10757, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
GAELEN FOLEYJEGO WYSOKOĆ PIRATDla Eryka, który mnie ocalił.Dziękuję również mojemu nadzwyczajnemu Tacie,kapitanowi marynarki, za fachowe rady.Nie - zmyć balsamu z pomazańca króla Nie zdoła wszystka woda oceanów.W. Szekspir, Ryszard II; przekład Leona UlrichaMaj 17851 ryzgi słonej morskiej wody chlusnęły mu prosto w twarz; gwałtownie mrugajšc, pozbył się z oczu szczypišcych kropel i chwycił znów wiosła, napierajšc na nie z całš mocš. Wokół niego kłębiły się fale przybrzeżne, rozpryskujšc srebrne pióropusze piany. Przemoczyły go do suchej nitki, gdy usiłował przemknšć barkasem pomiędzy ostrymi jak zęby rekina skałami, strzegšcymi wejcia do jaskini. Ramiona i barki płonęły z wysiłku, utrzymywał łód w równowadze samš tylko determinacjš- aż wreszcie z okrzykiem triumfu zdobył się na ostateczny wysiłek i wyminšł ostre skały. Schylił głowę, wpływajšc pod niskie sklepienie: barkas wlizgnšł się w rozwartš paszczę groty.W tym samym czasie w odległoci kilku mil morskich, w zalanej księżycowym wiatłem zatoce siedem statków stało na kotwicy, czekajšc na jego znak.Znalazłszy się pod czarnym jak noc granitowym sklepieniem, otarł pot z czoła, z trudem chwytajšc oddech. Zapalił pochodnię. Nie było tu nikogo, kto mógłby dostrzec jego wtargnięcie - prócz mnóstwa wiszšcych mu nad głowš nietoperzy, które zaczęły skrzeczeć i latać spłoszone. Podpłynšł wreszcie do pomostu i wyskoczył z łodzi.Piętnacie lat.Minęło już piętnacie lat od chwili, gdy ksišżę Lazar di Fiore po raz ostatni dotknšł stopš ziemi Ascencion.Więcej niż połowa mego życia, pomylał gorzko. Jeli tę nędznš, anonimowš egzystencję w ogóle można nazwać życiem!Wpatrywał się w miękki, lnišcy piasek pod swymi czarnymi, zniszczonymi butami. Potem, przyklęknšwszy na jedno kolano, zaczerpnšł garć piachu opalonš, stwardniałš od lin rękš. Patrzył, jak ziarenka przesypujš się przez palce. Wylizgiwały mu się z ršk - tak jak wszystko.Jego przeszłoć.Jego rodzina.A teraz, gdy wstanie nowy dzień, również jego dusza.Piasek sypał się z szelestem, aż wreszcie w dłoni Lazara pozostał tylko jeden twardy, czarny kamyk. Pozwolił i jemu upać na ziemię.Nic nie było mu potrzebne.Wstał i poprawił przewieszony przez ramię rzemień, na którym wisiała szpada. Mokra, twarda skóra od godziny ocierała mu się o pier, drażnišc wrażliwe miej sce w rozcięciu kaftana. Lazar pocišgnšł łyk rumu ze srebrnej flaszki, uwišzanej na cienkim rzemyczku z kolęcej skóry. Poczuł w brzuchu płynny ogień, skrzywił się i wetknšł butelkę za pazuchę.Uniósł pochodnię i rozejrzał się po jaskini. Po chwili dostrzegł wejcie do sekretnego podziemnego korytarza. Wykuto go przed wiekami w litej skale na życzenie i wyłšczny użytek rodu Fiorich. Trudno w to uwierzyć: był teraz jedynym człowiekiem, który wiedział, że te podziemne pasaże naprawdę istniejš, że nie sšjednšz wielu legend zwišzanych z jego królewskim rodem.Kiedy dotarł do nieregularnego otworu, stanowišcego wejcie do tunelu, zajrzał w mrocznš czeluć, przywiecajšc sobie pochodniš. Tak przywykł do otwartych morskich przestrzeni, iż miał wrażenie, że się dusi. Do diabła!- Opanuj się, tchórzu! - burknšł głono, chcšc przerwać przytłaczajšcš ciszę.Zacisnšł zęby i wszedł do tunelu.Czarne ciany tajemnego przejcia lniły w wietle pochodni; ciekała po nich woda, pokryte były szlamem. W blasku płomieni cienie przybierały fantastyczne kształty, wiły się, jakby chciały się wyrwać z ucisku kanciastych, skalnych pięci. Tam, gdzie nie docierał blask pochodni, panowała absolutna ciemnoć. Lazar wiedział jednak, że gdzie wysoko, ponad nim, jego wróg teraz więtuje: odbywał się włanie bal na jego czeć.Fiore nie mógł doczekać się chwili, gdy zakłóci owš uroczystoć. Wkrótce dotrze tunelem do otoczonego murami miasta - mimo wszelkich rodków ostrożnoci przedsięwziętych przez Monteverdiego.Po półgodzinnym ucišżliwym marszu pod górę, Lazar dotarł do miejsca, gdzie podziemny korytarz się rozgałęział. Lewy chodnik był płaski, prawy za wznosił się, by w końcu dotrzeć do piwnic Belfort, ruin zamku wzniesionego niegdy na szczycie góry.Chętnie znów zobaczyłby stare zamczysko, ale nie miał teraz czasu na sentymentalne pielgrzymki. Lazar bez wahania skierował się w lewo.Wreszcie poczuł na twarzy podmuch wieżego powietrza i zamiast czarnego sklepienia miał nad głowš iskrzšce się gwiazdami nocne niebo. Pochodnia zgasła z sykiem, gdy zanurzył jš w małym stawku, w którym zbierała się woda ciekajšca ze cian. Pod osłonš ciemnoci Fiore wydostał się przez wšski otwór tunelu.Trudna do sforsowania zapora z ciernistych pnšczy i splštanych gałęzi maskowała wejcie do jaskini.Serce zaczęło mu bić gwałtownie, gdy nożem torował sobie drogę wród cierni, starajšc się nie wycišć zbyt rzucajšcej się w oczy wyrwy. Wreszcie wydostał się na otwartš przestrzeń. Wetknšł za pas swój zakrzywiony mauretański nóż. Poruszał się bez popiechu, bezwiednie wstrzymujšc oddech. Przejęty zdumieniem rozglšdał się dookoła.Znów był w domu.Wszystko srebrzyła księżycowa powiata. Opadajšce tarasami pola, gaje oliwne, winnice, zagajnik drzew pomarańczowych na pobliskim wzgórzu. Podmuch nocnego wiatru niósł wonie tej ziemi. Tuż przed Lazarem wznosił się -jak dawniej - czcigodny rzymski mur: wielkie omszałe głazy strzegły serca Ascencion tak samo jak przed tysišcem lat. Przez skalne szczeliny biegły ku niemu wspomnienia. My, Fiori, jestemy kamieniem węgielnym. Nigdy o tym nie zapomnij, chłopcze...Przeszedł z wahaniem kilka kroków, wsłuchujšc się w melodię tej ziemi. Koncert wierszczy, kumkanie żab, odległy szum przybrzeżnych fal brzmiały tak samo jak zawsze.Lazarowi cisnęło się serce. Na moment przymknšł oczy i odchylił głowę do tyłu. Z niezwykłš wyrazistociš przypomniał sobie to wszystko, czego nigdy już nie zobaczy.Chłodny wiatr powiał nad okolicš, poruszył licie i pnšcza, aż wreszcie cały sad, gaj pomarańczowy, wszystkie trawy rozszumiały się i przemówiły do Lazara głosami drogich zmarłych. Porzucajšc swe pozaziemskie szlaki przybyły, by go powitać - całe pokolenia zmarłych królów i królowych. Duchy unosiły się i przelatywały nad nim, szepczšc: Po-mcij nas!Lazar otworzył oczy, w których zapłonęła nagle zrodzona z bólu wciekłoć.Winowajca był tylko jeden: to on zniszczył życie, które powinno być udziałem Lazara. Musiał wyrównać z nim rachunki i na Boga! -tylko dlatego wrócił na Ascencion. Nic innego nie miał tu do roboty. Gubernator już się o to postarał. Ale teraz ów dostojnik drogo za to zapłaci!O tak, według legendy, trwajšca od wieków la vendetta nie zrodziła się na Sycylii czy na pobliskiej Korsyce, lecz włanie tu, na tej wyspie! Monteverdi niebawem poczuje jej moc na własnej skórze!Przez piętnacie lat Fiore czaił się, snuł plany, czekał na właciwy moment. .. Wkrótce wszystko się skończy. O wicie wymierzy swemu wrogowi karę, na jakš zasłużył. Wymorduje jego krewniaków, pozbawi życia samego gubernatora, obróci w perzynę stworzone przez niego miasto.Ale pierwsza tortura, którš mu zada, będzie najbardziej wyrafinowana.Zdrajca musi cierpieć tak samo jak on. Sprawiedliwoci stanie się zadoć dopiero wówczas, gdy na oczach zakutego w kajdany Montever-diego zginie jedyna istota, którš kochał nade wszystko: jego młoda, niewinna córka.Gdy to się dokona, Lazar będzie mógł odpłynšć z Ascencion - by nigdy więcej nie zobaczyć swego dawnego królestwa.Choćby miało mu pęknšć serce.Z rękoma założonymi do tyłu, z uprzejmym, ujmujšcym umiechem przyklejonym do twarzy, Allegra Monteverdi stała w sali balowej otoczona grupkš goci. Zastanawiała się, czy kto oprócz niej zauważył, że jej narzeczony jest na najlepszej drodze do upicia się w sztok?Rzadko się zdarzało, by ten młodzieniec, będšcy prawšrękšjej ojca, przebrał miarę w piciu lub pozwolił sobie na jakie inne grzeszki. Allegra była rada, że nie stał się zbyt hałaliwy ani nie wybuchnšł pijackim płaczem - jednak Domenie Clemente, nawet nietrzewy, zachowywał zawsze nieskazitelne maniery i wdzięk.Musiał się posprzeczać ze swojš kochankš - pomylała, zerkajšc nań ukradkiem. Rozmawiał z kilkoma damami, popijajšc wino z kielicha.Z beznamiętnym podziwem Allegra skonstatowała, że jasnoblond włosy Domenica, przysypane lekko pudrem i starannie splecione w warkocz, połyskujš złotem w wietle kryształowych żyrandoli.In vino reritas - w winie prawda, głosiło stare przysłowie; Allegra chętnie by się przekonała, jakiż to człowiek kryje się pod maskš dosko-10nałego wychowania. Jej lub z wicehrabiš miał się odbyć już za kilka miesięcy, a ona cišgle miała wrażenie, że wcale nie zna przyszłego męża.Ukradkiem obserwowała mężczyznę, któremu miała rodzić dzieci.Domenie zauważył spojrzenie narzeczonej. Przeprosił damy, które zabawiał rozmowš, i ruszył ku niej przez całš salę, umiechajšc się chłodno.Wino nie uczyniło go sentymentalnym, raczej go rozdrażniło - doszła do wniosku Allegra. Dostrzegła posępny, kwany grymas wokół ust Domenica. Jego czyste, arystokratyczne rysy dziwnie się wyostrzyły, a zielone oczy lniły twardo niczym ostre krawędzie szmaragdów.Znalazłszy się u boku narzeczonej, obrzucił badawczym spojrzeniem jej postać i nachyliwszy się, pocałował jš w policzek.- Witaj, piękna! - Umiechnšł się, dostrzegłszy jej rumieniec i powiódł grzbietem ręki po jej nagim ramieniu, łaskoczšc jš mankietem z brabanckiej koronki.- Chodmy, młoda damo: jeste mi winna ten taniec - szepnšł, ale włanie w tej chwili rozmowa goci przycišgnęła uwagę Allegry.- To wciekłe psy, powiadam! - perorował czcigodny starszy jegomoć tak głono, że przekrzykiwał orkiestrę. - Ach, ci buntownicy! Jedyny na nich sposób to wszystkich powywieszać!- Powywieszać? - wykrzyknęła Allegra, odwracajšc się do niego.- Co też się ostatnio dzieje z tym pospólstwem?! - ubolewała jego żona z minš męczennicy. Twarz miała nalanš, a szy... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl