10712, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marek FalzmannImponderabiliaZnaleli go po pięciu dniach. Siedział za wiekowym drzewem w najgłębszym matecz-niku i wyplatał z sitowia co. co wyglšdało na koszyk do łowienia ryb- Niech was licho porwie z waszymi kłopotami! - wrzasnšł, kiedy ich niespodziewanenadejcie spłoszyło jakie kunopodobne zwierzaki, które towarzyszyły mu na tym odludziu.- Skšd pan wie, że mamy kłopoty? - spytał sierżant Bock.- Widzę to po waszych oczach - odparł z chytrym umiechem.Dobra! I tak wiemy, że pan, profesorze, podsłuchuje nasze teletransmisje z Orbitalemi Północnš Flotyllš Więc pewno mogę przejć do sedna sprawy, zgoda? - Sierżant sapišcusiadł obok koszyka i zanurzył bose stopy w strumieniu. - Ależ upał! - powiedział, patrzšc najednolicie gładki i szczelny kombinezon uchodcy.Profesor milczšc skinšł głowš na lak. Wyglšdał na kogo, kto zrezygnował z oporui ucieczki.Obracajšc głowę w stronę Boćka, westchnšł ciężko.Sierżant też westchnšł, po czym powiedział: - Fajno! Szeć osób od tygodnia oglšdakażde drzewo i krzak po tej stronie wyspy. Wiem, że jest to pieska robota i wszyscy wyglš-damy paskudnie, niemniej nie powinien pan mieć tych ludzi oraz mnie tak głęboko gdzie!Wiem, że to idiotyczne szukać kogo, kto nie chce być znalezionym i co gorsza pakować gow kłopoty, od których kiedy uciekł, ale sprawa jest tego typu, że sami nie potrafimy sobiedać rady i musimy szukać u pana pomocy.- Nic z tego! Nie ruszycie się z tej planety i nie radzę też nikomu lšdować tutaj, o ilenie chce do końca dni swoich żyć w odosobnieniu.- Ależ my musimy! Żaden System Słoneczny nie sprawił człowiekowi tylu niespo-dzianek i kłopotów, co te zwariowane Bliniaki.- A co to za kłopoty?! Że planety tutaj, to pułapki? Że znienacka rozsypujš się pojaz-dy, a wczoraj zbudowany dom nagle zamienia się w garć pyłu? - profesor parsknšł mie-chem.Wolne żarty! To sš fakty i to smutne fakty! - zaoponował kto z ekipy.Ale żyjecie! I ta planeta, podobnie jak i inne, karmi was, ogrzewa, lula do snu i robiwszystko bycie nie zginęli nawet jeżeli wpadniecie do oceanu tysišc mil od brzegu. Byłytakie wydarzenia na B3 i B4. Profesor poderwał się i sięgnšł po nie dokończonš plecionkę.Spokojnie! - sierżant też wstał i położył swojš piegowatš i ciężkš dłoń na ramieniuprofesora. - My wiemy... że pan wie, jak... można wydostać się na zewnštrz z tej i innych pla-net...O... jak można! - profesor zadziwiajšco łatwo dostosował się do stylu rozmowy pro-wadzonej przez sierżanta, a jego gest był jednoznaczny w swej wymowie. To, że byłem na B-dwa, trzy i cztery, nie oznacza wcale, że byłem w kosmosie. Nie mam tu cudownej rakietyzdolnej przebić pola siłowe chronišce cały Układ.Więc jak...- Nie skończyłem, sierżancie!- Widziano jednak...- Milczeć!- Tak jest!- Bylicie w Miecie?- Tak, ale...- Żadne ale... Prawda o moich wojażach sprowadza się do faktu, że w Miecie istniejeteleporter. Wystarczy stanšć na postumencie, zamknšć klosz i wcisnšć odpowiedni klawiszstartera. Teleportacja na wybranš planetę następuje w ułamku sekundy. To nie moja wina, żejako nikt z was nie spieszył się, by zbadać Miasto, banda dzikusów i wandali! Potraficie tyl-ko niszczyć!Profesor bez trudu odtršcił dłoń sierżanta i spokojnie zaczšł zbierać swoje wędki niewyglšdajšce wcale na wędki.- Cholera! - Bock z zafrasowanš minš drapał się po owłosionej piersi. Lecš już tutajosadnicy. Setki tysięcy! Odkrył pan ten Układ i po powrocie na Ziemię zgłosił go, osobicie,jako idealne miejsce do zasiedlania. A teraz, kiedy wrócił pan tutaj, okazało się, że to jednawielka pomyłka. Jak mamy to rozumieć? Co mamy zameldować? Flotylla Północna dotrze doBliniaka za miesišc i jeli pan nam nie pomoże, będzie musiała zawrócić.- I bardzo dobrze! To była pomyłka... profesor obrócił się do nich plecami, po czymwszedł między drzewa i... zniknšł.Stary czarodziej, krętacz, winia! ryczał Bock, bezskutecznie przetrzšsajšc okolicznezarola.- No i co dalej? - spytał kto zwracajšc się do milczšcego mężczyzny z odznakš Co-smopolu na rękawie zniszczonej koszuli.Ten skinšł jedynie głowš w stronę wracajšcego sierżanta.- Nie wiem - Bock rozłożył ręce - sšdzę, że on jednak nie powiedział wszystkiego.Z B-2 podano informację, że profesor sprowadził tutaj swojš córkę, Olgę. Nie wierzyłemw to, do czasu, kiedy jeden z patroli zameldował, że widziano jš tutaj, w Miecie, tydzieńtemu! Jak wiecie zarzšdziłem natychmiastowe poszukiwania profesora. Jego córka tutaj? Irra-cjonalne! Nasz, hehe... jawny... agent osławionego Cosmopolu sprawdził poprzez Orbital, iżta panieneczka jeszcze dziesięć dni temu jak gdyby nigdy nic, pracowała w swoim InstytucieDetronicznym. Stšd do Ziemi jest trzydzieci trzy lata wietlne lub trzydzieci trzy doby lotufotonowym transgalaktykiem. Wniosek? Albo istniejš cuda, albo teleporter profesora sięgao wiele, wiele dalej.- Teleportacja a promieniowanie Zetha. Słyszałem, że to się wišże ze sobš - powie-dział kto półgłosem. - Mówiono, że profesor pracował nad tym od kilku lat, to jest od czasu,kiedy dzięki jego odkryciu zyskalimy natychmiastowš łšcznoć, jak galaktyka długa, szerokai głęboka...- Włanie! - Bock zatarł dłonie i umiechnšł się. - Ten mšdrala zdołał zbudować na-dajnik i odbiornik fal Zetha, ale tutaj znalazł co lepszego. Teleporter i tajemnicze Miasto.Nie byłby naukowcem, gdyby nie dobrał się do tych osišgnięć wymarłej cywilizacji...- Za dużo na jednego, więc poszukał sobie zaufanego asystenta...- A przecież Olga. jego ukochana córeczka jest naukowcem...... i w Instytucie badała te maszyny i automaty, które jej stary zwędził z Bliniaka zapierwszym pobytem tutaj...Mówili teraz wszyscy, a Bock tylko zacierał swoje duże, poronięte rudym włosemdłonie i rechotał cicho, z aprobatš dla tej niespodziewanej burzy mózgów.Kiedy umilkli na chwilę, wtršcił: A wiecie, że razem z Otgš zniknęły wszystkie eks-ponaty jakie profesor przywiózł z Bliniaka? Spytajcie Vegi. On rozmawiał w tej sprawiez Ziemiš.- To prawda, wszystko zniknęło bez ladu - mężczyzna z odznakš Cosmopolu popa-trzył z zadumš na rozpalone słońcem kamienie okalajšce tamten brzeg strumienia - i braklogicznego wyjanienia dla tej sprawy, chyba że przyjmiemy wersję...- Tysišce hipotez, a każda mylna Bock podparty pięciami, stojšc w rozkrokuz miotaczem na wydatnym brzuchu pozował do pomnika Prawda i Prawo ale powiem wamco ja o tym mylę! Profesor nie jest byle kim, co to to nie. Zna się na piekielnie wielu rze-czach i umie budować różne techniczne urzšdzenia bez pomocy specjalistów od mototroniki.Sam!O Chryste, czy ten młot znów musi tak bredzić7 I to w taki upał?Sierżant skwitował tę uwagę wciekłym łypnięciem przekrwionych białek, ale nieprzestał monologować.... Należy sšdzić - cišgnšł podnoszšc głos - że zafascynowany osišgnięciami tutejszejcywilizacji nasz profesorek postanowił położyć swoje zaborcze łapska na całoci i nie dopu-cić nikogo z kolegów naukowców do tego rajskiego ogrodu pełnego drzew poznania.Ludzie zmordowani marszem przez las z ulgš kładli się w cieniu olbrzymich drzew napachnšcym materacu traw podbitych zapachem ziół i mięty.- Nawija jak zawodowy...- Tak Ględzić, i to głupio, to on umie jak mało kto.- A ja z nim robię juz trzy lata i powiem wam. że to strach przed odpowiedzialnocišrobi go takim bezkrytycznym marudš. To dobry żołnierz, ale kiedy trzeba walczyć, a nie my-leć Sšdzę, że bez powodu go tutaj nie przysłano.- To może lepiej wystawmy warty...- Ej, co ty. Tutaj? Bliniak to nie Planeta Brontozaura. Tutaj nawet nago można do-trwać staroci...- Byłe na Brontozaurze?- Tak Razem z Boćkiem. To był paskudny kawałek roboty... mało nie zginšłem wtedypod kopytami stada bezrożców. Tylko sierżantowi zawdzięczam, że żyję... no zobacz jak sięrozgadał...... To by tłumaczyło dlaczego nasze rakiety niszczejš jak grzyby na słońcu i na dobršsprawę nikt kto tu trafił nie może bodaj marzyć o odlocie...... Wielki mšdrala postanowił zrobić z nas swoich niewolników! Hańba!Naukowe pasje badawcze wzięły górę nad zdrowym rozsšdkiem...- Spekulujesz, sierżancie! - głos profesora poderwał wszystkich na nogi.- Do diabła... gdzie pan jest? - niemile zaskoczony Bock udawał bška. wirujšc dookołaswojej osi i wymachujšc odbezpieczonym miotaczem.Tutaj, człowieku, tutaj... - gdzie spomiędzy gęstwiny lici i gałęzi opadła w dół me-talowa drabinka - ... no, miało, powrót będzie na koszt gospodarza, chyba że wolicie, tedwadziecia kilometrów do bazy, zmierzyć spacerowym krokiem.Oczywicie, że nie chcieli i kiedy wspięli się po drabince do kabiny grawilotu powitałich szyderczy umiech profesora i wyrozumiałe, łagodne spojrzenie aksamitnych oczu jegoukochanej córeczki, Olgi.- Jak to się dzieje, że pana pojazd nie ulega zniszczeniu tak jak nasze? - Bock z obawšzerkał przez okno na szybko oddalajšcš się plamę lasu.Proszę być dobrej myli, ten pojazd zbudowano z miejscowych materiałów. - Olgaz umiechem położyła drobnš dłoń na dłoni sierżanta.- Cały? - spytał kto z niedowierzaniem.- Cały! - potwierdził profesor, patrzšc uważnie na swojš córkę. Ona odwzajemniłaspojrzenie i wyglšdało to tak, jakby rozmawiali bez słów.- Drobiazg! Co to dla tatusia, prawda? - Bock parsknšł wciekle i obdarzył Olgęgniewnym spojrzeniem pełnym nietajonej złoci. - Nie wierzę w to! Ten pojazd - dziobnšłpalcem znak producenta wtłoczony w plastik pulpitu został zbudowany na Marsie,w marsjańskich dokach.- Poprzedni - szepnęła Olga bo ten to kopia...- Idealna kopia - dodał profesor.Jestem ciekaw jak pan to zrobił, bardzo ciekaw! - sierżant poczerwieniał na twarzy. -Jak, gdzie i kiedy! I proszę mi nie mówić... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl