10739, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LECH M. JAK�BZNIKACZ I JEGO BRO�3Tower Press 2000Copyright by Tower Press, Gda�sk 20004Erykowi i Dominikowi �a tak�e wszystkim wspania�ym,niezno�nym urwisom w okolicy dziesi�tki5Moi Najmilsi!Obawiam si�, �e uznacie mnie za niez�ego blagiera. I nie mogliby�cie pope�ni� wi�kszegob��du! Bo co innego, gdybym opowiedzia� Wam histori� pewnej dziwacznej ksi��ki, kt�rapo�yka�a (brrr!) zasypiaj�cych nad ni� czytelnik�w. Albo smutn� przygod� Smutasa, kt�ryp�k� ze �miechu, gdy pokazano mu do czego naprawd�, opr�cz wbijania gwo�dzi, s�u�yksi��ka. O, wtedy prosz� bardzo. Mogliby�cie nazwa� mnie blagierem. Bez urazy.Lecz nie tu. Opowie�� jest najprawdziwsza pod s�o�cem! Jak ka�da opowie��, gdy j�odpowiednioopowiedzie�. A Znikacza znam osobi�cie. On mnie te�. S�owem do sp�ki wiemywi�cej, ni�li ud�wign�� mog� dalej spisane przygody.Ale zaczn� od pocz�tku.Zaraz, zaraz! A dlaczego niby od pocz�tku? Zacznijmy wyj�tkowo od �rodka. Tak. To jestmy�l!Wasz Bla-AutorSZE�CIOWIERSZ NA OTWARCIEPewien ch�opiec du�o chcia�.ale guzik z tego mia�!Inny za to nie chcia� nic(mo�e lepszy rydz, jak nic?)Jeszcze inny chcia� i nie �te� mu by�o straszszszsznie �le!ZDARZENIE W ZOOWybieg dla lw�w okolony by� wysokimi i mocnymi pr�tami ze stali. Jak to zwykle wwi�kszo�ci ogrod�w zoologicznych na ca�ym �wiecie. Czasem kraty zast�pione s� szerokimrowem, u kt�rego brzegu stercz� ostre, r�wnie� metalowe szpice. W ten spos�b ludziezabezpieczaj�si� przed agresj� drapie�nych zwierz�t. By potem podziwia� je z niedu�ej odleg�o�ci� ogl�daj�c, czasami dra�ni�c. R�nie z tym bywa. Sami wiecie.Jakie� niesforne ch�opaczysko na przyk�ad obleje wod� ma�p�, gdy� wed�ug niego �wietnyto �art. Albo dziewczynka jaka�, te� niby dla �artu, zechce nadepn�� wystaj�cy spoza kratogon jaguara. Zdarza si�. I � jak mawiaj� doro�li � dzieci, to dzieci. Dziwne i niebezpiecznepomys�y przychodz� im nieraz do g��w.Dlatego zapewne wychowawczyni, prowadz�c alejkami kolonijn� grup�, co rusz ostrowo�a�a:� Nie podchod�! Nie dotykaj! Z daleka od s�onia! Omija� lamy! Cofn�� si�!Jednym s�owem dyscyplina, a� strach. Na dodatek wci�� maruder�w pogania�a:� Pr�dzej, bo nie zd��ymy na obiad! � jakby obiad mia� by� najwi�kszym wydarzeniemdnia.Sami wi�c rozumiecie, �e dzieci z tej kolonii nie czu�y si� w zoo najlepiej. Ani pofiglowa�nie mog�y, ani patykiem d�gn�� nosoro�ca, ani nawet ziarnem sypn�� egzotycznym ptakompo g�owach. Nic, tylko naprz�d, r�wno, razem, bez d�u�szych postoj�w.6Wydawa�o si� im. �e z nud�w dostan� wysypki. Zw�aszcza ch�opak�w korci�o, by wyci��swojej pani jak�� sztuczk�. Wiercili si� wprost niemo�liwie. Na boki rozgl�dali, co� mi�dzysob� szepcz�c. Lecz z up�ywem czasu nadzieja mala�a. Po blisko p�godzinnym szybkimprzemarszu skr�con� tras� zbli�yli si� do bramy wyj�ciowej.Nagle, gdy mijali wybieg dla lw�w, podni�s� si� rwetes. Tak gwa�towny, �e wychowawczynipoblad�a troch� i nawet najodwa�niejszym z odwa�nych ch�opcom przesz�y po plecachciarki.Dziesi�tki par zdumionych oczu daremnie przeszukiwa�o obszern� klatk�. Zdarzy�o si� co�niesamowitego. Ot�, ni z tego, ni z owego, znikn�� lew!Tak, nie ma tu pomy�ki. St�pa� mi�kko, ocieraj�c si� grzyw� o kraty, macha� ogonem,szczerzy� k�y i raptem... znikn��! Widzieli to wszyscy, nie wy��czaj�c kredowobladej obecniewychowawczyni.� Lew!!� Ale draka! � na przemian wo�a�y podniecone dzieci. Nie mog�y wiedzie�, �e zdenerwowanieich pani jest podw�jne. I nie tyle w tym momencie wyprowadzi�o j� z r�wnowagi znikni�cielwa, cho� ono rzecz jasna te�, co nag�e pojawienie si� tu� przed ni� jeszcze jednegodziecka. Konkretnie ch�opca. Z powietrza. Dos�ownie. Znikn�� lew i niespodziewanie, w tejsamej sekundzie, pojawi� si� ch�opiec. Na domiar wszystkiego z czym� przypominaj�cympistolet w d�oni. Zaniem�wi�a. �renice jej niebieskich oczu rozszerzy� strach.Tymczasem dzieci z kolonijnej grupy, obserwuj�c jedynie okratowany wybieg dla lw�w,podnosi�y wci�� wi�kszy krzyk.� Uciek�! Uciek� z klatki!� Wezwa� dozorc�!Gromadzi�o si� coraz wi�cej ciekawskich wok� pustego wybiegu. Starsza pani w fantastyczniedu�ym kapeluszu mocno przytuli�a si� do stoj�cego obok staruszka z lask�.� Och! Och! Och! � us�yszano jej spazmatyczne szlochanie. � Tymoteuszu, widzia�e�!?Staruszek nazwany Tymoteuszem nie powiedzia� nic, tylko mocniej przycisn�� do siebiewystraszon�. By� r�wnie zdumiony i tak�e jemu �ywiej zabi�o serce. W niezrozumia�ym odruchubojowo podni�s� do g�ry lask�.W powietrzu wisia�o co�, co bardziej nerwowi zwykle nazywaj� panik�.� Kto... kto ty jeste�? � wyj�ka�a zal�kniona wychowawczyni, zwracaj�c si� do przyby�egoznik�d dziecka.Tajemniczy ch�opiec bardzo grzecznie uk�oni� si�. Nawet nie spojrza� w stron� nieustannierosn�cego t�umu. I z u�miechem odpowiedzia�:� Jestem Jurek.� Jurek? Jaki Jurek? � dziwi� j� spok�j dziesi�cioletniego ch�opca, a troch� i denerwowa�.Prawd� m�wi�c, nie wiedzia�a, co o tym s�dzi�. W ko�cu, cokolwiek by powiedzie�, nie jestto normalne, zw�aszcza gdy na naszych oczach raptem materializuje si� co�, czego przedu�amkiem sekundy nie by�o! Cho�by zwyk�y, tak zwany zdrowy rozs�dek temu zaprzecza�.� Sk�d... si� wzi��e�?Jerzy nieznacznie wzruszy� ramieniem, jakby wyja�nienie nasuwa�o si� samo.� By�em tu ca�y czas. A o lwa, tego tam � machn�� pistoletem w stron� zas�oni�tego gapiamiwybiegu � prosz� si� nie martwi�. On tam jest.� Jak to... jest? � zaprotestowa�a niepewnie. � Skoro go nie ma...Nie zd��y�a sko�czy�, gdy z g��bi pustej klatki do uszu wszystkich dotar� pot�ny lwi ryk.Stoj�cy najbli�ej krat odskoczyli jak oparzeni. G�os wyra�nie dochodzi� zza pr�t�w, ale lwatam nie by�o!Ten fakt jeszcze bardziej rozgor�czkowa� gapi�w. Dziarski staruszek Tymoteusz wy�ejpoderwa� swoj� lask� i zawo�a� gromkim g�osem:� Obroni� was!7Zabrzmia�o to dziwnie, broni� si� bowiem nie by�o przed czym. No, chyba �e przed w�asnymstrachem. Ale do tego akurat potrzebna jest inna bro�.Nadbieg� zdyszany dozorca. Nie zwa�aj�c na to, �e depcze innym po pi�tach i rozdaje kuksa�ce,�okciami rozepchn�� zas�aniaj�cych wybieg. Oniemia�. Zacz�y mu drga� policzki. Zwra�enia na chwil� straci� r�wnowag� i opar� czo�o o krat�.W �lad za nim przecisn�� si� do krat tajemniczy ch�opiec. Podszed� do roztrz�sionego dozorcyi poci�gn�� go za po�� marynarki.� Prosz� si� nie martwi�! � pocieszy� z pewno�ci�, kt�rej inni obecnie mogli mu zazdro�ci�.� Lew zaraz b�dzie. Daj� panu s�owo!Dozorca wlepi� w Jurka nieprzytomne oczy.� Ty... ty szczeniaku! �obuzie! Ja ci dam!Ca�e jego zaskoczenie zamieni�o si� raptem w gniew, kt�ry natychmiast chcia� wy�adowa�na ch�opcu. Jednak nie przez z�o�liwo��, a z powodu rosn�cego dalej zmieszania.Chwyci� Jurka za ucho.� Boli, prosz� pu�ci�! � zaprotestowa� ch�opiec. � M�wi�em, �e b�dzie!Jeszcze bardziej zmieszany dozorca ze wstydem pu�ci� ucho.� Kto ostatni widzia� lwa? � zawo�a� g�o�no. � To niedopuszczalne!Niemal w tej samej chwili ch�opiec znikn��. Po prostu rozp�yn�� si� w powietrzu. Przepad�.Widz�c to wychowawczyni kolonijnych dzieci zemdla�a. Biedaczce chyba o jedno znikni�cieby�o za du�o. A mdlej�c, nie zd��y�a ju� zauwa�y�, �e jednocze�nie na wybiegu z powrotempojawi� si� lew.Ot, pojawi� si� r�wnie nagle, jak znikn��. Zupe�nie odwrotnie ni� tajemniczy ch�opiec oimieniu Jerzy.ZAMIESZANIE W MIE�CIEOpr�cz m�odej, dwudziestojednoletniej wychowawczyni i dozorcy zoo znikni�cie Jurkadostrzeg�o jedynie dw�ch najbli�ej stoj�cych ch�opc�w: Andrzej i Karol. Nie ukrywajmy �najwi�kszych urwis�w z kolonii. Cho� mo�e na pierwszy rzut oka nie sprawiali takiego wra�enia.Uwag� pozosta�ych bez reszty przyku� zmaterializowany lew.Gdy dziewcz�ta z wycieczkowej grupy zaj�te by�y cuceniem swojej pani, Karol szturchn��w bok Andrzeja:� Widzia�e� to co ja?J�drek skwapliwie skin�� g�ow�.� Ty te� to widzia�e�? � upewni� si�.Bez dalszych zb�dnych s��w ruszyli p�dem w kierunku, gdzie przed chwil� znikn�� Jurek.Rozejrzeli si� bezradnie. Po ich r�wie�niku nie by�o �ladu.� Daj� s�owo, zupe�nie jak z czapk� niewidk�! Cyk, jeste�! Cyk i ci� nie ma! �ebym ja takm�g�... � z dosy� zrozumia�ych powod�w rozmarzy� si� Karol. � Wzywa mnie dyro na hi�ciedo tablicy, a ja mu cyk! Znikam!� Albo na polaju u Hery! � uzupe�ni� J�drek. � Szok! Hera za p�uca si� �apie, dziewczynykwicz�...Wtem za plecami us�yszeli t�umiony �miech. Obr�cili si� gwa�townie.� Co to? � wzdrygn�� si� Karol. � S�ysza�e�?� Mowa!Nikogo w pobli�u nie by�o. Obaj poczuli si� nieswojo. I szybko, w milczeniu do��czyli dogrupy.8W�a�nie ockn�a si� z omdlenia ich pani. Zak�opotany dozorca k�ania� si� i gor�co przeprasza�,jakby wszystko by�o wy��cznie jego win�.� Ja... ja tylko poci�gn��em dzieciaka za ucho... � t�umaczy� si� niezdarnie. � Sam niewiem, co si� sta�o... Poj�cia nie mam... Ten lew, potem on...Du�a kropla potu z czo�a dozorcy kapn�a na d�o� wstaj�cej wychowawczyni. Wychowawczyniobr�ci�a si� w lewo, potem w prawo, spojrza�a na s�o�ce, potem na stoj�cego przedni� m�czyzn� i poczu�a si� bardzo, bardzo zm�czona.� O czym pan m�wi?� No, ten ch�opiec � t�umaczy� dozorca. � Ja naprawd� nie chcia�em nic z�ego...� Jaki ch�opiec? � z ledwo�ci� panowa�a nad sob�. G�os jej dr�a�.Klasn�a g�o�no.� Dzieci, zbi�rka! Wracamy!A odchodz�c, po otrzepaniu z kurzu d�ugiej sukni, rzuci�a zdezorientowanemu dozorcy:� Prosz� lepiej pilnowa� zwierz�t! To skandal! Powiadomi� dyrektora pa�skiej plac�wki!Odechce si� panu g�upich kawa��w!Wychowawczyni bowiem uwa�a�a siebie za osob� na wskro� doros�� i ze strachem pomy�la�a,c� by to by�o, gdyby pos�dzono j� o wiar� w cuda. J�! Studentk� trzeciego roku socjologii!Ju� raczej sk�onna by�a uzna� si� za ofiar� udaru s�onecznego, a histori� ze znikaj�cymch�opcem za zwyk�e przywidzenie.Zupe�nie inaczej my�leli o tym Andrzej i Karol. Dla nich zabawne, lecz i tajemnicze ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]