10906, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Igor NewerlyChłopiec z Salskich StepówCzytelnik Warszawa 1974Kostka cukru.Sš ludzie, na których od dawna czekamy.Sš przyjanie nagłe, niespodziane, o których nigdy nie zapominamy.Tak włanie było wtedy.Leżałem w baraku tyfusowym.Był rok - pamiętam - 1943. Pamiętam wszystko, a tak bardzo chciałbym zapomnieć, uwierzyć,że to był tylko straszny sen:Nie wierzcie w piekło: Bóg jest zbyt miłosierny. Ale było piekło na ziemi. Był Majdanek,Owięcim, Belsen..To wystarczy. Nie mówmy o tym więcej. Tyle tylko, ile wymaga opowieć o przyjaniniespodzianej z tamtych czasów - o chłopcu z Salskich Stepów:Leżałem więc na Majdanku chory na tyfus i majaczyłem o kostce cukru.. O jednej bodajsłodkiej okruszynie.Przechodził kalefaktor - posługacz i lizus niemiecki z greckim tytułem.Zawołałem:- Daj mi cukru!Nawet nie spojrzał.Wołałem coraz głoniej:- Daj cukru! Jednš kostkę daj! We chleb. Mam dużo chleba.Wtedy usłyszał i podszedł.- Masz chleb? Dużo chleba?Uniosłem róg siennika i pokazałem siedem dziennych porcji chleba. Taki majštek...- Ho, ho, tyle pajdek! Nie możesz jeć, goršczka, co? Dobrze. - Poszperał w kieszeniach,wycišgnšł brudnš kostkę cukru i zaczšł ładować chleb.Brał już czwartš z kolei pajdę. Wtem rozległ się trzask, pajda wyleciała w górę, a kalefaktor,trzanięty deskš, przysiadł i zbaraniał.- Ach ty, mierzawiec! Siem pajkow za kusok sachara? Spojrzałem w górę. Sšsiad z pryczy nademnš wyrwał deskę spod siennika i skoczył na kalefaktora. Blada, zlana potem twarz drgnęłaskurczem zaciętoci; w zwężonych, zielonych oczach płonęła furia: zamordować szakala!Kalefaktor zrozumiał. Prysł gubišc po drodze pajdki chleba. Biegł do pokoju esmana krzyczšc,że bunt, że chcš go mordować. W baraku zamarło. Wiedzieli: zaraz przyjdš i zabijš człowieka,który nie pozwala okradać chorego.Ruski DoktorTak stałoby się na pewno, gdyby nie doktor Wieliczański.Doktor Wieliczański był więniem jak wszyscy, ale miał mocne plecy. Wyleczył dzieckokomendanta obozu i ten przechodzšc poklepywał go po ramieniu, zamieniał z nim łaskawie kilkasłów. Esmani woleli z Wieliczańskim nie zadzierać, patrzyli przez palce na to, że naprawdę leczy,pielęgnuje, pomaga... Chodzi teraz po wiecie wielu ludzi, którzy zawdzięczajš mu życie. Mnie naprzykład wydarł mierci podstępem.- Symulant tyfusowy! - krzyczał na mnie, kiedy lekarz niemiecki (nawiasem mówišc, takilekarz jak ja mandaryn) wybierał chorych do gazu. - Łajzo grypowa! Na pole pójdziesz! Do robotycię jutro wypiszę!I Wieliczański w twarz mnie wtedy uderzył przepędzajšc czym prędzej na pryczę. Niech będziezawsze pochwalony szybki w diagnozie a pewny w ręku!Gdy więc przyszli po numer 3 569, po mojego sšsiada i obrońcę, mały Wieliczański stanšłokoniem. Owiadczył, że nie pozwala, że jeli ruszš jego chorego, to on powie komendantowi owszystkich złodziejstwach, o wszystkich łajdactwach kalefaktora.No i skończyło się na wrzasku. Pokrzyczeli, pogrozili i odeszli.Numer 3 569 rozlunił palce: deska, którš trzymał jak szablę, spadła z łoskotem na podłogę.Z dołu nie widziałem jego twarzy, widziałem tylko gołe, z lekka drżšce nogi, pięć kurczowozaciniętš na desce i strzępy brudnej koszuli, poruszanej na brzuchu krótkim, goršczkowymoddechem. Podniósł stopę, aby się wygramolić na górę, sił mu jednak zabrakło. Byłby się zwalił,ale doktor Wieliczański podsadził go. Opadł ciężko, aż z wyrwy w leży posypały się na mniepaprochy, które kiedy były słomš.Wieliczański próbował zagadnšć, jak się nazywa, skšd pochodzi. Tamten odrzekł hardo iniechętnie:- Russkij doktor. I tak już zostało.Co wieczór po apelu zakradał się do baraku który z jeńców radzieckich i wypytywałpółgłosem:- Czy tu leży "Ruski Doktor"?Albo:- Czy tu leży doktor Wowa?Podchodzili pod wskazanš pryczę, witali się - krótko i serdecznie - wtykali pod siennik, co ktozdobył: pajdę chleba, kawałek kiełbasy, czasem ugotowanš koć... Potem chwilka gawędy, uciskdłoni i cichy, czujny odwrót.Przypominało to pielgrzymkę. Stawało się jasne, że dla gromady jeńców radzieckich numer 3569 jest czym więcej niż doktorem, że idzie za nim poprzez druty i kordony jaka legenda byćmoże sława, że łšczy tych ludzi niezbadana tajemnica.Mijały dni, \y miarę jak spadała goršczka, "Ruski Doktor" odzyskiwał,., mowę polskš.Rozmawiał już ze mnš po polsku, wprawdzie obcym akcentem, ale swobodnie, bez błędów.Zapytałem go raz, gdzie się nauczył trudnej ostatecznie mowy.Zawahał się przez chwilę, potem rzekł prosto:- Kłamać nie lubię, a prawdę powiedzieć... Jeszcze nie pora. Może nadejdzie taki dzień.Na ten dzień, a raczej na noc, Czekałem cztery miesišce.Noce na MajdankuNumer 3 569 wyzdrowiał pierwszy i poszedł do pracy. Ja zostałem - po tyfusie przyszłozapalenie płuc. Gdy mieli mnie wypisać, zjawił się "Ruski Doktor". Na pocišgłej twarzy jaskrawekiedy piegi - przybladły. Cera stała się zdrowsza. Ten sam łagodny podbródek i usta dziecka,wysokie czoło i uniesione jak w zdziwieniu brwi. Powiedziałbym: chłopiec, duży, trochęrozmarzony chłopiec. Stanowczo nie pasowały do tej twarzy zielonkawe, przymrużone oczy i lekkozakrzywiony nos."Silna sztuka. Kto wie, może i drapieżna" - pomylałem patrzšc, jak idzie ku mnie szerokimkawaleryjskim krokiem, w butach oficerskich, w przyzwoitej jesionce, wysoki i zgrabny.- A co, dziwicie się pewnie, że taki ze mnie elegant! Tak mnie moi chłopcy ubrali. Jak siędowiedzieli, że wyznaczono mnie tu na lekarza, zaczęli znosić - jeden buty, drugi płaszcz, trzeciczapkę.. "Masz, powiadajš, wkładaj. Jeste teraz pierwszym ruskim doktorem na Majdanku. Niemożesz chodzić jak muzułman..."W głosie brzmiała tajona duma z tej ambicji gromady, z takich "chłopców".Na piersi jego, z lewej strony, pod sercem, zdumiewał wieżš czerwieniš winkiel z czarnš literš"P"? Polak? Skšdże znowu! Sam przecie mówi.- Patrzycie na winkiel? Czy mam prawo umrzeć tu jako Polak? Może i mam. Zostawcie to, niezgadujcie, sam kiedy opowiem..Usiadł na krawędzi pryczy i od razu przystšpił do sprawy:- Przychodzę po was.- Jak to po mnie? Jutro wracam do stolarni.- To nie ma sensu. Po tyfusie i zapaleniu płuc - do ciężkiej roboty? Prędko się wykończycie.Posłuchajcie. Jestem teraz lekarzem na Czternastym Bloku. Otrzymuję pięciuset pięćdziesięciuchorych - grulików z wszystkich obozów Europy. Dobrałem już sanitariuszy. Sami polityczni,dobra paczka: ani jednego kryminalisty! Brak nam tylko pisarza. Będziecie u nas pisarzem.Tak oto zamiast do stolarni trafiłem na Czternasty Blok i zaczšłem prowadzić księgę żywych iumarłych. Na rewirze dokonał się już od dawna wyrany podział na bloki szakale i bloki ludzkie.W jednych żerowano na niemocy więnia, w drugich naprawdę leczono. A musicie wiedzieć, żeleczyć w obozie koncentracyjnym - to była sztuka i duże ryzyko.Nie załamać się pod presjš esmańskiej medycyny, nastawionej na rychłe i gruntownewyniszczenie cugangów, mógł tylko lekarz wielkiego serca i odwagi - tęgi konspirator. Przemytleków od rodzin, z Czerwonego Krzyża, organizacja dożywiania, przechowywanie słabych,utrzymywanie tajemnicy blokowej - tych i wielu innych przedmiotów z zakresu lecznictwarewirowego nie wykładało się w klinikach uniwersyteckich. Te luki w swoim wykształceniu lekarzobozowy musiał wypełniać wnikliwš obserwacjš i praktykš w cieniu niedalekiej szubienicy.Z okien starych baraków szpitalnych patrzyli w zadumie na nowy Blok Czternasty prof.Michałowicz, chirurg Popławski, dr Wieliczański i kilku innych z tajnego sprzysiężenia "DobrychLekarzy".- "Ruski Doktor" nosi łóżka, przeprowadza chorych.. Urzšdza się. Kolega czy kanalia?Kanalie z bloków szakalich też wyczekiwały:- Co za jeden? Na co pójdzie: na łachy, na wódkę, na twarde czy miękkie? Pięćset pięćdziesištporcji ma, duży interes... Wypić z nim trzeba, sitwa będzie, sztama...Ale zaraz po urzšdzeniu się "Ruski Doktor" zamanifestował, po czyjej stronie staje.- Jutro będš paczki - powiedział przy kolacji swojej załodze. - Widziałem listę. Paczkę maDobrzański, Czyż i ja.- Pan też? - wyrwało się Dobrzańskiemu, który ani kłamać, ani maskować się nie umiał.- A co pan mylał, że jestem sierotš? Mam rodzinę. i to jeszcze jakš rodzinę! A co do paczek,proponuję, żebymy je wszyscy oddawali do wspólnego kotła. Jest nas siedmiu. Pięciu dostajepaczki, a dwóch nie. Częstowanie, sami wiecie, krępuje niekiedy obie strony. Najlepiej - jeden stół,jeden kucharz i sprawa załatwiona!Wniosek przeszedł bez sprzeciwu. Wtedy "Ruski Doktor" postawił drugi wniosek.- Na Kurpiach - powiedział i z lekkim umieszkiem dodał - u nas, na Kurpiach, w nowym domuwyprawia się "nowosiedliny", sprasza się sšsiadów, oczywicie dobrych sšsiadów. Może bymy tepierwsze trzy paczki przeznaczyli na przyjęcie? Koleżeński wieczorek, rozumiecie: czym chatabogata! Zaprosimy kilku lekarzy, ale ani jednego drania! Zbierzemy się na noc, wystawimy czujki,porozmawiamy przy wieczerzy, popiewamy niegłono. Czyż ładnie to zorganizuje.Rzeczywicie, Czyż, młody sztygar czy podsztygar - nie znam się na stopniach w górnictwie -słowem, Geniek Czyż z Dšbrowy, który po pracy pod ziemiš wyżywał się niegdy w amatorskichchórach robotniczych, urzšdził godne Bloku Czternastego otwarcie: były piewy, deklamacje i inneprodukcje artystyczne, nie wyłšczajšc wystawy karykatur obozowych, ołówka malarzaWaniewskiego. Dobrzański, najpoczciwszy, najpogodniejszy agronom, jakiego kiedykolwiekwydała ziemia puławska, odtworzył takš makabrę - ostatnie chwile Hitlera, Himmlera i naszegoThumana - że człowiek naprawdę miał satysfakcję! Na zakończenie, w częci naukowej, nestorSzymański, studiujšcy lagry niemieckie od 1939 roku, wystšp...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]