10812, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cezary LeżeńskiStrachy z pałacowej wieżyczyli Filip detektywem19831Nikt z nas nie wie, jeli nie jest wróżkš, ani czarodziejem, co go czeka w najbliższychdniach czy miesišcach. Ponieważ jednak we współczesnym wiecie wszelkiej macicudotwórcy, jeli nawet majš jakie nadprzyrodzone zdolnoci, skrzętnie je skrywajš, Filip wprzewidywaniu swej przyszłoci wakacyjnej był zdany wyłšcznie na samego siebie.Oznaczało to rzecz jasna, że niczego się nie domylał, ani też w najmielszych nawetmarzeniach, czy zuchwałych snach nie mógł przewidzieć co go czeka i co przeżyje w cišgudwóch najbliższych miesięcy.A wszystko zaczęło się tego dnia, gdy pan Konarski wrócił do domu wczeniej niżzwykle. Filip pakował do swej walizeczki kšpielówki, sweter, parę ksišżek. Wybierał się zojcem nad morze, do Kołobrzegu. Cieszył się na ten wyjazd od wielu dni, a teraz, gdyskończył się rok szkolny, liczył skrupulatnie dni dzielšce go od wyjazdu.Mina rodzica nie wróżyła nic dobrego. Znał dobrze tę zmarszczkę na jego czole. Ilekroćsię pojawiała, zawsze oznaczała co niemiłego. A to odłożonš wspólnš niedzielnš wycieczkędo kina, a to zaprzepaszczonš wyprawę do parku lub nagły służbowy wyjazd ojca. Wyglšdałona to, że i teraz czeka Filipa jaka niezbyt przyjemna niespodzianka. Znów zostanie sam zciotkš Aureliš, dobrš lecz zrzędliwš i zasadniczš, która po mierci matki prowadziła imgospodarstwo domowe. Zdaniem chłopca nadawała się ona bardziej na tresera dzikichzwierzšt niż na krewnš.Ojciec starannie ułożył teczkę na biurku, marynarkę powiesił w szafie i nałożył pantofle.Filip cierpliwie czekał na złš wiadomoć. Jan Konarski siadł w gabinecie na fotelu, nabił swšulubionš fajkę i otoczył się kłębami wonnego dymu. Filip wpatrywał się weń z niepokojem.- Drogi synu - rozpoczšł ojciec tonem nie wróżšcym niczego dobrego - tak się złożyło, żemam pilny wyjazd służbowy.- Tak, przecież mówiłe, że zaraz po urlopie jedziesz do Anglii.Pan Konarski znów zacišgnšł się fajkš, jakby chcšc skryć zmieszanie.- Bardzo mi przykro, ale jutro muszę lecieć na dwa miesišce do Stanów Zjednoczonych.- To z kim ja pojadę nad morze - w głosie Filipa brzmiała wielka żałoć.- Może z ciociš Aureliš?- Nie - stanowczo zaprotestował - jeli z ciociš, to już wolałbym dostać się w ręceludożerców.- Raczej do ich żołšdków - poprawił pedantycznie pan Konarski i dodał: - wyglšda na to,że trzeba będzie wysłać cię do wuja Alfreda.Chłopiec aż podskoczył na krzele.- Co? Do tych koniuchów i dżokejów co to albo pasš konie, albo się na nich cigajš i niepotrafiš o niczym innym mówić?!Filip przed dwoma laty był na wakacjach u wuja i nie wyniósł stamtšd najlepszychwspomnień. Na probę ojca zmuszano go do nauki konnej jazdy, czyszczenia i oporzšdzaniaróżnych siwków i gniadych. Pozostał mu po tych wakacjach, jeli nie uraz do wszystkichczworonogów, to przynajmniej do wszystkiego co rży i galopuje, a na dodatek bezlitoniegryzie wszystkich uczciwych chłopców.Pan Konarski widzšc przerażonš minę syna w jednej chwili sobie wszystko przypomniał.Rozemiał się serdecznie.- Rozmawiałem już z wujem Alfredem. Obiecał, że wszystkie konie pochowa, aby anijednego nawet nie widział. Stajnie przy tym każe wyperfumować, by ich zapachu nie poczuł,kiedy wyjdziesz na spacer.- To nie będę musiał jedzić konno?- Absolutnie nie. Możesz ze sobš wzišć ile tylko udwigniesz ksišżek do czytania. A pozatym w pałacu jest spora biblioteka.- A tam... znam jš dobrze. Same ksišżki o hodowli i ujeżdżaniu koni oraz parę powieciKraszewskiego. W sam raz na poziom koniarzy.Ojciec uważnie popatrzył na Filipa.- Wiem, że z ciebie straszny mól ksišżkowy i nic ci już nie pomoże na tę chorobę. Jajednak poza mšdrociš ksišżkowš i ciekawymi historiami w niej opisywanymi znajdowałemrównież wiele pasjonujšcych spraw w życiu. Ot, choćby wuja Alfreda.- Wuja, który wiata poza końmi nie widzi?- To teraz. W czasie wojny, kiedy był jeszcze młodym człowiekiem i konno nie umiałjedzić, zrzucono go na spadochronie do kraju ze specjalnym zadaniem. Wówczas to końuratował mu życie i odtšd polubił te zwierzęta.- Jak to było? - zainteresował się Filip.Choć był już w swoim mniemaniu dorosłym czternastoletnim chłopcem, to w dalszymcišgu pasjami lubił słuchać opowieci ojcowskich. A trzeba przyznać, że pan Konarski umiałwspaniale opowiadać. Choć zwykle spełniał chętnie proby syna, tym razem uchylił się oddalszego podjęcia ciekawego wštku.- Zapytasz wuja - zakończył. - A nie zapomnij poprosić go, aby opowiedział jak przebraniza żandarmerię brytyjskš zabrali z koszar włoskich parę samochodów żywnoci dla polskichuciekinierów.Filip zupełnie zapomniał o swej niechęci do koni.- Naprawdę wuj miał takie przygody wojenne?- Żeby tylko takie - rozpalał jego ciekawoć ojciec.- Raz we dwóch, z kolegš, porwali ze sztabu niemieckiego generała a wkrótce potemzorganizował atak na więzienie gestapo i uwolnił stamtšd wszystkich, w tym swegoprzyjaciela.Filipowi oczy się zawieciły z podniecenia. Co tam słyszał, iż wuj walczył w czasiewojny, ale dokładnie nie wiedział gdzie. I choć zaintrygowały go ojcowskie słowa, to jednakpodejrzewał, że sš one obliczone na pobudzenie zaciekawienia i skłonienia go do wyjazdu doznienawidzonej stadniny koni.- Tata, a nie bujasz ty przypadkiem?- Mogę przysišc na całš bibliotekę najciekawszych ksišżek, że to najwiętsza prawda. Jakmi nie wierzysz, zapytaj historyków wojny o kapitana "Marka", skoczka spadochronowego,dowódcę pištego odcinka.Filip aż otworzył usta ze zdziwienia. Poza literaturš pięknš do jego ulubionej lekturynależały ksišżki o drugiej wojnie wiatowej. Z pseudonimem "Marek" zetknšł sięparokrotnie, a nawet czytał co o sławetnym ataku na więzienie w jednym z miast Polskipołudniowej. A więc tym słynnym kapitanem był jego rodzony wuj Alfred?Zerwał się na równe nogi:- Jadę. Choćby zaraz, jadę. Pomóż mi spakować się. Tylko czy naprawdę wuj obiecał, żenie będę musiał zajmować się tymi diabłami o czterech kopytach?- Widzę, że jeszcze nie zapomniałe tego niewinnego kopnięcia Gwiazdy.- Ta kobyłka z piekła rodem miała na imię Zorza, a nie Gwiazda - rzekł z wyrzutem Filip.- Dobrze, niech będzie Zorza.- Ale na pewno nie będę musiał jedzić na żadnym z tych sfelerowanych pegazów bezskrzydeł?- Na pewno. Wuj mi obiecał. On cię rozumie. Kiedy też nie lubił koni po przykrymwypadku w dzieciństwie i nie będzie cię zmuszał do niczego, chyba, że sam zechcesz.- Nigdy - zapewnił z całš mocš Filip - na głowę jeszcze nie upadłem. Głowa od tego - jakpisał Sienkiewicz - by o skórze mylała.Pan Konarski umiechnšł się nieznacznie. Już nieraz słyszał od syna takie kategorycznestwierdzenia, poparte cytatami z literatury. Póniej jednakże pryskało to wszystko jak bańkamydlana. Sšdził, że i tym razem tak będzie. Gdyby wiedział, jak potoczš się wypadki i coprzeżyje Filip w spokojnej stadninie zagubionej gdzie w mazurskich lasach, na pewnowolałby zostawić chłopca w Warszawie, nawet narażajšc go na towarzystwo ciotki Aurelii.Ponieważ jednak pan Konarski nie miał zdolnoci jasnowidza, a ponadto obdarzał pełnymzaufaniem swego syna i wierzył w jego zdrowy rozsšdek, rzecz została ostateczniepostanowiona. Filip spędzi te wakacje u wuja Alfreda.2Rozległ się przejmujšcy ryk. Potężniał coraz bardziej, przechodził w jednostajny,bolenie widrujšcy w uszach hurkot. Wreszcie hałas zaczšł się oddalać, coraz to maleć,niknšć, aż wreszcie zamienił się w normalny warkot startujšcego, a potem wzbijajšcego się wpowietrze samolotu pasażerskiego.Filip pomógł ojcu wycišgnšć walizki z taksówki i zaniósł je do wielkiego holu dworcalotniczego. Kłębił się tu tłum podnieconych pasażerów załatwiajšcych ostatnie formalnoci,żegnajšcych się z rodzinami i przyjaciółmi. Wród bagażów bawiły się w chowanego dzieci, amatki zdenerwowane podróżš karciły rozwrzeszczane pociechy. Pomagało to zaledwie naparę minut, a zaraz potem gwar zabawy i upominanie zaczynały się na nowo.Pan Konarski stanšł w kolejce przyglšdajšc się synowi. Coraz boleniej odczuwałniemożnoć zastšpienia chłopcu zmarłej matki. Filip zupełnie jej nie pamiętał. Umarła gdybył małym, zaledwie chodzšcym dzieckiem, ale to nie zmieniało faktu, że brak kobiety,wnoszšcej ciepło rodzicielskie do domu, odczuwali obaj.Chłopiec dostrzegł wzrok ojca, ale odczytał go zupełnie inaczej.- Nie bój się, tatusiu - powiedział miękko - będę u wujka Alfreda grzeczny jak aniołek.Nie będzie mógł poskarżyć się na mnie. Dwa miesišce to niedługi okres, na pewnowytrzymam.- Ależ synku - zaprotestował - idzie mi tylko o to, żeby naprawdę dobrze spędziłwakacje. Wuj nigdy się na ciebie nie skarżył i w ogóle co ci przyszło do głowy.- Nic takiego - po prostu to, że wolałbym być z tobš nad morzem.- Ja też - przyznał pan Konarski - diablo mnie ten wyjazd zdenerwował.- Zobaczysz kawał wiata, nowych ludzi, nieznane widoki - pocieszał Filip.- To wszystko prawda, ale wolałbym wreszcie wypoczšć z własnym synem nad morzem.- Tato, dobrze cię rozumiem, ale obaj nic na to nie poradzimy. Tak już jest w życiu -powiedział poważnie i poczuł się ogromnie dorosły, prawie stary.Megafon wywołujšcy pasażerów lecšcych do Nowego Jorku przerwał im rozmowę.Wysłuchali uważnie całej apostrofy przeznaczonej dla tych, co mieli odbyć skok za ocean iuwiadomili sobie, że czas już się żegnać. Jeszcze tylko parę osób dzieliło ich od miejsca,gdzie hostessy sprawdzały bilety i ważyły bagaż, czy nie przekracza dozwolonego ciężaru.Pan Konarski jednak nie zdšżył już nic powiedzieć, gdyż uprzejma panienka wycišgnęłarękę po bilet i wskazała mu pustš wagę. Hostessa wydarła odpowiedniš kartkę z ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]