10893, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jack HigginsGniew LwaPrzełożył Paweł PiaseckiWYDAWNICTWO "AMBER" sp. z o.o.INSTYTUT PRASY I WYDAWNICTW "NOVUM"WARSZAWA 1992Tytuł oryginału WRATH OF THE LIONOpracowanie graficzne Adam OlchowikRedaktor Zofia SkorupińskaRedaktor techniczny Grażyna EjsbrenerKorekta Maria FilipkowskaCopyright (c) Harry Patterson 1964Copyright (c) for the Polish edition by Wydawnictwo Amber sp. z o.o.Published in cooperation with Instytut Prasy i Wydawnictw "Novum"ISBN 83-85299-23-8INSTYTUT PRASY I WYDAWNICTW "NOVUM"Warszawa 1992Wydanie I. Ark. wyd. 9; ark. druk. 15,5.Skład i druk: Białostockie Zakłady Graficzne Zam. 1199/91Gniew lwa jest mądrością Boga.WILLIAM BLAKEChociaż mowa jest o wypadkach powojennych, zwłaszcza w Algierii, i o pewnych przywódcach politycznych w ramach historycznego kontekstu tych wypadków, należy podkreślić, że jest to utwór powieściowy i nie ma związku z żadnymi osobami żyjącymi.ROZDZIAŁ IOSTRZEŻENIE PRZED SZTORMEMPodziałka zaszła parą, na chwilę przykryła ją zasłona zielonej wody. Gdy jednak czubek peryskopu przebił się na powierzchnię, w polu widzenia z zadziwiającą przejrzystością pojawił się mały, zaniedbany frachtowiec. Porucznik Fenelon chwycił rączki okularu i westchnął.Za jego plecami Jacaud powiedział:- "Kontoro"?Fenelon skinął głową.- Nie dalej niż pięćset jardów od nas.Jacaud rzucił papierosa i wgniótł go obcasem w pokład.- Sam spojrzę.Czując pustkę u podstawy żołądka Fenelon cofnął się. Miał dwadzieścia sześć lat i jak dotąd nie uczestniczył w akcji, nie patrzył na wojnę inaczej niż oczyma innych ludzi. Ale to - to było nowe doznanie. Poczuł się dziwnie oszołomiony; czekając przetarł ręką oczy.Jacaud chrząknął i odwrócił się. Był wielkim, groźnie wyglądającym mężczyzną, z wielodniowym zarostem i postrzępioną blizną przecinającą prawy policzek.- Ładnie z ich strony, że są na czas.Fenelon przyjrzał się raz jeszcze. "Kontoro" przesunęła się powoli na prawo po małych czarnych liniach wytrawionych na szkle peryskopu. Zaschłomu w gardle. Zaczynał już odczuwać to specyficzne podniecenie, które ogarnia łowcę, gdy w pełnym świetle ujrzy swą zdobycz.- Jedna torpeda - powiedział miękko - wystarczyłaby w zupełności.Jacaud przyglądał mu się z dziwnym, sardonicznym uśmiechem.- I co by to dało? Nikt by się nie dowiedział.- Chyba nie. - Fenelon wezwał kabinę nawigatora przez tubę. - Kurs jeden-zero-pięć, przygotować się do wyjścia na powierzchnię.Opuścił peryskop. Ześlizgując się w studnię wydał on syk, który zmieszał się z zawodzeniem klaksonu alarmowego. Jacaud odwrócił się i, otarłszy pot zalewający oczy, wyjął z kieszeni lugera. Wysunął magazynek, sprawdził go z wprawą eksperta i zamknął ponownie z trzaskiem, który przynosił przeczucie nieuchronnej konieczności.Zapalił kolejnego papierosa. Kiedy podniósł wzrok, już się nie uśmiechał.W sterowni "Kontoro" Janvier, pierwszy oficer, ziewnął, pochylając się nad mapą. Wykonał szybką kalkulację i odłożył ołówek. Z obliczeń wynikało, że znajdowali się czterdzieści mil na zachód od Ushant, a prognoza pogody była niedobra. Zapowiadano nadciągające wiatry o sile sztormowej w akwenach Rockall, Shannon, Sole i Finisterre.Przez chwilę panował nienaturalny spokój, wolno podnosiła się wielka oleista fala. Janvier był zmęczony, z niewyspania miał piasek w oczach. Pochodził z Prowansji, nigdy nie zdołał przywyknąć do zimna tych północnych mórz; gdy wyjrzał na szary świt, przeszedł go dreszcz obrzydzenia.Za nim z trzaskiem otworzyły się drzwi prowadzące pod pokład i wszedł steward, trzymając w obu dłoniach parujące kubki kawy. Dał jeden Janvierowi, a drugi sternikowi, zajmując jego miejsce przy sterze, w czasie gdy tamten pił.Janvier otworzył drzwi i wyszedł na mostek. Stanął przy balustradzie. Pijąc kawę i głęboko wdychając zimne, poranne powietrze, czuł się znacznie weselszy. Po przepłynięciu Zatoki Biskajskiej należało oczekiwać długiego kursu na południe - Madera, potem Przylądek, cały czas słońce. Skończył kawę. Wyrzucił resztki za burtę i zaczął skręcać.Sto jardów od prawej burty oleista woda zakołysała się gwałtownie. Zakipiała białą pianą i łódź podwodna przedarła się na powierzchnię, dziwnie obca, jak jakieś stworzenie z pradawnych czasów.Janvier stał przy balustradzie, zupełnie zaskoczony. Gdy tak patrzył, otworzył się luk wieżyczki obserwacyjnej i ukazał się młody oficer w czapce z daszkiem, a za nim marynarz, który natychmiast podniósł małą banderę. Nagły powiew wiatru rozprostował płótno. Czerwień, biel i błękit trójkolorówki wyraźnie kontrastowały z szarymi chmurami.Steward wysunął się ze sterowni i stanął przy balustradzie.- Co pan o niej sądzi?Janvier wzruszył ramionami:- Licho wie. Sprowadź lepiej kapitana.Trzeci marynarz pojawił się w otworze wieżyczki, z lampą sygnalizacyjną w rękach. Łódź przybliżyła się, zmniejszając odstęp, i lampa zaczęła szybko migotać.Janwier, oficer marynarki w rezerwie, nie miał problemu z odczytaniem sygnału. Po jego rozszyfrowaniu przez chwilę stał przy balustradzie marszcząc brwi, potem wszedł do sterowni i zdjął z haka lampę.Gdy wracał na pokład, światło z wieżyczki rozbłysło raz jeszcze, powtarzając prośbę. Janvier odpowiedział sygnałem "Wiadomość odebrana". Wtedy kapitan wszedł po drabince z podokręcia, w towarzystwie podoficera zawiadującego sterownią.Henri Duclos zbliżał się do pięćdziesiątki; po trzydziestu latach na morzu, z których pięć był kapitanem korwety w Wolnej Flocie Francuskiej, niełatwo dawał się czymkolwiek zaskoczyć.- Co odpowiedziałeś?- "Wiadomość odebrana".Duclos wszedł do sterowni i powrócił z lornetką. Badał łódź przez chwilę, po czym mruknął:- Na pewno francuska. Widać mundury. Ale mała jak na łódź podwodną. - Podał lornetkę podoficerowi. - Co pan o niej sądzi?Stary człowiek po namyśle pokiwał głową.- "L'Alouette". Widziałem ją w zeszłym roku w Oranie podczas ćwiczeń floty. Kiedyś U-boot. Eksperyment, nad którym Niemcy pracowali pod koniec wojny. Jedna z łodzi, które przejęła marynarka.- Więc już wiemy, z kim mamy do czynienia - powiedział Duclos. - Chodzi tylko o to, czego, do cholery, ona od nas chce! - Zwrócił się do Janviera: - Niech sprecyzują swoje zamiary.Nastąpiła pauza, lampy zamigotały ponownie i Janvier zwrócił się obojętnie:- Mówi: "Koniecznie muszę wejść na pokład. Sprawa wagi państwowej. Zachowajcie ciszę radiową".Lampa na wieżyczce obserwacyjnej zgasła.- Co mam odpowiedzieć, panie kapitanie? - zapytał Janvier. Duclos podniósł na chwilę lornetkę do oczu, potem opuścił ją.- A co możesz odpowiedzieć? Jeśli to dla nich na tyle ważne, że wysyłają za nami przeklętą łódź, to musi być poważna sprawa. Sygnalizuj "Wchodźcie na pokład".Skrzywił się i powiedział do podoficera:- Wyczekiwałem na to całe słońce. Mój reumatyzm ostatnio mnie wykańczał. Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli płynąć do Brestu.Podoficer wzruszył ramionami.- Dziwniejsze rzeczy dzieją się dzisiaj w Republice.- Jakiej republice? - zapytał sardonicznie Duclos. - Wszystkie ręce na pokład! Przerzucić drabinkę przez burtę.Podoficer odszedł. Janvier zniżył lampę.- Dziękują nam za współpracę.- Dziękują, teraz? - zauważył Duclos. - Miejmy nadzieję, że nie marnują naszego czasu. Zatrzymać wszystkie silniki.Janvier wszedł do sterowni. Duclos wyjął tymczasem fajkę i napełnił ją z wytartego skórzanego kapciucha, nie przestając obserwować łodzi. Z otwartego przedniego włazu wyciągnięto wielką żółtą szalupę, która napełniła się powietrzem. Gdy frachtowiec zaczął zwalniać, oba okręty zbliżyły się na tyle, że odstęp między nimi wynosił nie więcej niż dwadzieścia-trzydzieści jardów.Dowódca łodzi podwodnej zszedł po drabince z wieżyczki obserwacyjnej i przystanął u dołu, przypatrując się sześciu marynarzom przygotowującymszalupę. Był szczupły, wyglądał chłopięco w dwurzędowej marynarce i butach gumowych, z czapką z daszkiem noszoną zawadiacko na bakier. Podniósł wzrok na Duclosa, uśmiechnął się i pomachał ręką, potem przemierzył kadłub i zszedł do szalupy.Za nim postąpiło sześciu marynarzy, z których większość miała przewieszone przez plecy ręczne karabiny maszynowe. Czterech z nich usiadło przy wiosłach i łódka pokonała wąski pasek wody, zbliżając się do drabinki przerzuconej przez burtę "Kontoro". Dwóch pozostało przy przednim luku łodzi podwodnej, ostrożnie popuszczając linę.- Mają trochę tego żelastwa, no nie? - powiedział Janvier.Duclos przytaknął.- Nie podoba mi się to wszystko. Jeśli to jakaś nieczysta sprawa, każdy może oberwać. Pewnie poszukują kogoś z załogi. Może jakiś OAS-owiec chce uciec za granicę czy coś takiego.Marynarze szybko przeszli przez burtę. Trzech zdjęło karabiny i pozostało na dolnym pokładzie, młody oficer wspiął się po drabince na górny pokład, za nim żwawo weszli pozostali trzej.Oficer wyciągnął rękę i uśmiechnął się.- Kapitan Duclos? Moje nazwisko Fenelon. Przepraszam za to najście, ale wypełniam tylko rozkazy, rozumie pan.Mężczyzna, który jako następny wszedł po drabince, miał brutalną, pokrytą bliznami twarz i przystrzyżone włosy. Ubrany był jak Fenelon w marynarską kurtkę dwurzędową i gumowe buty, ale nie nosił czapki. Oparł się niedbale o balustradę i zapalił papierosa. Pozostali dwaj marynarze usytuowali się za Fenelonem, z karabinami w pogotowiu.Duclos poczuł się wyraźnie nieswojo.- Słuchajcie, co się tu dzieje? O co w ogóle chodzi?- Wszystko w swoim czasie - odpowiedział Fenelon. - Zastosował się pan do mojej prośby o zachowanie ciszy radiowej?- Oczywiście.- To dobrze. - Fenelon odwrócił się i skinął nieznacznie na jednego z marynarzy, który poszedł przez pokład do pomieszczenia z telegrafem znajdującym się z tyłu sterowni, otworzył drzwi i wszedł do środka.Słychać było okrzyk przerażenia, po czym wybuchł ogień. W chwilę potem przez drzwi wytoczył się ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]