10979, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiaczesław RybakOwGRAWILOT CESARZEWICZSPIS TRECIRozdział pierwszySAGURAMO......................... 7Rozdział drugiPETERSBURG........................ 29Rozdział trzeciTURATAM........................... 58Rozdział czwartyZNOWU PETERSBURG................ 79Rozdział pištySYMBIRSK........................... 109Rozdział szóstyZNOWU PETERSBURG................ 152 'Rozdział siódmySZTOKHOLM......................... 176Rozdział ósmyALWITZ..............................201EPILOG.............................231Rozdział pierwszySAGURAMOOjciec nie wyczuł zapachui wypucił Diabła na wiat.Alfred Haushoffer,Moabit, 19441Sprężysta masa ciepłego wiatru niespiesznie przesuwała się ku nam. Wszystko lniło radonie: niebieskie niebo, lesiste pasma wzgórz, niknšce w zamglonej dali, odległe jasnozielone wstęgi dwóch rzek w dole i wyglšdajšcy jak zabawka, kanciasty, zakończony ostrym szpicem głaz majestatycznego Swieticchoweli, unoszšcy się lekko w powietrzu. I cisza. Żywa cisza. Tylko w uszach powistuje przestrzeń, przesycona słodkim aromatem janowca. Głono szeleci, falujšca w podmuchach wiatru, biała, długa suknia Stasi.* Jak pięknie - powiedziała wstrzšnięta Stasia. - Boże, jak pięk-nie! Można by tu stać godzinami.Herakliusz z zadowoleniem prychnšł w brodę. Stasia odwróciła się, delikatnie pogładziła koniuszkami palców szorstkš, żółtawš cianę wiš-tyni.* Ciepła...* Słońce - powiedziałem.* Słońce... A w Petersburgu teraz deszcz, wiatr. - Znowu pogładziła cianę. - Stoi tutaj półtora tysišca lat i się wygrzewa.* Kilka razy doszczętnie jš zburzono - dodał Herakliusz. - Perso-wie, Arabowie... Ale odbudowywalimy jš - i w jego głosie zabrzmiała ta sama duma, co w stłumionym przed minutš prychnięciu. Jakby on sam, ze swoimi najbliższymi towarzyszami, odbudowywał te cuda, rozmiesz-czał rozgałęzione koryta rzek, rozstawiał palisadę gór na lewym brzegu Kury.* Herakliuszu Georgijewiczu, czy to prawda, że wysokoć wištyni Dżawari - Stasia znowu pogłaskała dłoniš wielkš kamiennš, szorstkš cia-nę, uznajšc jš już za starego przyjaciela - tak ma się do wysokoci turni, na której się wznosi, jak głowa człowieka do jego ciała? Przeczytałam gdzie, że włanie dlatego tak harmonijnie wyglšda z każdego miejsca do-liny.* Nie mierzyłem, Stanisławo Salomonowna - odpowiedział Hera-kliusz z godnociš. - Ale tak twierdzš historycy sztuki. Skinęła lekko głowš, ponownie zapatrzona w dal, i postšpiła krok przed siebie, cišgnšc za sobš niemal czarnš na zalanych słońcem kamieniach plamę swojego krótkiego cienia. "Ostroż...!" - wyrwało mi się, ale po-wstrzymałem się w ostatniej chwili. Gdybym zdšżył krzyknšć "Ostroż-nie!" albo tym bardziej: "Ostrożnie, Stasiu!" - mogłaby podejć na sam skraj przepaci i pomachać nóżkš nad trzystumetrowš otchłaniš. Może by nawet skoczyła, kto wie?* Herakliuszu Georgijewiczu - nie odwracajšc się do nas, machnęła rękš w prawo, w górę biegu rzeki Aragwi - a tam, za zakolem... to jakie ruiny, prawda?* Ruiny twierdzy Bebrisciche. To niezwykle piękne miejsce, Stani-sławo Salomonowna. Jest tam mnóstwo tak lubianego przez paniš janow-ca, a powietrze doprawdy miodowe. Na pewno tam pojedziemy, ale innym razem. Po obiedzie albo nawet jutro.* Wštpliwe, czy po obiedzie - wtršciłem. - Stasia jest przecież prosto z podróży. Do Dżawari zajechalimy po drodze z lotniska.Stasia odwróciła się, spojrzała na mnie trochę niechętnie szeroko otwar-tymi, pełnymi zdziwienia oczyma.* Wcale nie jestem zmęczona.Odwróciła się i rzuciła lekceważšco:* Chyba że masz inne plany na popołudnie...Znowu poczułem się - jak coraz częciej w cišgu ostatnich tygodni - jakbym był oddalony od niej o tysišc wiorst.Niespiesznie szła wzdłuż skraju łški a my, chcšc nie chcšc, podšżali-my za niš.* Zlewajšc się, wcale nie szumiš - stwierdziła, patrzšc w dół. - I nie obejmujš się. Gdyby się obejmowały, wyglšdałyby tak - pokazała rękami idšc dalej. Jej ręce uniosły się wężowym ruchem, cała sprężycie wygięła się do tyłu. Moje serce zamarło, ciało pamiętało... - A one - spokojnie, bezdwięcznie, bez najmniejszego plusku zanurzajš się w sobie. Jak stare małżeństwo wierne sobie od wieków. Jak on to dziwnie widział.* I w dodatku Dżawari nigdy nie była klasztorem - z lekkim umie-chem dorzucił Herakliusz.* Jeli poeta uznał to za niezbędne, to miał rację - natychmiast od-rzekła Stasia, nie dostrzegajšc, że przeczy nie tyle replice Herakliusza, ile swoim własnym, ostatnim słowom. - Jeli poeta zobaczył w przydroż-nym kamieniu kolację, to możecie być pewni, że przyrzšdzi z niego wie-czerzę.* Ale to będzie przecież kolacja "na papierze", Stanisławo Salomo-nowna!* Jedna taka "na papierze" przetrwa tysišc realnych.Herakliusz rozłożył ręce z żartobliwš pobłażliwociš, uznajšc swojš porażkę - jakby go w lepy zaułek zapędził celny, dziecięcy argument:"Przecież wróżki zawsze przybywajš w porę!".* Polecę dzi przygotować tylko saciwi z papieru - powiedział za-mylony - i papierowe achaszeni... - pucił do mnie oko. Stasia, wyprzedzajšca nas o krok, nawet się nie odwróciła. Nieco zbity z tropu Herakliusz pogładził brodę.* Chociaż obawiam się, że mój kucharz mnie nie zrozumie - wy-mamrotał.Ten długo oczekiwany tydzień rozpoczyna się jako nie tak, pomyla-łem. Słoneczny, wolny od zajęć, beztroski tydzień... Przyleciałem wczoraj wieczorem, obaj z Herakliuszem właciwie nie spalimy: rozmawialimy, mialimy się, pocišgalimy młode wino i razem liczylimy gwiazdy, a ja - liczyłem jeszcze i godziny. Z samego ranka pognalimy z Saguramo na lotnisko, wtedy liczyłem już minuty. Mówiłem: "A teraz Staka poruszyła lotkami", "A teraz wysunęła podwozie"; Herakłiusz za, rozwalony jak panisko na siedzeniu, niedbale jednš rękš kręcšc kierownicš, miał się co sil. Wolnš rękš naladował te powietrzne ewolucje. "Popatrz na to pikowa-nie!"Najwidoczniej Herakliusz także wyczul panujšce napięcie.* Czasami sobie mylę - powiedział, najwyraniej starajšc się je rozładować i wcišgnšć do rozmowy Stasię - że rosyjska kultura minione-go wieku wiele straciłaby bez Kaukazu. Gdyby go odcięto, zostałaby wiel-ka, krwawišca rana...* Nie wykrwawiłaby się - niedbale odpowiedziała Stasia - Mic-kiewicz, na przykład, pozostałby taki sam. Mało go wzruszały palmy i gha-zawaty.* No, może tylko Mickiewicz - ze sztucznie promiennš minš przy-taknšł Herakliusz. Widać było, że to go uraziło. - Jakże mogłem o nim zapomnieć!* Oczywicie, że Kaukaz wszedł w ciało i krew Rosji - włšczyłem się pojednawczo. - I nie tylko w minionym wieku - także i w tym... Przecież to jedno z serc Rosji.* Boże, jakie kwiaty! - wykrzyknęła Stasia i pobiegła w dół po ła-godnym stoku, a długa biała sukienka załopotała za niš jak obłok, jakby w biegu stršciła puch z milionów dmuchawców. Porwie sobie o kolce tę modnš szmatkę, pomylałem, tu nie polskie, aksamitne łški... Ale, rzecz jasna, nie powiedziałem tego głono.* Sarna - powiedział Herakliusz, cigajšc jš spojrzeniem, czy to z ironiš, czy też z zachwytem. Najpewniej i z jednym, i z drugim. No i w końcu się zaczepiła. Szarpnęło niš tak, że prawie upadła. Jed-nak w sekundę póniej każdy rzekłby, że zatrzymała się dokładnie tam, gdzie zamierzała.* Niech się pani przyzna, Stanisławo Salomonowna - krzyknšł He-rakliusz - w pani żyłach musi płynšć choć jedna kropla gruzińskiej krwi! Odwróciła się ku nam, prawie po pas zanurzona w ostrej trawie i pło-nšcych kwiatach.* We mnie tyle krwi zmieszano, że trudno to wyliczyć - zabrzmiał jej głos. - Ale urodziłam się w Warszawie. I jestem z tego dumna!* Rzeczywicie - wtršciłem się. - I nosek taki... garbaty...* Zwyczajny żydowski nochal - ucięła i odwróciła się, połyskujšc nieżnš bielš poród goršcej tęczowej piany zbocza, wystawionego na sło-neczne promienie.* Czy nie ma tu żadnych jadowitych stworzeń? - spytałem, starajšc się, by w moim głosie nie zabrzmiało zaniepokojenie. Herakliusz obrzucił mnie ponurym spojrzeniem i zaczšł wyliczać:* Kobry, tarantule, karakurty...* Jasne - westchnšłem.Chwile milczelimy. Dzień dyszał żarem, pogwizdywał wiatr. Hera-kliusz wyjšł papierosy, poczęstował mnie.* Dziękuję, w wakacje nie palę.* Pamiętam. Po prostu zdawało mi się, że teraz masz ochotę - wy-trzšsnšł długi papieros "Mtkwari" ze złotš obwódkš przy filtrze. Chwycił go wargami, szczęknšł zapalniczkš. Goršcy wiatr zdmuchiwał płomień. Zapalił się jednak.* Jeliby nasza krew rzeczywicie miała się polać - powiedziałem* to tylko z powodu porywczoci.* Jak to?* Sam do końca tego nie rozumiałem. Rzucić się całš chmarš, szybko osišgnšć cel i spoczšć na laurach, to nasza specjalnoć. Tylko u nas mogło powstać przysłowie "Skoro zrobił swoje - baw się za dwoje". Przecież pracy, jeli jest to prawdziwa praca, a nie jednorazowy wyczyn, nie można wykonać, ona trwa i trwa. Ale nie u nas!Herakliusz z powštpiewniem pokręcił głowš.* Nie, nie. Odbija się to nawet na naszym języku. We ich "milione-ra" i naszego "milionerzynę". Milioner to, sšdzšc po końcówce, ten, który robi miliony, ten, który robi co z milionami. A milionerzyna to ten, który posiada miliony. To wszystko. W centrum uwagi znajduje się nię czyn-noć, lecz statyczny stan posiadania.Herakliusz zacišgnšł się, w zamyleniu przypatrujšc się spod przy-mkniętych powiek omiobocznej kopule wištyni. Wydawało się, że kopu-ła płonie złotym ogniem. Strzšsnšł popiół, postukujšc delikatnie rodko-wym palcem w papierosa. Znowu pokręcił głowš.* Po pierwsze, chodziło mi o rosyjskš kulturę, a ty mówisz o rosyj-skim charakterze narodowym. To już inna sprawa. A po drugie, przyczy-na, dla której rzeczywicie może popłynšć krew, to, wybacz, przede wszystkim pretensjonalna potrzeba samobiczowania. Celowo wymylasz inne, bezsensowne przyczyny, chociaż wiesz, że nie wytrzymajš żadnej krytyki. Zgodnie z twojš logikš można by pom...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]