10663, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Harry HarrisonGalaktyczne snyGalactic dreamsData wydania oryginalnego - 1994Data wydania polskiego - 1997O autorzeHarry Harrison urodził się w Stamford w Connecticut, dorastał w Nowym Jorku. Gdyukończył osiemnacie lat, został wcielony do armii amerykańskiej. Do cywila wrócił wstopniu sierżanta, starszy, choć niekoniecznie mšdrzejszy, jak sam mawia. Lata spędzone wwojsku minęły mu na tak absorbujšcych zajęciach, jak naprawa dalmierzy, szkolenie wużyciu ciężkich karabinów maszynowych czy konwojowanie mieciarek obsługiwanych przezskazańców, nic więc dziwnego, że pałał goršcym i serdecznym uczuciem do wojska jakotakiego, nie była to jednak z pewnociš miłoć. Raczej co wręcz odwrotnego, co znalazłospecyficzny wyraz w wielu jego utworach. Następne lata spędził jako plastyk, rysownik,wydawca i redaktor, aż w końcu powięcił się wyłšcznie karierze pisarza sf (i nie tylko).Ponieważ Nowy Jork nie jest miastem sprzyjajšcym twórczoci pisarskiej, przeniósł się wrazz rodzinš do Meksyku, który okazał się jeszcze gorszy, toteż potem mieszkał w Anglii,Włoszech, Danii i przelotnie w dwudziestu siedmiu innych krajach. Harrisonowie mieszkajšobecnie (i to od pewnego już czasu) na wybrzeżu Irlandii, z ładnym widokiem na wieżęMartello. Dotychczas pisarz wydał około czterdziestu powieci, głównie sf (choć także trzyparodie sensacji), siedem zbiorów opowiadań, cztery pozycje popularnonaukowe (w tymhistorię seksu w sf i fantasy). Jego prace przetłumaczono na ponad dwadziecia języków, zaza powieć Przestrzeni! Przestrzeni! dostał Nebulę. Filmowa adaptacja, noszšca tytuł Zielonapożywka (Soylent Green), nie była najlepsza. Harrison najbardziej znany jest z cykli oprzygodach Stalowego Szczura, Jasona din Alt (Planeta mierci) oraz, naturalnie, Billa -Bohatera Galaktyki.Niniejszy zbiór jest w dorobku pisarza najnowszy, zawiera nowš, nigdzie niepublikowanš przygodę Billa, Bohatera Galaktyki - tym razem Bili wybiera się na wakacje.Poza tym można się też dowiedzieć, jak (wg autora) wyglšdały poczštki wielu doniosłychwydarzeń historycznych, jak przebiegał podbój Stanów Zjednoczonych przez III Rzeszę orazdo czego może doprowadzić ciekawski robot.Wstęp. Życie pisarzaNiedawno czytałem biografię Briana W. Aldissa zatytułowanš Pochowajcie me sercew W. H. Smith (to nazwa największej w Anglii sieci księgarskiej, którš trudno nazwaćtrupiarniš, tytuł miał więc czysto metaforycznš wymowę). Ksišżka ma to do siebie, że jestruchliwa niczym strumień - to jest na miłej łšczce, to w ciemnym lesie, to znów wpada wbagno. Podobnie jest z życiem pisarza - sš czasy złe i dobre, sš ludzie mili i nie; tak czasy, jaki ludzie zmieniajš się raz szybciej, raz wolniej. Oprócz życia fizycznego każdy normalnypisarz ma także życie duchowe, gdyż ksišżki biorš się dopiero z połšczenia tych dwóch.Można powiedzieć, iż życie staje się sztukš, a sztuka przechodzi w życie.Postronnemu obserwatorowi codzienne życie pisarza musi się wydać upiornie nudne:wstaje się rano (powiedzmy, że jest to okrelenie umowne), je niadanie i idzie się dogabinetu. Tam siada się do pióra, długopisu, maszyny czy komputera - niczym pustelnik - nadługie godziny. To, do czego się siada, też jest kwestiš indywidualnš, reszty za (to jestbezruchu i długich godzin pracy) dowiadcza każdy. Prawda jest inna - w rzeczywistoci takieżycie jest podniecajšce. Praca nad każdš nowš stronš jest najczystszym przeżyciem łšczšcymdowiadczenia, wiedzę i wyobranię oraz zmieniajšcym je w sztukę. Tak jest, braciagrafomani - pisanie jest sztukš i nie należy się wstydzić tego słowa! Każdy może napisać: Złagodnym westchnieniem... Nie każdy natomiast potrafi przejć z etapu ćwiczeń wmaszynopisaniu do przekonania raczej (w teorii przynajmniej) sprytnych i niegłupichwydawców, by wmuszali w niego gotówkę za pisanie tych słów. Dokonanie czego takiegojest bez cienia wštpliwoci sztukš (może być, że magicznš).Te trzy słowa napisałem w Meksyku w 1956 r. Przez cały następny rok w Londynie,Włoszech i na Long Island dopisałem do nich szećdziesišt cztery tysišce dziewięćsetdziewięćdziesišt szeć innych i John W. Campbell kupił je po trzy centy za każde, by całoćopublikować w magazynie Astounding Science Fiction. Rok póniej Bantam Books kupiłote same słowa (już za rozsšdniejszš stawkę) i wydało jako powieć Planeta mierci(Deathworld). Była to moja pierwsza, ale na szczęcie nie ostatnia powieć.Powód, dla którego piszę, jest prosty - sf zawsze sprawiała mi przyjemnoć, ale to niewyjania, skšd się wzišłem w Meksyku, Londynie i kilku innych miejscach. Zmusiło mnie dotego życie, w które przerodziła się sztuka. Otóż wraz z Joan - mojš żonš, tancerkš iprojektantkš mody - żylimy w klimatyzowanym mieszkaniu w Nowym Jorku. Gdy urodziłsię Todd, a potem Moira, Joan większoć czasu powięcała dzieciom, a więc na mnie spadłgłówny ciężar utrzymania czteroosobowej rodziny. Wczeniej byłem rysownikiem, wydawcši redaktorem, ale mniej więcej rok temu zdecydowałem się na pełnowymiarowe pisarstwo.Pisałem głównie dla pieniędzy, a to jest zajęcie podobne do zawodu strażnika więziennegoczy windziarza: musisz je wykonywać, aby przeżyć, nie dlatego, że sprawia ci onoprzyjemnoć. Gdyby nie to, że pisanie fantastyki sprawiało mi czystš przyjemnoć i w pewiensposób nadawało sens mojemu życiu, wštpię, bym pozostał pisarzem. W owych czasachoszałamiajšcych stawek dwa centy za słowo trzeba by było pisać i sprzedawać po dwaopowiadania tygodniowo, aby zarobić tyle, co sprzedawca w sklepie obuwniczym. Było tofizycznš niemożliwociš.Jeli chodzi o pisanie powieci, sprawa zatršcała o utopię, gdyż przez co najmniej roknie było się w stanie zarobić absolutnie nic. Wielu autorów pisało w czasie wolnym, pracujšcw zupełnie innym zawodzie, ale ja byłem psychicznie do tego niezdolny - nie pasował anicharakter, ani tryb pracy. Przedyskutowalimy więc z żonš problem dogłębnie i doszlimy dorozwišzania dla nas oczywistego, dla innych szokujšcego: zrezygnowałem z pracy w redakcji,sprzedalimy mieszkanie (klimatyzator też). Dobytek umiecilimy w magazynie opłaconymza rok z góry i pojechalimy do Meksyku. Todd, majšcy ledwie rok, nie protestował - wprzeciwieństwie do swych dziadków i całego grona naszych przyjaciół. Jeli dobrzepamiętam, idiotyzm było jednym z łagodniejszych okreleń naszego zamiaru.Może mieli rację. Jakkolwiek by było, zamienilimy tylne siedzenie forda dziesištki wkojec dziecinny, do sufitu przymocowalimy kołyskę, a do bagażnika zapakowalimy to, couznalimy za najpotrzebniejsze, i pojechalimy. Najmieszniejsze za jest to, że teoria pokryłasię z praktykš: mielimy trochę ponad dwiecie dolarów, co - jak się okazało - w latachpięćdziesištych w Meksyku było wcale dużš kwotš. Dojechalimy na południe tak daleko, jakstarczyło drogi. Miasteczko nazywało się Cuautla. Wynajęlimy w nim dom, nauczylimy siępo hiszpańsku, polubilimy tequilę (siedemdziesišt pięć centów za litr) i wynajęlimy służšcšna cały etat - za cztery dolary i pięćdziesišt trzy centy na miesišc! Pisałem na zacienionymbalkoniku z widokiem na bananowce i niele się sprzedawałem w Nowym Jorku. Dochód zesprzedaży jednego opowiadania, który tam wystarczyłby na dobry obiad i wieczór w teatrze,tu pokrywał koszty utrzymania przez miesišc. Kiedy miałem już kilka opowiadań w zapasie ipewnš kwotę na życie, wzišłem głębszy oddech i zabrałem się do pisania powieci.Meksyk był ciepły, miły i wygodny. Nie kwitło tam jednak życie towarzyskie, no i zcałš pewnociš nie było to najwłaciwsze miejsce na wychowywanie dzieci. Toteż po roku,bogatsi w dowiadczenia i w gotówkę oraz opaleniznę, pojechalimy z powrotem do NowegoJorku.I zatrzymalimy się w Anglii.Wielokrotnie pytano mnie, dlaczego zrobiłem to czy tamto, jak na przykład:wyjechałem do Meksyku z rodzinš bez znajomoci choćby języka, o warunkach niewspominajšc; albo wyjechałem do Danii na miesišc, a zostałem na siedem lat. Najczęciejodpowiadam, że wtedy wydawało mi się to dobrym pomysłem. Ludzie majšcy stałš pracę, niespłacone domy i perspektywę emerytur w mglistej przyszłoci nie wiedzieć czemu dostajšczęsto szału, słyszšc takš replikę, która - co gorsza - jest zgodna z prawdš.Życie wolne i nie zwišzane z jednym miejscem sprawiało mi zawsze przyjemnoć, amoje szczęcie polega na tym, iż mojej żonie również. Dla pisarza uczenie się nowychjęzyków, poznawanie nowych kultur, realiów i poglšdów to co, co można porównać do raju.Dzięki wcišż nowym dowiadczeniom nigdy nie brak pomysłów. Na okładce jednego zniemieckich wydań spotkałem ciekawe okrelenie mej osoby - Weltenbummler. W pierwszejchwili sšdziłem, że wymylajš mi od globtroterów, dopiero profesor T. A. Shippey, lingwistai miłonik sf, wytłumaczył mi właciwe jego znaczenie. Jest to stare, sięgajšce redniowieczaokrelenie, które oznacza czeladnika lub ucznia kształcšcego się w zawodzie, a jednoczeniepodróżujšcego od miasta do miasta. Przy tej okazji poznawał nowe zajęcia, przez co stawałsię bardziej wszechstronny, niż gdyby terminował tylko u swego majstra. W takim znaczeniuokrelenie Weltenbummler pasuje do mnie jak najbardziej.Wielokrotnie zresztš nowe dowiadczenia znalazły odzwierciedlenie w moichpracach. Captive Universe napisałem po pobycie w Meksyku; poznałem tam, jak traktujšżycie mieszkańcy izolowanej wioski i wiedziałem, jak tacy ludzie pojmujš otaczajšcy ichwiat. W In Our Hands the Stars wprowadziłem duńskie realia, ludzi i ich podejcie do życiajako podstawy wiata, w którym toczy się akcja. Te dwa przykłady sš oczywiste, jest wszakżewiele innych, gdzie dowiadczenia wykorzyst...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]