10616, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tomasz Mann Katastrofa kolejowaOpowiedzieć co? Ależ nic nie wiem. Dobrze, więc co opowiem.Pewnego razu, będzie już dwa lata temu, uczestniczyłem w katastrofie kolejowejniektóre szczegóły stojš mi jasno przed oczyma.Nie była to katastrofa pierwszorzędna, żadna harmonia z ciałami nie do rozpoznania" itak dalej, wcale nie. Ale jednak prawdziwa katastrofa kolejowa z wszelkimi dodatkami, i pozatym w porze nocnej. Nie każdy tego dowiadczył, dlatego uraczę was tym.Jechałem wtedy do Drezna, zaproszony przez miłoników literatury. Więc podróżartystyczno-wirtuozowska, jakie od czasu do czasu chętnie podejmuję. Człowiek reprezentuje,występuje, pokazuje się wykrzykujšcemu tłumowi; nie na darmo jest się poddanym Wilhelma II.Także Drezno jest przecież piękne (zwłaszcza Zwinger), a potem chciałem na tydzień lub dwapojechać do Białego Jelenia", aby się trochę poleczyć i, jeli przy pomocy aplikacji"natchnienie mi dopisze, także popracować. W tym celu włożyłem naprzód do kufra mój rękopiswraz z materiałem notatkowym, pokany zwój w bršzowym papierze do pakowania, obwišzanymocnym szpagatem w bawarskich barwach.Lubię podróżować z komfortem, zwłaszcza gdy mi go opłacajš. Jechałem więc wagonemsypialnym, dzień przedtem zapewniałem sobie przedział pierwszej klasy i byłem bezpieczny.Mimo to miałem goršczkę, jak zawsze w takich wypadkach, gdyż wyjazd pozostaje przygodš inigdy nie otrzaskam się ze sprawami podróży. Wiem doskonale, że pocišg nocny do Dreznaodjeżdża zwyczajnie, co wieczór z głównego dworca w Monachium i jest co rano w Drenie.Ale jeli sam nim jadę i mój ważny los zwišzuję z jego losem, to jest przecież wielka sprawa.Nie mogę się wtedy pozbyć myli, że jedzie on jedynie dzisiaj i dla mnie, i ten niedorzecznypomysł powoduje ciche, głębokie zdenerwowanie, które ustaje nie prędzej, aż wszystkie kłopotywyjazdowe, pakowanie kufra, jazdę obcišżonš dorożkš na dworzec, przyjazd na miejsce,nadanie bagażu, mam już za sobš i wiem, że jestem ostatecznie ulokowany i bezpieczny. Wtedyoczywicie następuje błogie odprężenie, myl zwraca się ku nowym rzeczom, wielka obczyznaOtwiera się tam, za łukami szklanego sklepienia, i radosne oczekiwanie owłada umysłem.Tak było też wtedy. Nagrodziłem hojnie niosšcego mój pakunek, tak że zdjšł czapkę iżyczył mi szczęliwej podróży, i stałem palšc wieczorne cygaro przy oknie w korytarzu wagonusypialnego, przyglšdajšc się ruchowi na peronie. Słychać było syk i turkot, popiech, pożegnaniai piewne wołania sprzedawców gazet i chłodzšcych napojów, a ponad wszystkim płonęływielkie elektryczne księżyce w mgle padziernikowego wieczoru. Dwaj roli mężczyni cišgnęliręczny wóz z wielkimi pakunkami wzdłuż pocišgu ku bagażowemu wozowi. Poznałem popewnych szczególnych znakach mój własny kufer. Oto leżał, jak jeden wród wielu, a na jegodnie spoczywał drogocenny zwój. Nie ma obawy mylałem jest w dobrych rękach! Spójrzna tego konduktora ze skórzanym pasem, z potężnym wšsem wachmistrza i surowo czujnymspojrzeniem. Patrz, jak wrzasnšł na tę starš kobietę w wyszarzałej czarnej mantyli, bo o maływłos nie wsiadła do drugiej klasy. To jest państwo, nasz ojciec, autorytet i bezpieczeństwo. Nieobcuje się z nim chętnie, jest surowy, jest szorstki, jest nawet gburowaty, ale można polegać nanim, a kufer jest bezpieczny jak na łonie Abrahama".Jaki pan spaceruje po peronie, w getrach i żółtej jesionce, prowadzšc psa na smyczy.Nigdy nie widziałem ładniejszego pieska. Jest to krępy buldog, lnišcy, muskularny, z czarnymiplamami i tak wytresowany i zabawny, jak pieski, które widzi się niekiedy w cyrku i którerozweselajš publicznoć, gdy z całych sił swego małego ciałka pędzš dokoła areny. Pies ma nakarku srebrnš obrożę, a smycz jego spleciona jest z kolorowej skóry. Ale wszystko to nie możedziwić wobec jego pana, pana w getrach, który z pewnociš jest arcyszlacheckiego pochodzenia.Ma monokl w oku, co nadaje mu sprytniejszš minę nie wykrzywiajšc jej, a wšsy jego sš butnienastroszone, przez co kšty ust jak i broda nabierajš pogardliwego i energicznego wyrazu. Zwracasię z pytaniem do marsowego konduktora i prosty ten człowiek, który dokładnie czuje, z kim mado czynienia, odpowiada mu z rękš przy czapce. Więc pan przechadza się dalej, zadowolony zefektu swej osoby. Przechadza się pewny w swych gestach, z twarzš zimnš, surowo mierzyokiem ludzi i rzeczy. Nie zna goršczki kolejowej, widać to po nim jasno; co takiego jak wyjazdnie jest dla niego przygodš. Czuje się w życiu jak u siebie, bez niepokoju wobec jego urzšdzeń ipotęg, on sam należy do tych potęg, słowem: pan. Nie mogę się go napatrzyć do syta.Gdy uznał, że już czas, wsiadł (konduktor włanie odwrócił się plecami). Przechodzikorytarzem poza mnš i choć mnie potršcił, nie mówi: Pardon". Co za pan! Ale to nic wobectego, co następuje. Pan, nie drgnšwszy nawet, zabiera swego psa z sobš do przedziałusypialnego! Jest to niewštpliwie wzbronione. Jakżebym ja miał zabrać psa do wagonusypialnego! Ale czyni to mocš swego pańskiego prawa w życiu i zamyka za sobš drzwi.Gwizdek, lokomotywa odpowiada, pocišg łagodnie rusza. Postałem jeszcze chwilę przyoknie, widziałem pozostałych kiwajšcych rękš ludzi, żelazny most, bujajšce się i wędrujšcewiatła... Potem cofnšłem się w głšb wozu.Wagon sypialny nie był zbyt zapełniony; przedział obok mojego był pusty i nie byłprzygotowany do spania, więc postanowiłem rozgocić się w nim dla godziny spokojnegoczytania. Poszedłem po ksišżkę i zagospodarowałem się. Sofa pokryta była jedwabistym,łososiowej barwy materiałem, na składanym stole stała popielniczka, gaz palił się jasno. Palšcczytałem.Konduktor wozu sypialnego wchodzi służbowo, prosi o bilet i podaję go jegoczarniawym rękom. Mówi grzecznie, ale w sposób czysto urzędowy, oszczędza sobie życzeniadobrej nocy" człowieka dla człowieka i wychodzi, aby zapukać do przyległego przedziału. Alewinien był tego zaniechać, gdyż tam przebywał pan w getrach, i czy to dlatego, że pan nie chciałzdradzić się ze swym pieskiem, czy też, że już się położył, słowem, strasznie się rozgniewał, żekto pozwolił sobie go niepokoić, i pomimo łoskotu pocišgu usłyszałem przez cienkš cianębezporedni i żywiołowy wybuch jego złoci. Cóż to?! krzyczał. Daj mi pokój, małpichwocie! Użył wyrazu małpi chwocie" był to wyraz pański, wyraz jedziecki ikawaleryjski, podnoszšcy na duchu słuchacza. Ale konduktor wagonu sypialnego wdał się wukłady, gdyż musiał naprawdę mieć bilet pana, a ponieważ wyszedłem na korytarz, aby ledzićwszystko dokładnie, więc widziałem też, jak drzwi pana krótkim pchnięciem otworzyły siętrochę i bilet frunšł konduktorowi w twarz, gwałtownie i mocno, wprost w twarz. Chwycił go wobie ręce i choć rogiem zeszytu dostał w oko, tak że zaszło łzami, zsunšł nogi i podziękował zrękš przy czapce. Wstrzšnięty wróciłem do ksišżki.Rozważam, co by mi przeszkadzało wypalić jeszcze jedno cygaro, i uznaję, że nie ma nictakiego. Więc palę jeszcze jedno wród łoskotu i czytania i czuję się dobrze i pełen myli. Czasmija, jest dziesišta, pół do jedenastej lub póniej, pasażerowie wagonu sypialnego udali sięwszyscy na spoczynek, w końcu postanawiam uczynić to samo.Więc wstaję i idę do mego przedziału. Prawdziwa zbytkowna sypialenka z wytłaczanymiskórzanymi tapetami, z wieszadłami na rzeczy i z niklowanš miednicš. Pociel nieżnaprzygotowana, kołdra zapraszajšco odgarnięta. O wielka nowoczesnoci! mylę. Człowiekkładzie się do tego łóżka jak w domu, trzęsie się trochę przez noc i skutek jest ten, że znajdujesię rano w Drenie". Zdjšłem torbę podróżnš z siatki, aby się przebrać. Podniesionymi rękamitrzymam jš nad głowš.W tej chwili zachodzi wypadek kolejowy. Pamiętam jak dzi.Nastšpił wstrzšs ale wstrzšs" to mało. Był to wstrzšs, który natychmiast zaznaczył siębezwarunkowo złoliwie, ohydnie trzeszczšcy wstrzšs i tak gwałtowny, że torba podróżna niewiem dokšd wyleciała mi z ręki, a ja sam zostałem bolenie rzucony ramieniem o cianę. Przytym nie było czasu do oprzytomnienia. Ale potem zaczšł wóz miotać się straszliwie i podczastego miotania ustšpił na chwilę strach. Wóz może miotać się przy zwrotnicach, na ostrychkrzywiznach, to wiadomo. Ale to miotało tak, że nie było można ustać, tylko leciało się odciany do ciany, czekajšc, że wóz się przewróci. Mylałem co bardzo prostego, ale mylałemto z wielkim skupieniem i stanowczociš. Mylałem: To niedobrze, to bardzo niedobrze, to wkażdym razie niedobrze". Dosłownie. Poza tym mylałem: Stać! Stać! Stać!" Bo wiedziałem,że jeli pocišg stanie, będzie daleko lepiej. I oto, na mój cichy i goršcy rozkaz, pocišg stanšł.Do tej chwili miertelne milczenie panowało w wagonie sypialnym. Teraz wybuchnšłstrach. Przeraliwe krzyki kobiece mieszały się z głuchymi głosami przestrachu mężczyzn. Oboksiebie słyszę wołanie: Na pomoc! i niewštpliwie jest to głos, który przedtem użył wyrażeniamałpi chwocie", głos pana w getrach, jego zmieniony strachem głos. Na pomoc! woła i wchwili, gdy wychodzę na korytarz, gdzie zbiegli się pasażerowie, wypada on w jedwabnejpidżamie z swego przedziału i stoi z błędnymi oczami. Wielki Boże! mówi wszechmocnyBoże! I aby się zupełnie ukorzyć i w ten sposób może odwrócić od siebie zagładę, mówijeszcze w zgorzkniałym tonie: Boże drogi... Ale nagle przypomina sobie co innego i uciekasię do samopomocy. Rzuca się ku ciennej szafce, w której na wszelki wypadek znajduje sięsiekierka i piłka, tłucze pięciš szybę, ale ponieważ nie może zaraz dostać się do nich,pozostawia skrzynkę w spokoju, toruje sobie dzikimi szturchańcami drogę przez zgromadzony... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl