10758, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gaelen FoleyKsiężniczkaPRINCESS - Gaelen FoleyPrzecież to perła, której wartoć pchnęłaNa morze tysišc okrętów, zmieniajšcKoronowanych królów w zwykłych głupców...Szekspir, Troilus i Cressida (przekład Maciej Słomczyński)On ciga sławę, ja - miłoć.Szekspir, Dwaj panowie z Werony (przekład Stanisław Baranczak)o.Maj 1805 rokudgłosjej szybkiego, płytkiego oddechu wypełniał wšskš przestrzeń między cianami ogrodowego labiryntu. Żywopłot jš przytłaczał, zamykał. Była pewna, że usłyszš głone bicie jej serca. Szła powoli wšskš cieżkš, jej bose stopy cicho stšpały po chłodnej, bujnej trawie. Czuła ogromny ciężar w piersi. Wcišż zerkała przez ramię. Drżała, jej dłoń krwawiła. Mogła jšzłamać, gdy uderzyła ostrym krańcem wielkiego brylantu piercienia w bezczelnš, szyderczš twarz Filipa. Zdołała jednak wyrwać się z jego żelaznego ucisku i pobiec do labiryntu, skšd, jak sšdziła, mogła im uciec. Nie miała wołać o pomoc, bo tylko trzej mężczyni usłyszeliby jej krzyk.Nikt inny nie wyszedłby na dwór w takš noc, gdy wiatr rozbryzgiwał deszcz padajšcy z nieba w kolorze indyga, przetykanego złotem chmur. Od czasu do czasu rozlegało się trzeszczenie cykad, a wiatr - to wzmagajšc się, to słabnšc - przywiewał dwięki menueta, odbijajšce się echem w rozległych królewskich ogrodach. Włanie odbywał się bal z okazji jej zaręczyn. Narzeczonego, niestety, nie było.Gwałtownie odwróciła głowę łyszšc szmer po drugiej stronie gęstego żywopłotu.Stał tam. W gardle poczuła kwany smak wypitego wina.Widziała jego wysokš sylwetkę. Widziała zarys pistoletu w dłoni i wiedziała, że jej jasna jedwabna suknia jest widoczna przez gałšzki. Schyliła się i cichutko szła dalej.7- Proszę się nie lękać, Wasza Wysokoć - zza kilku rzędów żywopłotu dobiegł słodki głos Henriego. -Nie mamy złych zamiarów. Wyjd, pani. Nie masz wyboru.Rozdzielili się, żeby jš otoczyć. Stłumiła szloch, starajšc się pozbierać myli i zdecydować, w którš stronę uciekać. Od dzieciństwa biegała po tym labiryncie, ale teraz z przerażenia zupełnie straciła orientację.Słyszała miarowy plusk fontanny na małym wewnętrznym dziedzińcu w rodku labiryntu, i próbowała ustalić, gdzie się znajduje. Zaciskajšc pięci tak mocno, że paznokcie wbijały się w ciało, przepychała się między krzewami, powoli posuwajšc się naprzód. Na końcu alejki stanęła i przywarła do drapišcych gałšzek, zbyt przerażona, by skręcić. Czekała, roztrzęsiona, modlšc się i próbujšc odzyskać panowanie nad sobš. ciskało jš w żołšdku.Nie wiedziała, czego chcš.Wielokrotnie owiadczali siej ej eleganccy, drapieżni dworzanie z pałacu, ale żaden nie próbował jej porwać. Nikt nie sięgnšł po broń.Boże, błagam!Była tak przerażona, że nie mogła nawet płakać. Wiatr znów powiał silniej. Czuła zapachy ciętej trawy, jaminu i mężczyzny.Idš.- Wasza Wysokoć, nie ma się czego obawiać. Jestemy przyjaciółmi. Drgnęła, a jej czarne włosy rozsypały się na plecach. Zagrzmiało.Poczuła zapach letniej burzy. Zatrzymała się na końcu cieżki, znów zbyt przestraszona, żeby skręcić. Bała się zobaczyć czekajšcego na niš Filipa albo tego blondyna, Henriego. Przypomniała sobie, jak guwernantka ostrzegała, że co takiego może jš spotkać, jeli nie przestanie się zachowywać tak zuchwale.Przysięgła sobie, że już nigdy nie będzie zuchwała. Nie będzie flirtować. Nikomu nie zaufa.Jej pier podnosiła się i opadała raz za razem.Szli po niš. Wiedziała, że nie może tu zostać dłużej niż kilka sekund.Jestem w pułapce bez wyjcia.Nagle dobiegł inny głos, ledwo słyszalny, upiorny szept.- Princesa.To słowo jakby wyrosło z ziemi albo przyfrunęło z powietrza.Omal głono nie załkała. Z całego serca pragnęła, żeby to nie był figiel jej przerażonego umysłu. Tylko jeden człowiek tak się do niej zwracał, używajšc hiszpańskiego odpowiednika jej włoskiego tytułu ksišżęcego, principessa.Nigdy nie potrzebowała go tak jak teraz.Piękny, niebezpieczny Santiago.On jeden mógłby jš uratować z tego koszmaru, ale przecież był daleko, spełniał zleconš przez króla misję, zbierał informacje i chronił ambasadora w Moskwie, gdzie tworzyła się nowa koalicja przeciwko Napoleonowi.Darius Santiago był niewštpliwie bezczelnym, aroganckim poganinem, ale nie wiedział, co to strach. Wierzyła w niego bezgranicznie. Nie widziała go od bez mała roku, ale zawsze błškał się w jej mylach, z tym aroganckim umiechem i oczami czarnymi jak węgle, jakby obserwował jš z daleka jakim nadprzyrodzonym wzrokiem.- Mam doć tego pocigu, ma belle - ostrzegł Henri. Dostrzegła ruch wród krzewów, rozpoznała potargane, jasne włosy. Francuz zatrzymał się i przechylił głowę, nasłuchujšc.Z szeroko otwartymi oczami, przyciskajšc dłonie do ust, żeby stłumić urywany oddech, Serafina zaczęła się cofać. Nagle poczuła szarpnięcie za włosy. Omal nie krzyknęła. Odwróciła się gwałtownie, ale to tylko jeden z jej długich, czarnych loków zaplštał się w gałšzki.- Princesa.Tym razem była pewna, że to usłyszała. Ale czy to możliwe? Stała bez ruchu, rozglšdajšc się goršczkowo.Skšd mógł wiedzieć, że grozi jej niebezpieczeństwo? Czyżby ich zwišzek był aż tak silny?Uwiadomiła sobie, że go wyczuwa, że gdzie obok niej, w ciemnoci, czai się jego dziwna, milczšca moc - niby nadchodzšca burza.- Id na centralny dziedziniec - powiedział cichy, niski głos.- Mój Boże - szepnęła, zamykajšc oczy, niemal omdlewajšc z ulgi. Przyjechał.Oczywicie, że przyjechał.Chociaż jej nie chciał, chociaż nigdy by jej nie pokochał, to przecież w jej żyłach płynęła królewska krew. Honor nakazywał mu jš chronić.Darius Santiago był jednym z najbardziej zaufanych ludzi króla, doskonałym szpiegiem i zabójcš. Był całkowicie lojalny wobec jej ojca. Gdy trzeba było wykonać czarnš robotę, żeby chronić kraj i rodzinę panujšcš w małym, włoskim wyspiarskim królestwie Ascencion, Darius robił to bez słowa skargi. Jego obecnoć wiadczyła o tym, że Serafinie groziło co gorszego niż porwanie przez Filipa.Odjęła ręce od ust, opuciła je. Wcišż oddychała ciężko, ale podniosła głowę, czekajšc na polecenia Dariusa.- Na dziedziniec, Wasza Wysokoć. Szybko.- Gdzie jeste? - wydyszała, drżšc. - Pomóż mi.- Jestem w pobliżu, ale nie mogę podejć.- Pomóż mi, proszę - wyjškała, tłumišc szloch.- Psst - szepnšł. - Id na wewnętrzny dziedziniec.- Zgubiłam się, Dariusie. Nie wiem, gdzie jestem. - Olepiona przez łzy, które powstrzymywała od chwili, gdy chwycił jš Filip, wpatrywała się w gęstš, zielonš koronkę gałšzek, próbujšc go zobaczyć.- Bšd spokojna i dzielna - powiedział łagodnie. - Dwa razy w prawo. Jeste bardzo blisko. Tam się spotkamy.- D-dobrze - wyjškała. Id.Jego szept umilkł.Przez chwilę Serafina nie mogła zrobić kroku. Zmusiła się jednak do przebicia otaczajšcej jš zimnej mgiełki strachu. Na drżšcych nogach ruszyła w stronę małego, wykładanego cegłš dziedzińca. Nadal piekło jš kolano, które otarła, gdy upadła na trawę. Jedwabna, pastelowa suknia, która tak bardzo się jej podobała, teraz była rozdarta. Każdy ruch był torturš, bo Serafina za wszelkš cenę starała się nie robić hałasu. Stšpała wolno, przeszywana dreszczami strachu, ale szła w kierunku wody, chlupišcej sennie w rzebionej, kamiennej fontannie.W mylach piewała jego imię, jakby mogła go wezwać. Darius, Darius, Darius. Doszła do pierwszego rogu.Znieruchomiała. Rozejrzała się.Bezpiecznie.Ruszyła, nabierajšc pewnoci. Przez myl przebiegały jej obrazy: Darius czuwajšcy nad niš przez całe jej dzieciństwo, uspokajajšcy jš spojrzeniem - surowy, ukochany rycerz, który zawsze jš chronił. Ale gdy dorosła, nic nie układało się tak jak powinno.Dariusie, nie pozwól im mnie złapać.Musiała teraz minšć przerwę w żywopłocie, w miejscu, gdzie jedna cieżka przecinała drugš. Modliła się, żeby nie było tam jej przeladowców. Przed skrzyżowaniem zawahała się. Opuszczała jš odwaga.Kropelka potu spłynęła jej po policzku.Niech to opiszš w gazetach, pomylała, ocierajšc pot grzbietem dłoni. Wstrzšsajšca nowina - Księżniczka się poci!Zamknęła oczy, zmówiła modlitwę i skoczyła naprzód, zerkajšc w bocznš cieżkę. Kilka metrów od niej na ziemi leżał nieruchomo brutalny wonica Filipa. W wietle księżyca zalnił drut. Został uduszony, uwiadomiła sobie, niemal mdlejšc. Był tu Darius.Szła sztywno, niespokojnie. Z przerażenia rozbolał jš żołšdek. Pień cykad stała się jednš, wibrujšcš nutš, która drażniła jej nerwy. Gdy do-10tarła do końca cieżki, skrzywiła się, modlšc się w mylach o odwagę, żeby wyjrzeć za róg.Pusto!Daleko, u wylotu zielonego korytarza widziała dziedziniec. Była prawie na miejscu. Musiała tylko minšć jeszcze jednš szczelinę w żywopłocie, w połowie alejki.Skręciła i pobiegła.Oddychała ustami. Bose stopy niosły jš szybko po jedwabistej trawie. Była coraz bliżej wylotu bocznej cieżki. Przed sobš widziała wyjcie na dziedziniec. Niebo bryznęło jej deszczem w twarz. Złoty sierp księżyca zasłoniły chmury.- Wracaj tu, mała dziwko - ryknšł niski głos.Pisnęła i spojrzała przez ramię. Filip wyłonił się zza rogu za niš.Gdy przebiegała obok wylotu prostopadłej cieżki, wyskoczył z niej Henri. Chwycił jš obiema rękami, zaczęła krzyczeć. Filip zbliżał się bardzo szybko i nagle zobaczyła Dariusa, uosobienie wyskakujšcej z cienia mierci, atakujšcej jak rozwcieczony wilk.Henri krzyknšł i zwolnił ucisk, próbujšc odparować cios Dariusa. Szamotała się, próbowała się uwolnić. Wyrywajšc się wreszcie, usłyszała odgłos pękajšcego jedwabiu. Z płaczem pobiegła w stronę dziedzińca. Odbiła sobie palec u stopy, potykajšc się o ceglany murek. Minęła kamienny, groteskowy posšżek Pana w fontannie, z omszałym gargul-cem tryskajšcym wodš, i pobiegła w ocieniony kšt.Skulona, modliła się, żeby Filip został i pomógł swojemu człowiekowi walczyć z Dariusem, zamiast rzucić się w pogoń za niš. Nim jednak odmówiła pacierz, Filip... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl