10818, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KAROL MAYU STÓP PUEBLABRATOBÓJSTWOAni nam przez myl nie przeszło, aby wracać do tego miejsca rzeki Canadian, gdzie rozstałsię z Indianami Jonatan Melton byłaby to niepotrzebna strata czasu. Trzymalimy sięraczej, o ile na to pozwalał teren, linii prostej do Albuquerque. W drodze nie przytrafiła namsię żadna, godna uwagi przygoda. Czwartego dnia wieczorem stanęlimy u celu.Miejscowoć, do której przybylimy, bierze swš nazwę od księcia Albuquerque, który byłongi wicekrólem Meksyku. Nazwa Albuquerque oznacza Biały dšb. Miasto składa sięwłaciwie z dwóch dzielnic, wcale do siebie niepodobnych i oddzielonych obszernš, niezabudowanš przestrzeniš. Stara dzielnica hiszpańska zachowała czysty, dawny charakterkastylski, który nigdzie indziej nie przeciwstawia się tak wyranie współczesnemuamerykanizmowi. Nowe za Albuquerque ma wyglšd zwykłych miast amerykańskich,wyrosłych jak grzyby po deszczu. Marne, nie brukowane ulice i zaułki z drewnianymichodnikami dla przechodniów. Budynki drewniane, oblepione sklepami i szynkamiwszelkiego rodzaju. Całe miasto leży na prawym brzegu Rio Grande del Norte, na lewym zapołożona jest duża wie Atrisco.Bylimy pewni, że zbiegowie wyznaczyli sobie spotkanie w restauracji Plenera, wamerykańskiej dzielnicy. Nie uważalimy za właciwe od razu we trzech odwiedzić ówzakład. Zajechalimy do innego hotelu, który bynajmniej nie był godny tej nazwy. Zostałemtu wraz z Winnetou, Emery natomiast pojechał wprost do Plenera. On najmniej cišgał nasiebie uwagę. Polecilimy mu, aby nie narzucał się zbytnio ze swym towarzystwem, alezasięgnšł języka.Był już, jak rzekłem, wieczór, gdy przyjechalimy. Znużeni podróżš, zamierzalimywczenie się położyć. Gdy przy kolacji oznajmiłem to posługaczowi, odezwał się:Bardzo niesłusznie, panowie dżentelmeni! Powiadam wam, że Albuquerque jestponurym gniazdem i jeli tylko nadarza się tu sposobnoć jakiej rozrywki, to należy z niejstanowczo skorzystać, zamiast kłać się do łóżka.Cóż to takiego? Jest pan bardzo przejęty, master!Bo też jest czym się wzruszać! Gdybycie tylko zobaczyli naszš Hiszpankę, panowie!Widziałem już wiele Hiszpanek. Co to za jedna?piewaczka. Powiadam panu, całe Albuquerque szaleje za niš. Chciała tu wystšpićtylko jeden raz, ale powodzenie było tak ogromne, że zdecydowała się dać jeszcze dwakoncerty.Jak się nazywa ta niezwykła piewaczka?Marta Pajaro.Pięknie brzmišce nazwisko!Prawdziwie hiszpańskie. To rodowita Kastylka, aczkolwiek nade wszystko lubi piewaćniemieckie pieni.Jak to? Hiszpanka, piewajšca niemieckie pieni?Tak. Czy to pana dziwi? Ponadto warto też posłuchać jej brata skrzypka! Mówię panu,że nie znam takiego drugiego wirtuoza, jak ten Francisco Pajaro!A więc Marta i Francisco Pajaro? Zaciekawiłe mnie pan naprawdę. Może zdecydujęsię pójć ich posłuchać. Gdzie odbywajš się występy?W salonie naprzeciwko. Wszystkie bilety wyprzedane. Ale ja mam jeszcze kilka.Miejsce kosztuje właciwie dolara, jak mi pan zapłaci dwa, to panu sprzedam.Ach, chce pan zarobić sto procent! Niech tam! Proszę mi dać dwa bilety.Czytelnik zapyta chyba, dlaczego kupiłem bilety, mimo podwójnej ceny? Z bardzoprozaicznego powodu: pajaro znaczy po hiszpańsku ptak, odpowiednikiem w językuniemieckim jest Vogel. Rodzeństwo miało imiona Marta i Franciszek, Czyż nie nasuwalisię na myl moi starzy znajomi, których sprawy spadkowe zagnały mnie i Winnetou doEgiptu i Tunisu, a teraz znów sprowadziły do Ameryki? Hiszpanka, piewajšca pieniniemieckie zjawisko nieco osobliwe. Raczej należało przypucić, że piewaczka jestNiemkš i że tu, w Nowym Meksyku, przybrała nazwisko hiszpańskie. Podzieliłem siędomysłami z Winnetou, który z miejsca zgodził się pójć na koncert.Do rozpoczęcia występu mielimy pół godziny czasu, trzeba więc było się pieszyć.Posługacz hotelowy nie skłamał, przynajmniej co się tyczyło publicznoci. Salonem byłabuda, sklecona z desek, tak wielka, że mogła pomiecić szećset osób, a jednak tylkonieliczne krzesła w ostatnich rzędach były wolne. Tam się usadowilimy.Po kilku minutach wszystkie miejsca zostały zajęte. Przybywało jednak coraz więcej ludzii zapełniało przejcia. Scenę stanowiło podium, na którym stał fortepian.Niebawem wstšpili na podium oboje artyci. Tak, to byli na pewno oni, Franciszek Vogel ijego siostra. Franciszek trzymał skrzypce, ona za siadła do fortepianu. Zagrał jakibrawurowy utwór. Stwierdziłem w jego grze znaczne postępy. Martę widziałem z profilu.Dojrzała już całkowicie i bardziej wypiękniała. Cierpienia i troski ostatnich lat uduchowiły jejtwarz i nacechowały piękne rysy bólem, co przepełniło mnie ogromnym smutkiem. Poskończeniu pierwszego utworu oboje ukryli się za zasłonš.Drugi utwór był popisem Marty z akompaniamentem Franciszka. piewała hiszpańskiromans, piewała tak pięknie, że musiała pień powtórzyć. Marta nie uciekała się do tanichefektów toalety nosiła długš czarnš suknię, wysoko zapiętš pod szyjš. Jedynš ozdobš byłaróża we włosach. Rodzeństwo popisywało się na przemian lub razem.Marta zapiewała dwie pieni góralskie, hiszpańskš serenadę, po czym nastšpiła wspaniałapień Widziałam cię raz, tylko jeden raz.Większoć publicznoci nie rozumiała tekstu, a jednak zabrzmiały tak huczne owacje, żebudynek nieomal zatrzšsł się w posadach. piewaczka musiała bisować.Winnetou oczywicie poznał Franciszka Vogla. Zapytał mnie:Czy mój brat nie pójdzie dowiedzieć się ich adresu? Musimy wszak z nimi pomówić.Miał słusznoć. Artyci występowali po raz ostatni. Być może jutro mieli już zamiarodjechać. Trzeba było z nimi koniecznie porozmawiać. Podniosłem się, by do nich podejć.Byłem zmuszony przedzierać się przez tłum widzów, skupionych w przejciu, czymzwróciłem na siebie uwagę. Nagle usłyszałem cichy, lecz przerażony okrzyk:Do wszystkich diabłów! To Old Shatterhand!Obejrzałem się i zobaczyłem dwóch osobników, noszšcych szerokie sombrera. Spodolbrzymich rond widać było tylko ciemne brody. Widzšc, że na nich patrzę, odwrócili się. Tomnie zastanowiło. Niestety, wymówione imię zwróciło na mnie mnóstwo spojrzeń. Mocnozażenowany przedzierałem się dalej.Artyci podczas pauz przebywali za zasłonš. Dotarłszy do niej, zapytałem po niemiecku:Czy wolno wejć znajomemu?Uchylono kotarę. Wszedłem i stanšłem naprzeciwko Voglów.Ktokto skšd pan to pan? zapytał oszołomiony Franciszek, postępujšc naprzóddwa kroki.Panie doktorze! krzyknęła niemal Marta.Miałem wrażenie, że się zachwiała na nogach. Wycišgnšłem ręce, aby jš podtrzymać.Uchwyciła mojš dłoń, ucałowała, zanim zdołałem temu zapobiec, i wybuchnęła głonymłkaniem. Doprowadziłem jš do krzesła, posadziłem łagodnie i rzekłem do Franciszka:Jakże się cieszę, że was widzę! Mam wam do powiedzenia wiele ważnych rzeczy, alenie będę teraz przeszkadzał. Podajcie mi swój adres.Ostatni dom przedmiecia, nad rzekš odpowiedział.Czy będę mógł odprowadzić was po koncercie do domu?Ależ tak, tak, bardzo pana prosimy!Dobrze. Zajdę tu po was. Jest ze mnš Winnetou.Marta ukryła twarz w dłoniach i płakała. Aby swš obecnociš nie spotęgować jejrozrzewnienia, wróciłem na salę. Przechodzšc koło miejsca, gdzie poprzednio wymienionomoje nazwisko, chciałem się uważnie przyjrzeć obu nieznajomym, ale krzesła ich były jużpuste. Zniknęli.Dopiero po dłuższej pauzie wyszła na podium para artystów. Marta opanowała się.Najpierw Franciszek zagrał utwór koncertowy, po nim zapiewała ona. Zerwała się burzaoklasków, gdy przebrzmiały, publicznoć doć niechętnie opuszczała salon, urzeczonakoncertem. Minęło sporo czasu, zanim sala się opróżniła. Winnetou wyszedł wraz z tłumem,zostawiajšc mnie samego z Martš i jej bratem. Byłem z tego rad, gdyż rozmawialibymy poniemiecku i Winnetou nic by nie rozumiał. Skoro uznałem, że już nikt sporód oczarowanychsłuchaczy nie będzie się narzucał piewaczce z wyrazami hołdu, uchyliłem zasłonę. Pokrótkiej chwili milczenia podałem Marcie ramię i opucilimy lokal. Franciszek został, abyzałatwić rachunki z gospodarzem.Niebo wieczorem miało dziwny kolor, właciwy firmamentowi Nowego Meksyku, gdzieczęsto przez cały rok nie pada ani kropla deszczu. Aczkolwiek księżyc nie wiecił, byłowidno, niemal jak za dnia. Dom, w którym oboje zatrzymali się podczas pobytu wAlbuquerque, wznosił się w pobliżu rzeki. Gospodyni, Hiszpanka, była wdowš. Marta niechciała zamieszkać w tutejszych gospodach, które noszš wprawdzie nazwę hoteli, lecz nieposiadajš żadnych wygód, a sš bardzo drogie i do tego skupiajš wszelkš zbieraninę istot,zagrażajšcych nie tylko spokojowi, ale także osobistemu bezpieczeństwu.Wšska, wydeptana cieżka zaprowadziła nas nad brzeg rzeki. Przez krzaki nadbrzeżnewidać było obrastajšce rzekę gęste sitowie. Gospodyni otworzyła drzwi. Oczekiwała powrotutylko rodzeństwa, toteż była wielce zdumiona, gdy zobaczyła lokatorkę w towarzystwieobcego mężczyzny. Nic jednak nie mówišc, owietliła wšskie schody, prowadzšce na piętro,gdzie w trzech pokojach mieszkali Voglowie. Domy z takimi piętrami sš nader rzadkie wAlbuquerque. Pani domu zapaliwszy lampy, wyszła, uprzednio upewniwszy się, że brat Martywkrótce nadejdzie.Siedzielimy przez moment naprzeciwko siebie w milczeniu, po czym zaczšłem rozmowę:Wie pani naturalnie, że Franciszek odwiedził mnie w Europie i poinformował o waszejsytuacji?Tak. To ja dodałam mu odwagi, aby się zwrócił do pana.Aż odwagi?Oczywicie. Mylał, że nie zechce pan się nami zajšć po tym wszystkim, co zaszło.W takim razie, niestety, nie myli o mnie tak, jakbym sobie tego życzył. A zresztš toWinn...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]