10673, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marek OramusArsenał1985ROZDZIAŁ IMleko, ocean mleka. Niesiony niewidzialnym pršdem zbliżałem się ku powierzchni, wysyconej słonecznym wiatłem. Kaskady promieni załamywały się na mlecznych czšstkach i rozsypywały dookoła, otaczajšca mnie przestrzeń składała się prawie wyłšcznie ze wietlnych mikrowybuchów. Leżałem w promienistej powiacie, która była ich efektem, otulony niš szczelniej niż kokonem - i tylko warstwa mleka dzielšcego mnie od powierzchni systematycznie zmniejszała się. Czułem ciepło i leniwš bezwolnoć w całym ciele.Wypływałem nadal. wiatło stawało się coraz intensywniejsze, tempo wynoszenia nie malało, a jednak do zupełnego wynurzenia cišgle nie dochodziło. Spięty oczekiwaniem na nie, poddawałem się bombardowaniu promieni, godzšcych bezkarnie w moje ciało i powodujšcych w skórze bolesne mrowienie.- Wystarczy, Glaser - usłyszałem stłumiony głos.Doznałem olnienia. Glaser! Zanurzono mnie w komorze pęcherzykowej, wypełnionej mlekiem, po to, żeby... Ale nie. Wyładowania znikły i równoczenie proces wynurzania się z musujšcego mleka ustał: jasnoć wiatła ustaliła się. Czekałem, co będzie dalej.- Daj spokój, Nyad - rzekł wyjštkowo zrezygnowanym tonem Chief Tenega. - Kogo chcesz oszukać? Przecież tu wszystko widać.Minęło jeszcze trochę czasu, zanim zorientowałem się, że słowa Chiefa Tenegi tym razem były skierowane do mnie. Uwiadomiłem sobie wreszcie, gdzie jestem. Mój wzrok wyostrzył się i ocean wody wapiennej, momentalnie skrystalizowany w profilowane, matowe szkło, nakrył mnie od góry półokršgłym wiekiem. Nad nim paliły się lampy. Chief Tenega jeszcze raz powtórzył wywołanie, po płycie krypty, w której się znajdowałem, przesunęło się kilka cieni.- Udaje obrażonego - poznałem głos Glasera. - Zostawmy go, komandorze, niech leży. Dotšd doskonale radzilimy sobie sami, poradzimy sobie i teraz.Chief Tenega wyranie się wahał.- Mam wrażenie, że błaznujemy tutaj niepotrzebnie - perorował Glaser. - W końcu nikt nas nie zapewnił, że to włanie Nyad...- Nie, Glaser - Chief Tenega zdecydował się. - Musimy próbować do ostatka. Historia nigdy by nam nie wybaczyła, że nie wykorzystalimy wszystkich możliwoci.Słuchałem z rosnšcym zaciekawieniem. Historia. No, proszę. Musiało zajć co ważnego. Chief Tenega - typ raczej polityka niż naukowca - nie stronił od dużych słów, których znaczenia często nie rozumiał, ale o historii mówił przy mnie po raz pierwszy. Musiało zajć co cholernie ważnego. Postanowiłem nie dać poznać, że wychodzę ze skóry, żeby zgadnšć; o nic nie pytać, nie indagować. Jeli byłem im aż tak niezbędny, prędzej czy póniej sami wyjawiš, w czym rzecz.- Nyad! - powiedział Chief Tenega. Cienie znowu przesunęły się po wieku krypty. Nie odpowiedziałem i płyta zaczęła odjeżdżać wzdłuż prowadnic. wiatła olepiały; zanim nad wnętrzem anabiozera pojawił się wianuszek ciekawych twarzy, zamknšłem oczy.Byłem ich bardzo ciekaw, a jednak postanowiłem nie podnosić powiek. Wytrzymałem w ten sposób kilka sekund, potem - wbrew sobie - zaczšłem się umiechać.Otworzyłem oczy.- O - powiedziałem tonem pełnym zdziwienia - kogo widzę? Sarroz, Coellan, Szklarz... o, i sam komandor zechciał się pofatygować... - umiechałem się do nich kolejno, do Glasera szczególnie serdecznie. - Witam, witam. A gdzie Nehemah, nasz kochany oprawca?- Tu jestem! - zawołała Nehemah zza zwałów aparatury. Po chwili pochylała się nad kryptš. - Jak się czujesz?- W porzšdku. Dolatujemy, co? Najwyższy czas zrobić rachunek sumienia...- Nie - ucišł Chief Tenega, wyranie zły. - Na razie kršżymy wokół Tytana. Wstawaj, jeste potrzebny.- Chwileczkę - skrzyżowałem ręce na piersiach - do czego potrzebny? Kiedy zamykano mnie tu na pański rozkaz i opowiadano liczne bajki na dobranoc, obiecał mi pan więty spokój do samej Ziemi. Co prawda póniej czekał mnie proces i wyrok, ale przystałem na nie w zamian za te parę godzin krzepkiego snu... Aż tu raptem zmienił pan zdanie. Jestem potrzebny! - parsknšłem z oburzeniem w stronę zgromadzenia i opadłem na nagrzane dno krypty.- Więc nie zamierzasz stšd wyjć? - twarz Chiefa Tenegi poczerwieniała.- Ani mi się ni.- Odmawiasz wykonania rozkazu?- Odmawiam. Mnie już nic nie zaszkodzi - z satysfakcjš patrzyłem na zaaferowane twarze Sarroza i Marty Coellan. Nehemah jak zwykle sprawiała wrażenie, jakby niewiele rozumiała z tego, co się działo. Chief Tenega łapał powietrze i łypał na mnie przekrwionym okiem, w którym malowała się niema proba o zakończenie przedstawienia.- le pan zrobił sprowadzajšc tu całš załogę - rzekłem z wyrzutem. - Niech pan pomyli, jak ucierpi na tym pański autorytet. Hortiz i Lloney pewnie na wachcie, co? Wezwij ich tutaj, Nehemah, trochę się rozerwš chłopaczyska...- Ani kroku! - warknšł Chief Tenega do Nehemah, która już zmierzała w stronę interkomu.Był wciekły. Sarroz i Marta Coellan spoglšdali nań z trwogš, gotowi na jedno skinienie lizać mu buty. Tylko Szklarz umiechał się pod wšsem, choć i on nie wyglšdał na przesadnie ubawionego sytuacjš. Dałbym się zabić, że co kombinował przeciwko mnie.- Wie pan co, komandorze? - powiedziałem pojednawczo, chcšc uprzedzić Glasera - porozmawiajmy w cztery oczy. Niech pan wyrzuci stšd tych tam - pokazałem wzrokiem. - A nuż okaże się, że pogawędzimy sobie jak za dawnych czasów?- Wyjdcie - powiedział Chief Tenega. Odczekał, aż zamknš się drzwi. - O co chodzi?- Nie domyla się pan?Pokręcił w milczeniu głowš, więc dodałem:- Rozkazał pan zamknšć mnie tu i upić, zapowiedziawszy pokazówkę przed Trybunałem Kosmicznym. Ten koleżeński gest dał mi do mylenia. Teraz przychodzi pan do mnie - jako kto? Dowódca? Przyjaciel? Kolega? Przyszedł pan rozkazywać - czy prosić? Nie należę do załogi, jak pan to ładnie ujšł, więc pana gadanie obchodzi mnie tyle co nic.- Wycofałem złożony Trybunałowi raport - powiedział - i przywróciłem cię w prawach członka załogi. Liczę, że zastanowi cię to i skłoni do zmiany sposobu bycia. Na poważniejszy.- No, za to nie mogę ręczyć. Nie może pan żšdać, żebym udawał kogo innego.- Posłuchaj, Nyad: sprawa jest wielkiej wagi. Jeli nam nie pomożesz, nie tylko skaże cię Trybunał, ale i każdy normalny sšd. To nie wszystko - spotka cię powszechne potępienie opinii publicznej. Nie będzie na Ziemi miejsca, gdzie mógłby się ukryć ze swojš niesławš. Wybieraj.Gwizdnšłem.- Brzmi to gronie, ale raczej mało konkretnie. Sšdzi pan, że się przelęknę?Odsunšł się bez słowa od brzegu anabiozera. Usłyszałem odgłos zamykanych drzwi.Kończyłem się ubierać, kiedy weszła Nehemah. Kazała mi zdjšć koszulę, czułem zimne linięcie tršbki stetoskopu i miękki dotyk jej dłoni, lizgajšcych się po mojej skórze. Oczywicie żadnego parszywego choróbska nie wykryła, czułem się znakomicie. Składała instrumenty na niewysokim stoliku, postukujšc metalem o szklanš taflę; podszedłem cicho, capnšłem jš z tyłu i przycisnšłem do siebie. Westchnęła przecišgle. Poluniłem uchwyt, a ona obróciła się W moich ramionach. Zadziwiajšco smakuje pocałunek po okresie pogłębionej anabiozy.- Jak długo spałem?- Pięć i pół miesišca.- Dlaczego Chief Tenega mnie zbudził?- Nie domylasz się? Jeste mu potrzebny.- Tyle sam wiem. Ale do czego?Wzruszyła ramionami i zapatrzyła się gdzie w bok. Zbyt dobrze jš znałem, żeby dać się nabrać na tę kiepskš sztuczkę.- Nie udawaj, że nie wiesz - powiedziałem surowo. - Zdrad mi zaraz tę wielkš tajemnicę - całowałem jej małe ucho majšc twarz zanurzonš w pachnšcej chmurze włosów. Przywarła do mnie całym ciałem.- Niedługo sam się dowiesz - była coraz bardziej wiotka. Mój Boże, jak to cudownie po pięciu miesišcach znowu poczuć w ramionach kobietę.- A jeli oni szykujš na mnie pułapkę?- Nie szykujš.- No, dobrze - zostawiłem ucho w spokoju i zajšłem się szyjš. Szyja Nehemah, podobnie jak cała reszta, stanowiła przykład wyjštkowo dobrej roboty natury - po powrocie wypadałoby pogratulować też rodzicom. Z powodu samej szyi można się było w Nehemah zakochać. Zjeżdżałem po niej wolno wargami aż do wgłębienia przed obojczykiem, które najbardziej lubię.- Och - powiedziała Nehemah.- Co robiła, kiedy leżałem w anabiozerze?- Nic takiego...- Przychodziła codziennie przetrzeć wieko cierkš? Przynosiła mi kwiatki? Siadała wieczorami obok i piewała dla mnie piosenki?- Wiesz przecież, że nie umiem piewać.Odsunšłem się, żeby widzieć jej twarz. Ładna dziewczyna, bez dwóch zdań. Pomylałem, że to chyba jej ostatni lot - pora pomyleć o domu, mężu i dzieciach, osišć w jakim spokojnym miejscu na Ziemi... tak jak to robiš wszystkie.- Z kim teraz sypiasz? - spytałem.- Z Hortizem.- Powiedz mu, że dzisiejszy wieczór masz już zajęty.- Dobrze.Na ksišżkach, półkach, na podłodze w kabinie osiadła cieniutka warstewka kurzu. Chodziłem między sprzętami, dotykajšc zmatowiałych powierzchni końcami palców, odnawiajšc stare znajomoci. Mojš drogę znaczyły lnišce smugi na blatach, wyrwane z monotonii równych rzędów grzbiety, przesunięte statuetki, po których zostawały czworokštne, ciemniejsze lady. Wszystko tkwiło na swoich miejscach, tak jak to zostawiłem.Znalazłem cierkę, wytarłem dokładnie blat biurka i okładki ułożonych na nim ksišżek. Po namyle postanowiłem na tym poprzestać. Usiadłem na tapczanie, wzišłem z półki nad nocnš szafkš ostatni model Canona - ostatni oczywicie przed ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]