10910, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Terry PratchettBogowie, honor, Ankh-Morpork JingoPrzełożył: Piotr W. CholewaWydanie oryginalne: 1997Wydanie polskie: 2005Noc była bezksiężycowa - dobra z punktu widzenia Twardziela Jacksona.Łowił ciekawe mštwy, nazywane tak dlatego, że były mštwami, a oprócz tego byłyciekawe. Inaczej mówišc, ich ciekawoć była ich najciekawszš cechš.Wkrótce po tym, jak zaciekawiła je latarnia, którš Twardziel zawiesił na rufie swej łodzi,zaczęło je ciekawić to, w jaki sposób niektóre sporód nich znikajš nagle z pluskiem w górze.Niektóre nawet zaciekawił - choć na krótko - ten ostry, haczykowaty przedmiot, któryzbliżał się do nich bardzo szybko.Ciekawe mštwy były niezwykle wręcz ciekawe. Niestety, niezbyt dobrze radziły sobie zkojarzeniem.Do terenów rybackich Twardziela Jacksona prowadziła daleka droga, jednak wyprawazwykle się opłacała. Ciekawe mštwy były niewielkie, nieszkodliwe, trudne do znalezienia iuznawane przez koneserów za stworzenia o najpaskudniejszym smaku na wiecie. Cosprawiało, że cieszyły się popularnociš w pewnej kategorii restauracji, gdzie wytrawnikucharze przygotowywali dania bez absolutnie żadnego ladu mštwy.Kłopot Twardziela Jacksona polegał na tym, że dzisiaj, w bezksiężycowš noc w okresietarła, kiedy mštwy były wyjštkowo ciekawe praktycznie wszystkiego, zdawało się, że któryz tych kucharzy przygotował samo morze.W polu widzenia nie pojawiło się ani jedno zaciekawione oko. Nie było też ryb, a zwyklesporo ich cišgało do wiatła. Zauważył tylko jednš. Płynęła pod wodš bardzo szybko i w liniiprostej.Odłożył trójzšb i przeszedł na drugi koniec łodzi, gdzie jego syn Les także w skupieniuwpatrywał się w owietlonš latarniš powierzchnię morza.- Całkiem nic, już od pół godziny - stwierdził Twardziel.- Na pewno jestemy we właciwym miejscu, tato?Twardziel zbadał wzrokiem horyzont. Na niebie dostrzegł słaby blask, wskazujšcy miastoAl-Khali na klatchiańskim wybrzeżu. Obejrzał się. Po przeciwnej stronie horyzont także sięjarzył - tym razem wiatłami Ankh-Morpork. Łód kołysała się łagodnie w połowie drogimiędzy nimi.- Pewno, że we właciwym - owiadczył, ale pewnoć opuciła dyskretnie jego słowa.Bo na morzu panowała cisza. Nie wyglšdało jak należy. Łód kołysała się trochę, aletylko od ich poruszeń, nie od ruchu fal. Uczucie było takie, jakby zaraz miał nadejć sztorm.Lecz gwiazdy mrugały delikatnie, a na niebie nie było nawet chmurki.Gwiazdy mrugały też na powierzchni wody. A czego takiego nie widuje się często.- Chyba powinnimy się stšd wynieć - uznał Twardziel.Les wskazał rękš obwisły żagiel.- A czego użyjemy zamiast wiatru, tato?I wtedy włanie usłyszeli plusk wioseł.Wytężajšc wzrok, Twardziel ledwie dostrzegał kształt innej, zmierzajšcej ku nim łodzi.Złapał za bosak.- Wiem, że to ty, złodziejski cudzoziemski draniu!Wiosła znieruchomiały. Ponad wodš jaki głos zapiewał:- Oby pochłanian był przez tysišc demonów, przeklęta osobo!Obca łód podpłynęła bliżej. Wyglšdała obco, z oczami wymalowanymi na dziobie.- Wszystkie wyłowiłe, co? Poczęstuję cię swoim trójzębem, ty dupożerny mieciu, otco!- Mój krzywy miecz dotknie twojej szyi, ty nieczysty synu psa żeńskiej proweniencji!Les wyjrzał przez burtę. Na powierzchnię wody wypływały małe bańki.- Tato... - odezwał się.- Ten tam to Lepki Arif! - rzucił ze złociš ojciec. - Przyjrzyj mu się uważnie! Od lat tuprzypływa i kradnie nasze mštwy, kłamliwy mały demon!- Tato, na morzu...- Bierz się do wioseł, to powybijam mu te jego czarne zęby!Les słyszał dobiegajšcy z drugiej łodzi głos.- ...widzisz, synu, jak ten podstępny złodziej ryb...- Wiosłuj! - wrzasnšł jego ojciec.- Do wioseł! - wrzasnšł kto w drugiej łodzi.- A czyje sš te mštwy, tato? - zainteresował się Les.- Nasze!- Jak to? Zanim je jeszcze złowilimy?- Nie pyskuj, tylko wiosłuj!- Łód się nie rusza, tato. Utknęlimy na czym.- Tu jest głębia na sto sšżni, chłopcze! Na czym moglibymy utknšć?Les usiłował odczepić wiosło od obiektu, który unosił się z wolna ponad spienionš wodš.- Wyglšda jak...jak kura, tato!Spod wody rozległ się dwięk. Brzmiał jak kołyszšcy się powoli dzwon czy gong.- Kury nie pływajš!- Ona jest z żelaza, tato!Twardziel przeszedł na rufę łodzi.To rzeczywicie była kura. Żelazna kura. Pokrywały jš muszle i wodorosty; ociekaławodš, kiedy wznosiła się coraz wyżej, ku gwiazdom. Stała na grzędzie w kształcie krzyża. Nakońcu każdego z czterech ramion krzyża tkwiło co, co wyglšdało jak litera.Twardziel przysunšł latarnię.- Co jest, do...A potem uwolnił wiosło i zajšł miejsce obok syna.- Wiosłuj, jakby nas demon gonił, Les!- Co się dzieje, tato?- Zamknij się i wiosłuj! Jak najdalej od tego!- Czy to potwór, tato?- Gorzej niż potwór, synu! - zawołał Twardziel, gdy wiosła zanurzyły się w wodzie.Obiekt wyrastał już doć wysoko nad powierzchniš. Stał na czym w rodzaju wieży...- Ale co to jest, tato? Co to takiego?- To jaki przeklęty kurek na dachu!Ogólnie rzecz bioršc, nie wystšpiły poważniejsze komplikacje natury geologicznej.Tonięciu kontynentów zwykle towarzyszš wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi i armadymałych łódek niosšcych starszych mężczyzn, którzy nie mogš się doczekać, by wznosićpiramidy i mistyczne kamienne kręgi na nowych lšdach, gdzie można oczekiwać, żeposiadanie prawdziwie starożytnej wiedzy okultystycznej przycišgnie dziewczęta. Alewynurzenie tego konkretnego lšdu wywołało ledwie zmarszczkę w czysto fizycznejpłaszczynie rzeczywistoci. Można uznać, że wkradł się z powrotem - jak kot, który znikł naparę dni i wie, że człowiek się o niego martwił.Wokół brzegów Okršgłego Morza wielka fala, wysoka już tylko na pięć czy szeć stóp,gdy do nich dotarła, wzbudziła liczne komentarze. A w pewnych bardzo nisko położonychobszarach mokradeł woda zmoczyła parę wiosek, gdzie żyli ludzie, którymi nikt się specjalnienie przejmował. Jednak w czysto geologicznym sensie nic wielkiego się nie wydarzyło.W czysto geologicznym sensie...- To jest miasto, tato! Patrz, widać okna i...- Mówiłem ci, nie gadaj, tylko wiosłuj!Strumienie morskiej wody płynęły ulicami. Po obu stronach wynurzały się z pianywielkie, obwieszone wodorostami budynki.Ojciec i syn z całych sił starali się uniknšć zderzenia z nimi, gdy łód sunęła naprzód. Aże - jak mówi pierwsza lekcja sztuki wiosłowania - robi się to, patrzšc w przeciwnš stronę,nie zauważyli drugiej łodzi...- Ty idioto!- Głupku!- Nie dotykaj tego domu! Ta ziemia należy do Ankh-Morpork!Obie łodzie kręciły się wokół siebie w chwilowym wirze.- Obejmuję tę ziemię w posiadanie w imieniu szeryfa Al-Khali!- My pierwsi jš zobaczylimy! Les, powiedz mu, że widzielimy jš pierwsi!- My jš zobaczylimy pierwsi, zanim wy jš zobaczylicie pierwsi!- Les, widziałe? Chciał mnie uderzyć wiosłem!- Ale tato, wymachujesz trójzębem...- Widzisz, jak niegodnie nas atakuje, Akhanie!Zgrzytnęły oba kile, a łodzie zaczęły się przechylać, osiadajšc w dennym mule.- Spójrz, ojcze, jaki ciekawy posšg...- Postawił stopę na klatchiańskim gruncie! Złodziej mštw!- Zabieraj swoje brudne sandały z terytorium Ankh-Morpork!- Och, tato...Dwaj rybacy przestali na siebie krzyczeć, głównie dlatego, że musieli nabrać tchu. Krabyumykały na boki. Woda spływała między kępami zielska, ryjšc wšwozy w szarym mule.- Ojcze, popatrz! Przetrwały kolorowe mozaiki na...- Moje!- Moje!Les pochwycił wzrok Akhana. Wymienili krótkie spojrzenia, modulowane jednak sporšilociš informacji. Przekaz rozpoczynał się od czystego, galaktycznych rozmiarówzakłopotania faktem posiadania rodziców i rozwijał tę kwestię dalej.- Tato, przecież nie musimy... - zaczšł Les.- Zamknij się! Mylę o twojej przyszłoci, chłopcze...- Tak, ale kogo obchodzi, kto zobaczył tę ziemię pierwszy, tato? Obaj jestecie setki milod domu! Znaczy, kto w ogóle się dowie?Dwaj poławiacze mštw spoglšdali na siebie wrogo. Nad nimi wyrastały ociekajšce wodšbudynki. W cianach były dziury, które mogły być drzwiami, i puste otwory, które zapewnekiedy służyły za okna. Jednak wewnštrz panowała ciemnoć. Od czasu do czasu Lesowiwydawało się, że co pełznie w mule. Twardziel Jackson odchrzšknšł.- Chłopak ma rację - wymruczał. - Nie warto się spierać. Tylko nas czterech...- W samej rzeczy - zgodził się Arif.Odstšpili ostrożnie, cały czas obserwujšc się nawzajem. Potem, niemal równoczenie, ażzabrzmiało to jak chór, wrzasnęli:- Bierz łód!Przez kilka chwil trwało zamieszanie, po czym obie pary, każda dwigajšc nad głowamiswojš łód, ruszyły biegiem, lizgajšc się po zabłoconych ulicach.Musieli zatrzymać się i zawrócić, przy wtórze okrzyków "Aha! Do tego jeszczeporywacz, co?", by zabrać właciwych synów.Jak wie nawet poczštkujšcy odkrywca, nagroda przypada nie temu, kto pierwszy postawistopę na dziewiczym lšdzie, ale temu, kto pierwszy dostarczy owš stopę do domu. Jeli wcišżjest umocowana do nogi, można to uznać za dodatkowš premię.Kurki na dachach w Ankh-Morpork obracały się ze zgrzytem na wietrze. Bardzo niewielez nich było rzeczywicie reprezentacjami Avis domestica. Przedstawiały smoki, ryby inajrozmaitsze inne zwierzęta. Na dachu budynku Gildii Skrytobójców ze skrzypieniemustawiła się w nowej pozycji sylwetka jednego z członków w płaszczu i ze sztyletem wgotowoci. Na Gildii Żebraków blaszana ręka prosiła wiatr o miedziaka. Na Gildii Rzenikówwšchała powietrze miedziana winia. Na dachu Gildii Złodziei prawdziwy, choć martwynielicencjonowany złodziej zakręcił się powoli, co dowodzi, do czego człowiek jest zdolny,jeli naprawdę spróbuje - a przynajmniej jeli spróbuje krać bez licencji.Kurek na kopule biblioteki Niewidocznego Uniwersytetu się spóniał. ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl