1059. Dunlop Barbara - Miłość w Bialym Domu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Barbara DunlopMiłość w Białym DomuTłumaczenie:Anna SawiszROZDZIAŁ PIERWSZYDziś uroczysta inauguracja, a Cara Cranshaw była rozdarta. Z jednej stronynowy prezydent, z drugiej kochanek. Ten pierwszy dumnym krokiem przemierzałarkady, zbliżając się do sali balowej Worthington Hotel i upajając okrzykamiuwielbienia wznoszonymi przez osiemsetosobowy tłum zwolenników. Drugibezczelnie gapił się na nią z przeciwnego końca auli, niecierpliwym ruchemodrzucając opadające na czoło ciemne włosy. Miał przekrzywiony krawat,a w oczach jednoznaczny komunikat: „Chcę cię widzieć nagą. Natychmiast”.I to on, reporter śledczy Max Gray, przykuwał przede wszystkim jej uwagę.Mimo postanowienia o zakończeniu ich romansu nie potrafiła oderwać od niegowzroku. Zapomnij. Kobieto, na twoich oczach dzieje się historia! Dziś Ted Morrowzłożył przysięgę prezydencką.– Panie i panowie! – Mistrz ceremonii musiał przekrzykiwać muzykęi wzmagające się oklaski. – Prezydent Stanów Zjednoczonych!Entuzjazm tłumu osiągnął poziom wszechogarniającego wrzasku. Ludzierozstąpili się, by zrobić przejście. Cara również odruchowo się cofnęła, nieprzestając jednak wpatrywać się w Maxa. Z całych sił starała się wyglądać naopanowaną. Nie mogła dopuścić, by ujrzał w jej oczach wahanie i panikę, jakietowarzyszyły jej od popołudniowej wizyty u lekarza.– Mamy opóźnienie! – krzyknęła jej do ucha stojąca obok Sandy Haniford.Sandy należała do personelu pomocniczego biura prasowego Białego Domu,w którym Cara pracowała jako specjalistka od PR-u.– Zaledwie kilka minut! – odpowiedziała.Spokój, tylko spokój, powtarzała w myślach. Nieoczekiwana ciąża możewywrócić jej życie do góry nogami, ale nie zakłóci dziś jej pracy. W końcuzatrudnia ją sam prezydent.– Miałam nadzieję, że przybędzie trochę wcześniej – ciągnęła Sandy, starając sięprzekrzyczeć wrzawę. – W ostatniej chwili przybyło nam jeszcze jednowystąpienie.– To niemożliwe.– Już je wpisałam.– No to wykreśl.Wystąpienianauroczystościachinauguracyjnychustalanebyłyz kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Sieć kablowa American News Service,organizator tej imprezy, nie uchodziła za szczególnie sprzyjającą nowemuprezydentowi. Ted Morrow miał przebywać w Worthington tylko przez półgodziny, potem musiał się udać na bal wojskowych. Tam chciał się pojawićpunktualnie.– To co mam zrobić? Zepchnąć faceta z podium, jak będzie się zbliżał domikrofonu? – pytała Sandy.– Mogłaś to załatwić wcześniej – rzuciła Cara. Podniosła do ucha słuchawkę,łącząc się z szefową, sekretarz prasową Białego Domu, Lynn Larson.– Myślisz, że nie próbowałam?– Widocznie za słabo. Jak mogłaś się zgodzić na dodatkowego mówcę?– Nie pytali o zgodę! Graham Boyle osobiście dopisał do listy Mitcha Davisa.Powiedział, że chodzi o dwuminutowy toast.Mitch Davis, reporter ANS, to wielka gwiazda. Graham Boyle, właściciel tejsieci, to multimilioner i sponsor gali. To jednak nie daje mu prawa do narzucaniaczegokolwiek prezydentowi. Spojrzenie Cary powędrowało w stronę Maxa. Jakogwiazda konkurencyjnej wobec ANS sieci National Cable News pomógłby jejz pewnością wyjaśnić zaistniałą sytuację. Ale ona nie zamierzała go prosić o nic,co byłoby związane z pracą. Ani teraz, ani nigdy.W słuchawce usłyszała komunikat poczty głosowej. Spróbowała jeszcze raz.Prezydent właśnie podszedł do stołu tuż pod sceną. Przyjmował gratulacje odnajważniejszych gości. Wszyscy mężczyźni odziani byli w smokingi wiodącej firmy,a kobiety miały na sobie połyskujące w świetle niezliczonych kandelabrów suknieczołowych projektantów.Do mikrofonu zbliżył się David Batten, gospodarz popularnego talk-show ANS.W krótkich i serdecznych słowach powitał prezydenta, pogratulował mu i oddałmikrofon w ręce Grahama Boyle’a. Zgodnie z programem ten miał mówić przeztrzy minuty, po czym prezydent miał zatańczyć najpierw z prezeską lokalnejfundacji dobroczynnej, a następnie z Shelley Michaels, kolejną gwiazdą stacji.Siedem ostatnich minut miał spędzić przy stole z członkami rady nadzorczej ANS.Cara zrezygnowała z dodzwonienia się do szefowej i ruszyła w stronę podium.Szanse na dopuszczenie do wystąpienia Mitcha Davisa oceniała na pięćdziesiątprocent. Może gdyby była wyższa, silniejsza, no i gdyby była mężczyzną…Jeszcze raz pomyślała o Maksie. Ten był zaprawiony w bojach. Docierał dogórskich kryjówek rebeliantów, kręcił się po miastach ogarniętych zamieszkami,niestraszne mu były krokodyle czy hipopotamy. Gdyby nie chciał czyjegośwystąpienia, ta osoba na pewno by na scenę nie weszła. Niestety, nie można gowezwać teraz na pomoc.Cara parła ku schodkom po prawej stronie sceny, przeciskając się przez zwartytłum.Graham Boyle snuł poemat o roli, jaką sieć ANS odegrała w kampaniiprezydenckiej. Wplótł w to kilka złośliwości, ale zachowywał się fair.Cara była zbyt niska, by dojrzeć, czy przy schodkach czai się Mitch. Szkoda, żenie włożyła tych niebotycznych szpilek, które dostała na Gwiazdkę od swojejsiostry.– Dokąd zmierzasz? – usłyszała głos Maxa.– Nie twój interes – odparła, starając się przyspieszyć.– Wyglądasz na zdeterminowaną.– Odejdź.– Mógłbym pomóc.– Nie teraz, Max.Dlaczego on to robi? Przeszkadza jej w pracy!– To chyba nie jest tajemnica państwowa.– Okej, staram się dotrzeć pod scenę. Zadowolony?– W takim razie idź za mną.Metr dziewięćdziesiąt wzrostu, kawał chłopa. Do tego znany i lubiany. Tłum napewno rozstąpi się przed nim chętniej niż przed nią. Zrezygnowana, uczepiła sięjego marynarki.– Po co tam idziesz? – zapytał. – To nie tajemnica. Możesz mi powiedzieć.Państwo na tym nie straci.Z głośników rozległ się ogólnie znany głos.– Dobry wieczór, panie prezydencie – zaczął Mitch Davis.A więc nie udało się go powstrzymać. Przez tłum przebiegł pomruk zdziwienia,bo Mitch należał raczej do krytyków kandydatury Morrowa.– Po pierwsze, proszę przyjąć gratulacje od American News Service. Pańscyzwolennicy, przyjaciele i przede wszystkim rodzice muszą być teraz bardzodumni.Cara usiłowała dojrzeć, czy na twarzy prezydenta maluje się złość czyrozdrażnienie.– Uśmiecha się, choć jest chyba odrobinę zmęczony. – Max jakby czytał w jejmyślach.– Davisa nie było w programie.– No raczej – odparł, jakby to było oczywiste.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]