10753, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andrzej FilipczakEvaDługie, żółte licie kolczastego zielska chlasnęły go po twarzy. Przysadzisty człowie-czek zaklšł pod nosem. Miał doć wszystkiego... Doć pola, które musiał oczycićz chwastów, doć ludzi i tej przeklętej planety. Planety, którš przypadkowo odkryli przemyt-nicy z Feniksa, i od razu zwietrzyli możliwoć zbicia fortuny na nielegalnej kolonizacji.Obiecywali raj, a on, naiwny, uwierzył. Sprzeniewierzył się Koncernowi, kradnšc powierzonemu pienišdze. I po co było to wszystko? Aby teraz harować na polu dla jakiego czarnuchawylegujšcego się w namiocie, którym opiekuje się... Ech, lepiej przestać o tym myleć. Tu, natej planecie, myli sš równie zdradliwe co słowa.Wyszedł z poletka kukurydzy, którym się opiekował. Była to jedna z niewielu rolin,jakie się tutaj przyjęły. Jeszcze zanim zmogła go goršczka, Flower co bredził o silnej konku-rencji miejscowej rolinnoci, nieodpowiednich glebach, nowych chorobach i szkodnikach,ale widać było, że i on czuł się rozczarowany, gdy z jego cudownego worka zaledwie kilkarolin przyjęło się na tej ziemi. Tym bardziej nalegał, aby wypróbowywać wszystkie możliwemiejscowe gatunki. Każdy z nich dostał działkę pod opiekę. Teraz, gdy Flower leżał nieprzy-tomny, jego poletko przejęli Chińczycy. Był im za to wdzięczny. Wychowany w miecie, nieczuł powołania do uprawy roli. Zgłosił się do tej roboty, bo uznał, że kręcenie się w kółko popolanie jest bezsensownym marnowaniem czasu. A tak, przynajmniej zajšł się czym przy-datnym...Z troskš obejrzał swojš działkę. Na liciach matei znów pojawiły się larwy.Z obrzydzeniem zaczšł stršcać je trzymanym w dłoni kijem i rozgniatać na ziemi. Matei byłajednš z pożyteczniejszych rolin odkrytych na tej planecie. Jej strški były pożywne i nawetdoć smaczne, a co najważniejsze, matei rosła i owocowała w błyskawicznym wręcz tempie.Teraz stanowiła podstawę ich pożywienia. Dlatego spróbowali przenieć jej sadzonkiw pobliże obozu. Przyjęła się dobrze. Jedyny problem stanowiły szkodniki. Wystarczyło nieprzychodzić na pole przez kilka dni, aby z plantacji pozostały smętne resztki.Z westchnieniem przysiadł na szczycie wzgórka. Miał stšd piękny widok na rzekę.Wszystko wyglšdało zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażał. Mieli obudzić się w raju, oto-czeni górami sprzętu i zapasów niezbędnych do rozpoczęcia kolonizacji, a tu... Koszmarneprzebudzenie we wraku... Przekleństwo telepatii i zwišzany z tym natłok obcych myli... Nie-snaski w obozie i oddzielenie się anarchistów... Odkrycie kapsuły towarowej, gdzie powinnyznajdować się zapasy sprzętu niezbędnego do przeżycia, a która okazała się być wypełnionajedynie złomem. Podobnie jak ładownie, które otworzył Jokana... To dobiło wszystkich...Jednak najgorsze było przejmujšce uczucie braku jakiego celu, osoby, która zapanowałabynad powstałym bałaganem. Demokracja i polityczna poprawnoć z jednej strony, a skrajnyindywidualizm z drugiej. Kaktus, samozwańczy przywódca, próbował to przełamać, ale bez-skutecznie. Większoć niedoszłych kolonistów kręciła się dookoła polany, nie bardzo wie-dzšc, co ze sobš zrobić. Miał już tego serdecznie dosyć, więc gdy przynieli do szpitala tegorannego rolnika, zgłosił się na jego apel, mimo że nie miał najmniejszego pojęcia o pracy naroli. Chciał w końcu zrobić co z sensem. Nie żałował swojej decyzji. Trochę tam poklšł so-bie pod nosem, ale robił to bardziej z przyzwyczajenia, niż z potrzeby. Gdyby tylko miał jesz-cze kogo, kto... Kogo mógłby...Rozmylania przerwało mentalne wołanie Judith. Obiad był gotowy. Wstał i ruszyłw stronę obozu, zastanawiajšc się, jak szybko ludzie przystosowali się do telepatii. Niby sły-szało się myli innych, ale płynęły one gdzie obok, w oddali. Oczywicie, gdy skupiło się nanich uwagę, można było je podsłuchiwać, ale nikt tego nie robił. Nawyk z Federacji, czy do-bre maniery? A może instynkt samozachowawczy? Tak łatwo można było zatopić sięw potoku obcych myli... Z drugiej strony, telepatię wykorzystywano do rozmówz oddalonymi od rozmówcy osobami. Co na kształt idealnego telefonu, który przekazywałznacznie więcej niż tylko słowa...Wszedł do dużego namiotu stanowišcego ich obecnš siedzibę. Co prawda Obuchowitzpropagował domki z bambusa, ale ich gromadka postanowiła wykorzystać skóry z zabitychprzez Khorsta zielonych bawołów i zbudować tipi, na kształt tych budowanych przez legen-darnych Indian. Wprawdzie nikt nie miał pojęcia, jak co takiego się stawia, ale ostatecznie,metodš prób i błędów, powstała w miarę stabilna konstrukcja z żerdzi, którš obcišgnięto wy-prawionš skórš. Na rodku klepiska znajdowało się palenisko, chociaż i tak gotowano na ze-wnštrz. Oczywicie, była to jedynie tymczasowa siedziba. Planowali, gdy już się nieco urzš-dzš, budowę czego solidniejszego, a przede wszystkim oddzielnego. Państwo Tai nie krę-powali się zbytnio, ale Judith... On sam... Tak, oddzielne siedziby były niezbędne.Pogadam z Khorstem. Potrzebujemy jeszcze kilku skór. Mięso można by uwędzić,żeby się nie popsuło. A ze skór możemy zrobić kilka mniejszych namiotów. Wiem, że Flowermarzył o komunie, ale i tam, u nich, sprawy prywatnoci musiały być jako rozwišzane.Zgadam się - myli Judith dołšczyły się do jego. A teraz, Kalen, przestań mędrko-wać i chod na obiad.Smakowity zapach uderzył w nozdrza, gdy wkroczył do ciemnego wnętrza. Wysoka,młoda dziewczyna podała mu drewnianš miskę.- Nałóż sobie sam. Ja muszę nakarmić Flowera.Na obiad był gulasz z bawołu z dodatkiem matei. Mimo ograniczonych możliwociJudith starała się, aby potrawy były jak najbardziej urozmaicone.Niele gotuje jak na terrorystkę. przemknęło mu przez myl.- Dziękuję - odpowiedziała głono.Umiechnšł się. Tak, telepatia już na stałe zmieniła ich życie. Teraz nie dałoby sięskłamać nawet w tak prostej rzeczy, jak odpowied na pytanie: Jak smakowało?. Zresztšnie było sensu zadawać takich pytań.Do namiotu cicho wsunęli się Chińczycy. Pokłonili się, nabrali jedzenia na wydłubanez wielkim trudem miski z miękkiego drewna i zaszyli się w swoim kštku.- Jak się czuje? - spytał, patrzšc jak dziewczyna stara się nakarmić na wpół przytom-nego Murzyna.- Kiepsko. Cały czas goršczkuje. Robię co w mojej mocy, ale tu brakuje wszystkiego -odgarnęła dłoniš ciemny kosmyk włosów, który przylepił się do spoconego czoła. - Ale, cogorsza, obawiam się, że wdało się zakażenie...Delikatnie podniosła koc, którym przykryty był chory rolnik. Kalen podszedł bliżej.Nawet w półmroku panujšcym w tipi noga leżšcego wyglšdała kiepsko. Wcišż było widaćlady pogryzień przez pieski. Rany zaogniały się coraz bardziej, zamiast przygasać.Z największej z nich wyciekała ropa.- A przecież już było z nim dobrze... Przecież chodził... - kręcił głowš- To wszystko przez to, że nie mamy nawet najprostszych rodków czystoci. Przytym klimacie każda rana to niemal pewne zakażenie...- Wyliże się?- Mam takš nadzieję. W najgorszym razie trzeba będzie amputować mu nogę. Ale jasię tego nie podejmę. Nie jestem lekarzem. Zawołamy Delilah. Ja w tym czasie mogę jš za-stšpić w szpitalu na polanie.- Może do tego nie dojdzie.- Być może, chociaż z każdym dniem mam coraz mniejszš nadzieję.Spojrzał w ciemne oczy dziewczyny. Gdzie w kšcikach zaiskrzyły się kropelki łez.W tej chwili chciał do niej podejć, przytulić, pocieszyć...- Żeby przynajmniej Borys już wrócił.Zesztywniał nagle i powrócił do jedzenia.- Tak, żeby Borys już wrócił - powtórzył cicho.***Noc była ciemna. Dwa niewielkie księżyce, kršżšce wokół planety dawały słabewiatło. Gwiazd nie brakowało, ale ich drobne punkciki wiadczyły wymownie, że znajdujšsię gdzie na skraju Galaktyki. Gwałtowny wiatr zaszumiał w koronach drzew. Wiało tak jużod dwóch dni. Niektórzy mówili, że wraz z wiatrem nadcišgnš deszcze. Nie byłaby to zbytpomylna wiadomoć. Jak do tej pory wszystko sprzyjało rozbitkom. Zwierzęta wystraszoneupadkiem statku nie próbowały ich nawet atakować. Pogoda była słoneczna, a dni długie.Jednak teraz, wraz z nadejciem deszczów wszystko mogło się zmienić. Rozbity z takim tru-dem obóz znajdował się na polance, której rodkiem płynšł niewielki potok. Jednak nie zaw-sze tak było. Piaszczyste podłoże oraz brzegi polany pozwalały jednoznacznie stwierdzić, żezostała ona kiedy wymyta przez wodę. Co prawda, wydawało się mało prawdopodobne, abynagle ten niewielki potok przybrał na tyle, aby zalać polanę, ale należało się liczyć ze zwięk-szeniem się poziomu wody i utratš częci obozu. Zresztš prowizoryczne szałasy, jakie posta-wiono na polanie, nie były przygotowane na długotrwałe deszcze. To włanie stanowiło tematdzisiejszego thingu, który tradycyjnie już skończył się na setkach wspaniałych pomysłów, alenie podjęto żadnej konkretnej decyzji. Wyglšdało na to, że znów każdy będzie skazany nasiebie i tylko od jego własnej zaradnoci będzie zależało, czy przeżyje kolejne dni.Delilah leżała na plecach wpatrujšc się w gwiazdy. Była zmęczona całym dniem ha-rówki w szpitalu. Do tego jeszcze to zebranie. Dlaczego ci ludzie nie potrafili zrozumieć, żejedynie w jednoci siła? Dlaczego nie podzielš sensownie obowišzków między siebie, tylkokilka osób wykonuje te same rzeczy, podczas gdy inne sprawy, wcale nie mniej ważne, pozo-stawały wcišż nie załatwione? Znała to zbyt dobrze. Każdy chciał grać pierwsze skrzypce,każdy był taki mšdry, gdy chodziło o teoretyczne rozwišzywanie problemów, ale gdy przy-chodziło co do czego... Ten skrajny indywidualizm doprowadzał jš do mdłoci. Wiedziała,skšd to wynikało. Ci ludzie nie byli normalnymi osadnikami. Ta zbieranina morderców, zło-dziei, terrorystów i buntowników nie była przyz... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl