10768, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
John SteinbeckUlica NadbrzeżnaTytuł oryginału angielskiego CANNERY ROWTłumaczył Adam KaskaCZYTELNIK WARSZAWA 1958S. W. „Czytelnik”. Warszawa 1958 r.Nakład 20 253 ega. Objętość ark. wyd. 8,75; ark. druk. 15,5. Papier druk. migi. kl. IV, 110 g, 72 X 96 zfabryki papieru w Skolwinie. Oddano do składania 28.VIII.1957 r. Podpisano do druku 23.12.1957 r.Druk ukończono w styczniu 1958 r. Zakłady Graficzne „Dom Słowa Polskiego” w Warszawie. Zam. nr.5223. B-19 Cena zł 14.Printed in PolandUlica NadbrzeżnaUlica Nadbrzeżna w Monterey, stan Kalifornia, to poemat, smród, ogłuszającyhałas, feeria świateł, pieśń, mania, nostalgia, sen. Ulica Nadbrzeżna to śmietniskozardzewiałej blachy, żelaza i połamanych desek, szczerbaty bruk, zarosłe chwastem,place i stosy złomu, zbudowane z falistej Iblachy wytwórnie konserw rybnych, knajpy,restauracje i burdele, małe, ciasne sklepy spożywcze, laboratoria i hoteliki. Jej mieszkańcyto, jak się ktoś kiedyś wyraził, „dziwki, alfonsi, szulerzy i skurwysyny”. Gdyby ten ktośspojrzał z innej strony, powiedziałby może „święte kobiety, aniołowie, męczennicy i zacniludzie”, i też miałby słuszność.Rankiem, gdy flota wraca z połowu sardynek, trawlery telepią się do zatoki dmąc wokrętowe syreny. Ciężko załadowane statki przybijają do brzegu, gdzie wytwórnie konserwzanurzają w wodzie swe ogony. Tę przenośnię wybrano celowo, bowiem gdyby wytwórniezanurzały w morzu swe paszcze, to sardynki w puszkach, które wychodzą z drugiegokońca, byłyby metaforycznie czymś jeszcze bardziej przerażającym. Wyją syrenyfabryczne i w całym mieście mężczyźni i kobiety naciągają na siebie ubrania i pędzą naNadbrzeżną do pracy. W połyskujących samochodach przybywają wyższe klasyspołeczne: superintendenci, rachmistrze i właściciele, i znikają w biurach. Później z miastawylewa się tłum Włochów, Chińczyków i Polaków, zarówno mężczyźni, jak i kobiety wspodniach, gumowych kurtkach i brezentowych fartuchach. Cała ulica dudni i jęczy, i wyje,i chrzęści, podczas gdy srebrne rzeki sardynek wylewają się ze statków, a statki corazbardziej wynurzają się z wody, aż się wypróżnią zupełnie. Wytwórnie dudnią, grzechoczą ipiszczą, aż się oczyści, oprawi, przyrządzi i umieści w puszce ostatnią rybkę. Potemsyreny wyją znowu, i ociekający tłuszczem, śmierdzący, zmęczeni Włosi, Chińczycy iPolacy, mężczyźni i kobiety, wyłażą z hal i wloką się pod górę do miasta, a ulicaNadbrzeżna znowu staje się sobą — spokojna i czarodziejska. Powraca do normalnegożycia. Włóczędzy, którzy z odrazą cofnęli się pod czarny cyprys, wychodzą posiedzieć nazardzewiałych rurach na pustym placu. Dziewczyny od Dory wygrzewają się na słońcu, oile jest słońce. Doktor sunie od Zachodniego Laboratorium Biologicznego i przechodziprzez ulicę, by wpaść do sklepu Lee Chonga po dwie kwarty piwa. Malarz Henri wietrzyjak wyżeł wśród złomu na porośniętym trawą placu, szukając jakiegoś kawałka drzewa lubmetalu potrzebnego mu do żaglówki, którą sobie buduje. Potem nastaje ciemność i przedzakładem Dory zapala się latarnia uliczna, która wiecznie oblewa ulicę Nadbrzeżną swoimksiężycowym światłem. Do doktora w Zachodnim Laboratorium Biologicznym przybywajągoście, a on znowu przechodzi ulicę, by kupić u Lee Chonga pięć kwart piwa.Jak można schwytać żywcem poemat, smród i ogłuszający hałas, feerię świateł,manię i sen? Jeśli ktoś zbiera morskie stworzonka, wie, że istnieją pewne płaskie istotki,tak delikatne, iż jest prawie niemożliwe schwytać je w całości, bo pękają i rozpadają sięprzy najlżejszym dotknięciu. Trzeba zaczekać, aby podpłynęły i same wypełzły na klingęnoża, a następnie przenieść je delikatnie do butelki z morską wodą. I może właśnie w tensposób należy napisać tę książkę: otworzyć stronicę i pozwolić opowieściom, żebywpłynęły na nią same.Rozdział 1Sklep spożywczy Lee Chonga, jeśli nawet nie stanowił wzoru czystości, stanowiłcudo zaopatrzenia. Był mały i zatłoczony, ale w tym jednym pomieszczeniu człowiekznajdował wszystko, czego potrzebował lub pragnął do życia i szczęścia — ubranie,artykuły spożywcze, zarówno świeże jak i konserwowane, spirytualia, wyroby tytoniowe,sprzęt rybacki, maszyny, łodzie, liny, czapki i kotlety wieprzowe. U Lee Chonga kupowałosię pantofle, jedwabne kimono, ćwiartkę whisky i cygaro. Klient mógł wynajdywaćzestawienia stosowne dla każdego nastroju. Jedyny towar, jakiego Lee Chong nie trzymał,można było dostać po drugiej stronie placu, u Dory.Sklep otwierał się o świcie i nie zamykał, póki ostatni klient nie wydał ostatnichdziesięciu centów albo nie schował ich do kieszeni. Nie to, żeby Lee Chong był chciwy.Wcale nie. Ale jeśli ktoś chciał wydawać pieniądze, Lee nie miał nic przeciwko temu. Jegostanowisko w społeczeństwie dziwiło go o tyle, o ile coś w ogóle mogło go dziwić. Zbiegiem czasu każdy mieszkaniec ulicy Nadbrzeżnej był u niego zadłużony. Nigdy niedusił swoich klientów o pieniądze, ale jeśli rachunek stawał się zbyt wielki, Lee zamykałkredyt. Zamiast chodzić na górę do miasta, klient zwykle płacił albo przynajmniej próbowałpłacić.Lee był okrągłolicy i bardzo uprzejmy. Mówił wspaniałą angielszczyzną nieużywając nigdy spółgłoski „r”. Gdy w Kalifornii toczyły się „żółte wojny”, Lee dowiadywałsię niekiedy, iż nałożono cenę na jego głowę. Wtedy w tajemnicy jechał do San Franciscodo szpitala i siedział tam, póki nie skończyła się cała awantura. Co robił z pieniędzmi, tegonikt nie wiedział. Może ich w ogóle nie miał. Może cały jego majątek składał się zniezapłaconych rachunków. Ale żył dostatnio i cieszył się szacunkiem wszystkich swoichsąsiadów. Ufał klientom, póki dalsze zaufanie nie stawało się już śmieszne. Czasamipopełniał omyłki w interesach, ale nawet te omyłki dawały później korzyści moralne, jeślinie przynosiły żadnych innych zysków. W ten sposób stało się z willą „Cichy Kącik”. Każdykupiec z wyjątkiem Lee Chonga uznałby tę transakcję za kompletną stratę.Lee Chong stał w swoim sklepie za gablotą z papierosami służącą za kontuar. Polewej ręce miał rejestr kasowy, a po prawej — liczydła. W szklanej gablocie leżały brązowecygara, papierosy i różne gatunki tytoniu, natomiast za plecami Lee Chonga, na półkachprzy ścianie, stały różnych rozmiarów butelki Old Green River, Old Town House, OldColonel i ulubiona Old Tennessee, mieszanka przynajmniej czteromiesięczna,gwarantowana, bardzo tania i znana w okolicy pod mianem Starych Tenisówek. LeeChong nie bez powodu stał między whisky a klientem. Różni spryciarze próbowali przyokazji zwrócić jego uwagę na pozostałą część sklepu. Kuzyni, siostrzeńcy, synowie isynowe obserwowali pozostałe części sklepu, lecz Lee Chong nigdy nie opuszczał kantoruz cygarami. Wierzchnie szkło gabloty było jego biurkiem. Jego pulchne, delikatne ręcespoczywały na szkle, zaś palce poruszały się jak małe niespokojne kiełbaski. Nie nosiłżadnej biżuterii poza szeroką złotą obrączką na środkowym palcu lewej ręki i tą obrączkąstukał lekko w gumową płytkę do wydawania reszty. Małe gumowe prążki na płytce wytarłysię już dawno. Lee miał pełne i dobroduszne usta, które, gdy się uśmiechał, połyskiwałybogatym i ciepłym blaskiem złota. Nosił połówki okularów, a kiedy przez nie na coś patrzył,odchylał głowę do tyłu, żeby widzieć na odległość. Dyskonto i rabat, dodawanie iodejmowanie obliczał na liczydłach swymi małymi, niespokojnymi, kiełbaskowatymipalcami, podczas gdy jego brązowe życzliwe oczy toczyły po sklepie, a zęby błyskały wstronę klientów.Pewnego wieczora Lee stojąc na zwykłym miejscu, podłożywszy gazetę pod nogi,żeby mu nie marzły, melancholijnie rozważał pewną transakcję zawartą i unicestwionąpóźniej tego samego wieczora. Kiedy ktoś wychodzi ze sklepu Lee Chonga i przecina naukos porośnięty trawą plac obok wielkich zardzewiałych rur, wyrzuconych z przetwórni,trafia na ścieżkę wydeptaną wśród zielska. Idąc tą ścieżką koło cyprysu, przez mostek zporęczami nad torem kolejowym, dochodzi się wreszcie do długiego, niskiego budynku,który przez długi czas służył jako skład na mączkę rybną. Była to po prostu ogromna izba,przykryta wysokim dachem, a należała do smutnego dżentelmena nazwiskiem HoracyAbbeville. Horacy miał dwie żony i sześcioro dzieci, a w ciągu kilku lat drogą próśb iperswazji potrafił narobić w sklepie spożywczym tyle długów, jak nikt w Monterey. Owegowieczora wszedł do sklepu, a jego wrażliwa twarz drgnęła na widok cienia powagi, jakiprzesunął się po twarzy Lee Chonga. Pulchny palec Lee stukał po gumowej płytce. Horacyoparł na kontuarze ręce dłońmi do góry.— Zdaje się, że jestem panu winien kupę forsy — powiedział po prostu.Zęby Lee błysnęły w uznaniu dla powitania tak różnego od wszystkich, jakiekiedykolwiek słyszał. Poważnie skinął głową, lecz czekał, co z tego dalej wyjdzie.Horacy zwilżył usta językiem, dokładnie od kącika do kącika.— Nie chciałbym, żeby to wisiało na moich dzieciach — powiedział. — Jestempewny, że nie dałby im pan nawet paczuszki miętówek.Twarz Lee Chonga wyrażała całkowitą zgodę z tą konkluzją.— Kupa folsy — rzekł.Horacy ciągnął dalej:— Pan wie o tym moim budynku za torem, tam gdzie jest mączka rybna.Lee Chong skinął głową. To była jego mączka rybna.Horacy zapytał z powagą:— Gdybym odstąpił panu ten dom... rozliczy się pan ze mną na czysto?Lee Chong cofnął głowę wpatrując się w Horacego przez swe połówki okularów,podczas gdy jego myśli trzepotały wśród rachunków, a prawa ręka wyciągała sięniespokojnie ku liczydłom. Zastanawiał się nad budynkiem, który był nienadzwyczajny, ipalcem, który miałby dużą wartość, gdyby wytwórnie kon... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl