyła się? - nie zrozumiał w pierwszej chwili. Położyła mu rękę na ramieniu.Popatrzył na niš zdziwiony, szukajšc w tym gecie podtekstów. Niestety, szybko zrozumiał,że był to tylko pusty, niepotrzebny ruch wyniesiony z zupełnie innej rzeczywistoci.- Ja już dłużej nie dam rady... - jej cienki głos załamał się nagle.Głód i napięcie potrafiły zmienić wszystko. Posadził jš w kręgu migotliwego wiatłarzucanego przez jedynš, jakby zapomnianš latarnię.- Czy mogę co dla ciebie zrobić?Znowu uwiadomił sobie, że jej obecnoć przywołuje dawno zapomniane wzorce zzamierzchłej przeszłoci. Wszystko co mówił, co mógł powiedzieć brzmiało teraz takniedorzecznie. Położyła mu głowę na ramieniu.- Jeste jaki dziwny - szepnęła. - Mam wrażenie, jakby mnie wchłaniał. Jakby... -szukała słów - ...przyjmował całš mojš osobowoć.- Czy... - urwał nagle. Zdał sobie sprawę, że nie wie, o co chciał zapytać.- Mogę rozmawiać tylko z tobš. Inni... - ona też zamilkła na dłuższš chwilę. - Nie wiem,jak to powiedzieć. Przez cały czas mam wrażenie, że naprawdę mógłby przyjšć mnie całš.Zmrużyła oczy, patrzšc w górę na migajšcš urywanymi błyskami lampę.- Wiesz - wyjęła nagle z kieszeni podniszczonš talię dziwnych, podłużnych kart. -Powróżymy sobie.W przypływie chwilowego optymizmu zaczęła jš tasować z niezwykłš sprawnociš.- Najpierw tobie, dobrze?Znużony skinšł głowš. Tarot, kto by pomylał...- Wierzysz w to, co mówiš karty? - zapytał.- Oczywicie - podsunęła talię do przełożenia. - Lewš rękš. Najpierw sprawdzimy, kimjeste i co cię czeka.Jej drobne ręce z ogromnš szybkociš rozkładały kolorowe kartoniki.- Narasta co, z czym nie mogłe sobie poradzić od bardzo dawna. Rozwišzanie kryje sięw otoczeniu koloru czarnego, to... Duże Arkana. A ty...Zmusił się do umiechu.- Ty jeste... - długie palce zamarły w bezruchu. Podniosła oczy, w których nie było jużiskierek udawanej wesołoci.- Nie wiem, kim jeste - szepnęła.- A co to za karta? - spytał.- Ta karta nie ma prawa tu być - zrobiła nagle rzecz zdumiewajšcš, po prostu przedarłakartonik, który trzymała w dłoni.Odwróciła głowę, najwyraniej mylšc już o czym innym. Jej twarz drgała w jakimniezrozumiałym, wewnętrznym rytmie.- Czy co się stało? - zapytał Fargo.Zerwała się, rozsypujšc kolorowš mozaikę kart.- Nie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]